Reklama

Opowieści (46)

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Prywatny handel w czasach PRL-u był czynnością nielegalną, tylko socjalistyczne państwo miało do tego prawo. Państwo miało też wyłączne prawo do produkcji, podziału dóbr oraz ingerowało we wszystkie dziedziny życia. Polacy obawiali się, że nawet zwykłe kichnięcie może także wkrótce zostać upaństwowione, a bez pozwolenia władzy stanie się czynnością nielegalną. Na szczęście różne okoliczności sprawiły, że do tego nie doszło, a ludzie jakoś musieli sobie radzić. Mimo zakazu pokątnie handlowano, czym się dało, bo tylko w ten sposób można było powiększyć swoje szczupłe dochody. Rodzina Szelejów od pokoleń czymś handlowała. Mówiło się we wsi, że w tym zawodzie lepsza była od przedwojennych Żydów, którzy posiadali większość sklepów i punktów handlowych. We wsi założono sklep zaraz po wojnie, umiejscowiono go w połówce zwykłego wiejskiego domu zabranego Bystrzyckim. Nie był to jakiś supermarket, lecz "spółdzielnia biedula". Tak ją nazywano, ponieważ asortyment tej placówki nie był powodem do dumy. Najczęściej przywożono tam kaszę "tapiokę", trochę cukru, mąki i jakieś przedmioty potrzebne rolnikom. Czasem przywożono śledzie w dużej drewnianej beczce, a wtedy przed sklepem ustawiała się długa kolejka. Zastanawiano się, dlaczego jest tak mało tych ryb, chociaż po wojnie mamy tak duży dostęp do morza? Odpowiedzi długo nie znaliśmy i dopiero sołtys Kierdziołek z radiowego "Podwieczorku przy mikrofonie" sprawę wyjaśnił, dowodząc, że przed wojną Polska miała kilkadziesiąt kilometrów linii brzegowej i na takim krótkim odcinku śledzia łatwo dało się złowić. Teraz mamy bardzo długie wybrzeże, a dranie śledzie porozłaziły się na wszystkie strony i nie można ich złowić.

Szelejowie, handlując prawie wszystkim, uzupełniali to, czego nie dało się kupić w normalnych sklepach, ale sprzedawali wszystko drożej. Ludzie narzekali, że handel w ich wykonaniu jest zwykłym zdzierstwem, ale co mieli robić, gdy każda rodzina potrzebowała wiele rzeczy nieosiągalnych w normalnej sprzedaży. Nielegalnie handlując, Szeleje narażali się na grzywny i więzienie, ale dotychczas wszystko się udawało i nikt ich nie ruszał. W miasteczku mówili, że w urzędzie powiatowym mieli kogoś wysoko postawionego albo dawali łapówki. Do niebezpieczeństwa byli przyzwyczajeni, handlowali przecież przez całą wojnę, wożąc do Warszawy wędliny i różne inne rzeczy, może nawet broń. Towar przewozili zawsze pociągiem, wsiadając w Rejowcu lub Trawnikach, następnie przez Lublin i Dęblin jechali do Warszawy. Najgorzej było w Dęblinie, gdzie bardzo często niemieccy żandarmi wpadali do pociągu i wyrzucali z niego ludzi, szukając broni, prasy podziemnej i żywności przeznaczonej na handel. Wiele razy Szelejom udawało się przewozić kiełbasy, kaszankę, boczek lub bimber. Po kilku udanych handlowych wyprawach uznali, że można jeszcze więcej zarobić, ale trzeba przywozić więcej towaru. Jak tego dokonać, aby nic nie stracić i nie dać się złapać Niemcom? Długo się nad tym zastanawiali, nie mogąc nic sensownego wymyślić. Najmłodszy z nich zaproponował, aby spróbować przewieźć do Warszawy całego świniaka. Pomysł ten wydawał się bardzo ryzykowny, ale po pewnym czasie uznali, że jest szansa, aby dobrze zarobić. Postanowili więc spróbować. Kupili we wsi dorodnego wieprzka, zabili go, wypatroszyli, obłożyli liśćmi chrzanu, zawinęli w lniane płótno i załadowali na furmankę. Teraz tylko przejazd kilkanaście kilometrów na stację kolejową do Trawnik i wniesienie nietypowego pakunku do przedziału w wagonie. Ludzie z zainteresowaniem obserwowali czterech mężczyzn bardzo zajętych dźwiganiem dużego bagażu. Pociąg jechał powoli, czasem przystawał, ale wszystko dotychczas szło dobrze. Najbardziej bali się stacji i postoju w Dęblinie, dlatego postanowili swego świniaka ucharakteryzować na człowieka. Ściągnęli prześcieradło, a na martwe zwierzę nałożyli stare spodnie i palto, ryj zakryli dużym dziurawym, czarnym kapeluszem. Świniak posadzony na siedzeniu w samym kącie przedziału rzeczywiście mógł uchodzić za człowieka mocno pijanego. Zwykle to człowiek stawał się świnią, gdy niewłaściwie postępował, ale nigdy odwrotnie. Tym razem za przyczyną czterech braci dokonało się coś, co uchodziło za niemożliwe. Najstarszy z Szelejów trzymał jegomościa za szyję, a wszyscy obecni wesoło się bawili, niektórzy nawet robili zakłady. Jedni twierdzili, że wszystko się uda i towar do Warszawy dojedzie. Inni uważali całe przedsięwzięcie za bezsens i nie dawali żadnych szans. Po kilku godzinach jazdy pociąg zawlókł się do Dęblina. Okazało się, że Niemcy obstawili cały teren i nie było możliwości ucieczki czy też schowania towaru. Bracia wcześniej postanowili, że w razie wpadki nie przyznają się do swego bagażu, a jeśli nikt nie doniesie, to Niemcy nie udowodnią im winy.

Żandarmi wkroczyli jednocześnie do każdego wagonu i wrzeszcząc " raus!", kazali wszystkim wysiadać. Jeśli "raus to raus", nie ma rady, trzeba było wychodzić. Każdego dokładnie sprawdzali i zabierali wszystko, co znaleźli. Żandarm podszedł do obywatela ze świńskim ryjem, który jakoś nie reagował na wrzaski Niemców, i jeszcze raz krzyknął "raus!" . Postać w czarnym kapeluszu ani drgnęła, jakby lekceważąc wrzeszczącego oficera. Dumny Niemiec nie mógł tego znieść. Za nieposłuszeństwo nasz bohater dostał kolbą w kapelusz, który spadł na podłogę. Niemiec wybałuszył oczy, zaczerpnął sporo powietrza, znieruchomiał i przez chwilę z uwagą przypatrywał się dziwnemu pasażerowi.

Wprawdzie każdego Polaka traktował jako świnię, ale tak namacalnego dowodu jeszcze nie posiadał. Wykonał kilka ruchów lufą karabinu, aby upewnić się, że stwór siedzący w przedziale nie rzuci się na niego. Nic takiego jednak się nie stało. Wtedy z miną bohatera zaczął wołać swoich towarzyszy, wrzeszcząc: "kom, kom!". Żandarmi zareagowali natychmiast, myśląc zapewne, że koledze grozi jakieś niebezpieczeństwo, albo że wykrył bombę. Nic z tych rzeczy, to dowcipni Polacy podłożyli Niemcom zwykłą świnię. Widocznie główny dowódca niemiecki miał poczucie humoru, bo wstrzymał rewizję, a prawie wszyscy żandarmi przybiegli do wagonu ze świnią. Niemcy lubili robić zdjęcia w różnych sytuacjach, co im po wojnie nie wyszło na dobre, wtedy też fotografowali się z polską świnią. Gdy emocje nieco opadły, a Niemcy mieli dość zabawy, zaczęli szukać właścicieli niezwykłego bagażu. Oczywiście, nikt się nie przyznawał. Wtedy oficer zapowiedział przez megafony, że sprawcy daruje winę, a jeśli się ujawni, będzie mógł swój pakunek zabrać oraz zawieźć, dokąd tylko zechce. Najmłodszy Szelej postanowił więc zaryzykować, wyszedł z tłumu i podał swoje dane. Starsi bracia nie wierzyli zapewnieniom niemieckiego oficera, ale tym razem wszystko dobrze się skończyło. Niemcy kazali mu wszystko dokładnie opowiedzieć przed redaktorem jakiejś swojej gazety. Zrobili mu jeszcze zdjęcie ze świniakiem i pozwolili jechać dalej, dotrzymując słowa.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Świadectwo: Maryja działa natychmiast

Historia Anny jest dowodem na to, że Bóg może człowieka wyciągnąć z każdej trudnej życiowej sytuacji i dać mu spełnione, szczęśliwe życie. Trzeba tylko się nawrócić.

Od dzieciństwa była prowadzona przez mamę za rękę do kościoła. Gdy dorosła, nie miała już takiej potrzeby. – Mawiałam do męża: „Weź dzieci do kościoła, ja ugotuję obiad i odpocznę”, i on to robił. Czasem chodziłam do kościoła, ale kompletnie nie rozumiałam, co się na Mszy św. dzieje. Niekiedy słyszałam, że Pan Bóg komuś pomógł, ale myślałam: No, może komuś świętemu, wyjątkowemu pomógł, ale na pewno nie robi tego dla tzw. przeciętnych ludzi, takich jak ja.

CZYTAJ DALEJ

Najpierw wołanie, później powołanie

2024-04-25 23:30

ks. Łukasz Romańczuk

Konferencja do młodzieży bpa Jacka Kicińskiego CMF

Konferencja do młodzieży bpa Jacka Kicińskiego CMF

Egzamin dojrzałości i ósmoklasisty coraz bliżej. O dary Ducha Świętego i pomyślność na czas pisania matur modlili się uczniowie szkół średnich i ci, kończący “podstawówkę”. Była to także okazja do wysłuchania konferencji o. bpa Jacka Kicińskiego CMF.

Z racji tego, że modlitwa ta odbywała się w czasie Tygodnia Modlitw o powołania kapłańskie i zakonne, konferencja dotyczyła rozeznawania powołania i swojej drogi życiowej. Przede wszystkim bp Jacek wskazał młodym, że w rozeznawaniu ważne jest słuchanie głosu Pana Boga.- Powołanie dzieje się w wołaniu. Najpierw słyszymy wołanie, a potem dokonuje się powołanie. Jezus woła każdego z nas po imieniu - mówił biskup, dodając, że to od człowieka zależy, czy ten Boży głos będzie słyszalny. Ta słyszalność dokonuje się w momencie, kiedy otworzy się uszy swojego serca. - Uczniowie przechodzili szkołę wiary. Mieli momenty zwątpienia. Na początku były wokół Niego tłumy, ale z czasem grupa ta zaczęła topnieć, bo zaczął wymagać. I zapytał Piotra: „Czy i wy chcecie odejść?”. Wszystko zaczyna się od słowa i w tym słowie się wzrasta - przekonywał bp Jacek.

CZYTAJ DALEJ

Fatima: z gajów oliwnych należących do sanktuarium pozyskano w 2023 roku 13 ton oliwy

2024-04-26 19:58

[ TEMATY ]

Fatima

oliwa

gaj oliwny

Ks. dr Krzysztof Czapla

Z położonych na terenie Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Fatimie, w środkowej Portugalii, gajów oliwnych pozyskano w 2023 roku około 13 ton oliwy, podały władze tego miejsca kultu, na terenie którego znajdują się tysiące drzew oliwki europejskiej.

Jak poinformowała Patricia Duarte z władz portugalskiego sanktuarium, w minionym roku zanotowano mniejsze zbiory oliwek, co było równoznaczne ze zmniejszeniem pozyskanej ilości oliwy z pierwszego tłoczenia. Dodała, że w latach najlepszego urodzaju z należących do sanktuarium fatimskiego gajów pozyskiwano rocznie surowiec, z którego wytwarzano do 30 litrów oliwy. Duarte sprecyzowała, że oliwa kierowana jest w Fatimie do placówek należących do sanktuarium i służy miejscowym placówkom przyjmującym pielgrzymów na ich własne potrzeby.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję