Iluż z nas przygotowywało się do kapłaństwa lub obecnie sprawuje trudne obowiązki proboszcza, mając przed oczyma postać św. Jana Marii Vianneya! Jego przykład nie może pójść w zapomnienie. Bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy jego świadectwa i jego wstawiennictwa, aby sprostać sytuacjom naszych czasów - przypomniał Ojciec Święty Jan Paweł II w Liście do kapłanów na Wielki Czwartek (1986). Ten skromny wiejski proboszcz był osobowością o niezwykłej sile. Dokonał rzeczy, w których nie łatwo go naśladować. Obrócił on w niwecz wyobrażenie, jakie nowożytność wyrobiła sobie o wybitnej osobistości.
Jan Maria Vianney miał głęboko wierzącą matkę, która wychowywała go w duchu religijnym. W dzieciństwie pasał bydło, później pracował jako parobek od rana do późnego wieczora. Kiedy oświadczył, że chciałby zostać księdzem, natrafił na odmowę ze strony ojca, który potrzebował pomocnika w gospodarstwie. Po skończeniu dziewiętnastu lat, pozwolono mu przygotowywać się u miejscowego proboszcza księdza Balleya, który pierwszy poznał się na powołaniu Vianneya. Nie posiadał najprostszych wiadomości, jakie daje wiejska szkoła. Gramatyka, a zwłaszcza łacina sprawiały mu ogromne trudności. Bardzo powoli, mimo wielkich wysiłków, przyswajał sobie wiedzę. W seminarium był dla kolegów przedmiotem drwin. Uznano, że nie nadaje się na księdza i usunięto go z seminarium. Dla 29-letniego Jana było to trudne doświadczenie, ale dzięki interwencjom proboszcza został dopuszczony do święceń. Wysłano go jako wikariusza do ks. Balleya na dalszą naukę, a trzy lata później ustanowiono proboszczem w Ars. Uznano, że miejsce to będzie odpowiednie dla mało zdolnego księdza.
W wiosce Ars, leżącej 35 km od Lyonu, żyło wówczas dwustu trzydziestu mieszkańców, w domach pokrytych słomą, a na niedzielną Mszę św. przychodziło zaledwie kilka osób. Stan moralny parafii określano następująco: „Wprawdzie nikt w Ars nie ukradł grosza z kieszeni sąsiada, ale tylko niewielu odczuwało wyrzuty sumienia, oszukując przy sprzedaży zwierząt lub układając wiązki konopi w ten sposób, żeby zręcznie ukryć gorsze sztuki. Ojcowie śmiali się, gdy dzieci wracały do domu z fartuchami pełnymi skradzionej rzepy”. Jako chłopski syn szybko nawiązał kontakt z wiejską ludnością. Podjął walkę z demoralizacją. Wieś zaczęła się zmieniać. Skończyły się prace w niedziele, wierni zaczęli uczęszczać do kościoła i częściej przystępowali do sakramentów. W kazaniach, które przygotowywał z ogromnym trudem, stawiał ciągle przed oczami słuchaczy śmierć i sąd ostateczny. Zdarzało się też, że zawodziła pamięć i nie wiedział, co mówić dalej, wtedy schodził z ambony, nie dokańczając nauki. Swoje własne religijne obowiązki brał niezwykle poważnie, tak że parafianie mówili: „Nasz proboszcz robi sam to, co mówi, postępuje tak, jak naucza”. Wstawał o drugiej w nocy i odmawiał nocne oficjum, potem oddawał się rozmyślaniom. O czwartej udawał się do kościoła na adorację Najświętszego Sakramentu, który opuszczał dopiero koło południa. Ludzie nie mogli się oprzeć religijnemu promieniowaniu niezwykłej osobowości proboszcza. I mówili: „My wprawdzie nie jesteśmy więcej warci od innych, lecz wstydzimy się grzeszyć ze względu na tego świętego”. Zadowalał się jednym posiłkiem dziennie. Jadał zazwyczaj trochę czarnego chleba z jednym lub dwoma kartoflami, często pokrytymi pleśnią, które przygotowywał sam na cały tydzień. Dla większego umartwienia nosił włosiennicę. Rozdawał wszystko, co posiadał. Potrafił zdjąć na ulicy buty, żeby podarować jakiemuś biedakowi. Nawet swoje lepsze spodnie zamienił z żebrakiem, ukryty za żywopłotem. Mieszkańcy Ars czuli coraz wyraźniej: „Mamy świętego proboszcza”. Po niewielu latach proboszcz z Ars był znany daleko poza granicami gminy. Zaczęły napływać do Ars słynne pielgrzymki, które nie ustały aż do końca życia ks. Vianneya. Potajemnie odcinano kawałki materiału z jego sutanny, aby zapewnić sobie relikwie. Był męczennikiem konfesjonału. Spędzał w nim nawet osiemnaście godzin dziennie. Czasami pielgrzymi musieli czekać pięćdziesiąt lub siedemdziesiąt godzin, zanim dostali się do konfesjonału. Bóg obdarzył go charyzmatem czytania w ludzkich sumieniach i darem proroctwa. Kilkakrotnie ponawiał próby ucieczki z Ars. „Nie trzeba być proboszczem do końca życia. Trzeba zachować trochę czasu, aby przygotować się na śmierć”. I dodawał „Nie chciałbym umrzeć proboszczem, ponieważ nie znam żadnego świętego, który by umarł na tym stanowisku”. Bóg jednak przeznaczył mu, by został świętym, który wyszedł spośród proboszczów. A jego słowa o pracy proboszcza są wciąż aktualne: „Proboszczowi nigdy nie wolno wmawiać sobie, że w swojej parafii nie może nic zdziałać, choćby jego wysiłki były przez dłuższy czas bezowocne. Poza tym, choćby nie wiem jak dużo pracował, nigdy nie wolno mu myśleć, że zrobił dosyć”.
Jan Maria Vianney umarł 4 sierpnia 1859 r., w 73. roku życia, po czterdziestu przeszło latach posługiwania w Ars. Sława jego świętości zwróciła szybko uwagę Kościoła powszechnego. Papież Pius X dokonał jego beatyfikacji w roku 1905, Pius XI kanonizował go w roku 1925, a cztery lata później ogłosił patronem wszystkich proboszczów. W stulecie śmierci Papież Jan XXIII w encyklice „Sacerdotii nostri primordia” przedstawił proboszcza z Ars jako wzór życia kapłańskiego. Liturgiczne wspomnienie św. Jana Marii Vianneya przypada 4 sierpnia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu