1. Jakim jednym słowem można scharakteryzować pontyfikat Jana Pawła II? Dlaczego właśnie tym słowem?
- Pomyślałem sobie o przymiotniku „alfabetyczny”. Myślę, że to dobre, choć oczywiście nie jedyne, określenie tego pontyfikatu. Dlaczego? Otóż alfabet (łaciński, grecki, hebrajski czy dowolny inny) jest rzeczą jak najbardziej podstawową, elementarną i uniwersalną zarazem. Mnogość literatury, choćby z najbardziej odległych dziedzin i tematów, łączy właśnie te kilkadziesiąt alfabetycznych znaków. W chrześcijańskim języku to Chrystus jest Alfą i Omegą, a więc niejako Alfabetem, osią historii i wszechświata, wreszcie Słowem nadającym sens wszelkim innym słowom. Pontyfikat Jana Pawła II był „alfabetyczny” właśnie w tym sensie Chrystusowej elementarności i uniwersalności.
Gdy piszę te słowa, leży przede mną zbiór niektórych dokumentów, przemówień i homilii Jana Pawła II pt. Wiara i kultura z 1988 r. Do kogóż to i w jakich językach nie przemawiał, gdzie nie był, z kim się nie spotykał i jakich to tematów nie poruszał?! Europejskie Towarzystwo Fizyczne, laureaci Nagrody Nobla, przedstawiciele UNESCO, FAO, WHO, członkowie Centrum Badan Jądrowych, artyści teatru „La Scala”, intelektualiści i młodzież akademicka z Polski, Niemiec, Hiszpanii... Te spotkania odbywały się na całym świecie, w Rzymie, Salamance, Kolonii, Leuven, Buenos Aires, Lublinie... To tylko kilka haseł z tego i tak niewielkiego zbioru wydanego w 9. roku pontyfikatu. A tych lat było przecież z górą 26! I wszędzie pulsuje ten sam Alfabet, kod Boskości i człowieczeństwa! Bo żadnego człowieka spośród miliardów żyjących kiedykolwiek na tej planecie, jak mówił Jan Paweł II, „nie można zrozumieć bez Chrystusa”.
2. Który z dokumentów Jana Pawła II - bądź które z wydarzeń jego pontyfikatu - jest najważniejszy?
- Myślę, że najdonioślejszym wydarzeniem w tym pontyfikacie było... odejście Jana Pawła II. Proszę mnie źle nie zrozumieć! To odchodzenie było, w moim przekonaniu, kwintesencją całego życia Ojca Świętego, jakby kadencją wirtuozowską na zakończenie koncertu, która zawiera w sobie skondensowaną treść wybrzmiewającego dzieła, a jej wykonanie wymaga całego kunsztu artysty: Boskiej iskry talentu rozdmuchanej przez lata ciężkiej pracy. W umierającym Janie Pawle II zobaczyłem wielkiego aktora schodzącego ze sceny. Aktora na wskroś, jak to tylko dla grzesznego śmiertelnika możliwe, przenikniętego Boskim Słowem, Boskim Dramatem, rolą powierzoną mu przez samego Boskiego Reżysera. Jakby zapomniana w XXI wieku ars moriendi - sztuka umierania i Evangelium vitae - Ewangelia życia, dla której Jan Paweł II tak bezkompromisowo pracował, splotły się w zdumiewający sposób na oczach świata. W Janie Pawle II ta inscenizacja, ten koncert - jakby tego nie nazywać - ta sztuka bycia człowiekiem, chrześcijaninem osiągnęły rozmiary jedyne w swoim rodzaju. Nic zatem dziwnego, że milionowa publiczność - żeby trzymać się dalej teatralnej analogii - była do głębi poruszona. Subito santo! Święty od zaraz! - skandowano w Rzymie i choć zdaję sobie sprawę z obowiązujących procedur i wcale nie uważam, że vox populi to zawsze vox Dei, sam także powtarzałem i powtarzam sobie to wołanie - Subito santo!
A co do dokumentów... Nie ośmielę się określać ich rangi i dlatego odpowiem nieco inaczej i być może na nieco inne pytanie.
Mimo ogromnej spuścizny zawartej w papieskich encyklikach, adhortacjach, listach etc. i ich niekwestionowanej ważności sądzę jednak, że to nie w samym piśmiennictwie leżała siła Jana Pawła II. Ten „alfabetyczny” pontyfikat nie był tekstem. Cały był wydarzeniem. I to wieloaspektowym, jakby całkowicie „multimedialnym”. Takim był Jan Paweł II po to, by bardziej spotkać człowieka, także tego, który dziś nie potrafi albo nie chce czytać czegokolwiek, który nawet ze słuchaniem ma problemy, bo nade wszystko chciałby zobaczyć, dotknąć, po prostu przeżyć. Przy czym „multimedialność” Jana Pawła II nie oznaczała wcale banalizacji treści. Ostatecznie Jezus z Nazaretu nie pisał książek, a był w stanie powiedzieć uczniom: Oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem (!) od Ojca (por. J 15, 15). Jezus był jedno z Ojcem i dlatego mógł być totalnym przekazem Boga, Jego „samoudzieleniem się” człowiekowi. Coś takiego działo się też z naśladującym Chrystusa, żyjącym Ewangelią Janem Pawłem II. Ta mistyczna jedność z Bogiem i z sobą samym oraz niezwykła wszechstronność przykuwała uwagę, budziła szacunek i zjednywała ludzi także w kręgach daleko wykraczających poza katolicki świat. Mogłem tego doświadczać w Niemczech, gdzie z rozmaitych względów papiestwo jako takie przez bardzo wielu nie jest uznawane za instancję, którą należy brać na serio pod uwagę przy kształtowaniu własnej opinii, i gdzie nie brakuje także krytyków Jana Pawła II.
Wierzę, że ten „multimedialny” i bardzo osobowy przekaz, już dziś tak bardzo znaczący, będzie miał swoje skutki także w dużo dalszej przyszłości. I to być może w całkiem niespodziewany sposób. Któż bowiem może widzieć, czym, jak i kiedy zaowocuje ostatecznie choćby encyklika Ut unum sint, żeby wspomnieć tu tylko tak bardzo ważną dla Jana Pawła II kwestię ekumenizmu?
3. Do czego zobowiązuje mnie wierność wobec nauczania i osoby Jana Pawła II?
Należę do pokolenia, które w świadomej pamięci miało do niedawna tylko jednego Papieża. Z biegiem lat ta obecność stała się tak naturalna i oczywista, że już na długo przed jego odejściem zastanawiałem się, czy potrafię sobie wyobrazić Kościół bez Jana Pawła II, a raczej po Janie Pawle II. I tej wyobraźni on mnie właśnie uczył. Zawsze wtedy, gdy głosząc Ewangelię Chrystusa, przywoływał nauczanie swych poprzedników, minionych soborów i Świętych sprzed wieków, pokazując aktualność Ewangelii niesionej i żyjącej w Tradycji Kościoła; wtedy, gdy opierał się o krzyż i słabym już głosem, lecz mocą i świeżością wiary, z pasją powtarzał Jezusowe wezwanie, by „wypływać na głębię” i przede wszystkim, gdy prorokował o wiośnie Kościoła, powierzając wszystko, co się stanie, Maryi, Gwieździe Nowej Ewangelizacji.
Nie wiem, ile pojąłem z tej lekcji, i wiem, że zabrzmi to niezwykle górnolotnie, a może wręcz banalnie, ale chciałbym razem z Janem Pawłem II kochać Kościół, żyć w Kościele i dla Kościoła, który rozciąga się w czasie i przestrzeni aż po wieczność, który żyje w każdej, choćby najmniejszej i najskromniejszej parafii czy wspólnocie, w której bracia trwają w nauce Apostołów, wspólnocie, w modlitwie i Eucharystii.
W 1971 r. pewien bardzo znany już dzięki swej pracy na Soborze Watykańskim II teolog, wówczas profesor dogmatyki na Uniwersytecie w Regensburgu, publikuje tekst pt. Dlaczego jeszcze jestem w Kościele?, w którym pisze tak: „Jestem w Kościele, ponieważ wierzę w to, że ciągle, w niepodważalny przez nas sposób, za naszym Kościołem żyje Jego Kościół i że nie mogę stanąć inaczej przy Nim [Chrystusie - przyp. T. G.], jak tylko przez to, że stoję w Jego Kościele. Jestem w Kościele, ponieważ mimo wszystko wierzę w to, że Kościół do głębi nie jest naszym, ale właśnie Jego Kościołem” (J. Ratzinger, Warum ich noch in der Kirche bin, [W:] H. U. von Balthasar, J. Ratzinger, Zwei Plädoyers, München 1971, s. 68). To słowa prof. Józefa Ratzingera, późniejszego kardynała, a dzisiejszego papieża, Ojca Świętego Benedykta XVI. Przytaczam te zdania ze względu na treść, ponieważ są dobrą pointą tego krótkiego rozważania o Kościele Chrystusa, a ponadto - ze względu na osobę ich autora, bo jestem przekonany, że stoimy na progu kolejnego niezwykłego pontyfikatu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu