Reklama

Tradycja wciąż żywa

Choć wydaje się, że dzisiaj wszystko robią maszyny, w różnych miejscach Polski tradycyjne metody produkcji wciąż kwitną. Muzeum Etnograficzne w Ochli co roku organizuje tygodniową imprezę: Ginące Zawody - to taka podróż w czasie, w trakcie której można samemu spróbować swoich sił

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Danuta Zener przyjechała ze Stryszawy w pobliżu Podhala, która jest nazywana zagłębiem zabawki drewnianej. - Wyrosłam w rodzinie o zabawkarskich tradycjach, bo zajmowali się tym i moi rodzice, i dziadkowie. Głównie robili ptaszki i ja też to po nich przejęłam. Technika jest ta sama, co wiele lat temu - ręcznie nożem wycinamy kształt, potem malujemy i zdobimy. Zmieniło się tylko to, że dzisiaj używamy innych farb, bardziej ekologicznych. Ale i tak ptaszki błyszczą tak samo jak sto lat temu.
Od dziecka pomagała rodzicom i dziadkom. Na początku tylko czyściła zabawki papierem ściernym, później już sama wzięła nożyk do ręki. Dzisiaj jej dzieci - już studiujące - też potrafią wystrugać zabawkę. - Dawno temu ptaszki zdobiono bardzo kolorowo, bo miały przyciągać wzrok, kiedy jeździło się z nimi po odpustach, jarmarkach. Ale ja trochę od tego odeszłam i podpatruję naturę, chociaż do końca nie porzuciłam wzorów tradycyjnych.
Kiedyś ptaszki służyły przede wszystkim do zabawy, dzisiaj są traktowane raczej jako ozdoba. - Tam, gdzie mieszkam, prowadzimy warsztaty, na których dzieci uczą się strugać zabawki, więc myślę, że akurat ta tradycja na razie nie zaginie.
Podczas Ginących Zawodów stoisko z drewnianymi zabawkami było wręcz oblegane przez wycieczki szkolne. Prawie każde dziecko chciało zrobić własnego ptaszka - ze względów bezpieczeństwa same ich nie strugały, tylko malowały gotowe modele. Oprócz ptaszków można tu było zobaczyć drewniane koniki, bryczki, karuzele czy aniołki.

Miód i wosk się leją

Słoje pełne miodu, pyłek kwiatowy, propolis - to stoisko pszczelarskie Lesława Skoniecznego z Nowej Soli. Największą atrakcją jest tu produkcja świec, oczywiście według tradycyjnej metody. - To sięga czasów, kiedy jeszcze pszczół nie hodowano, tylko brano wosk od pszczół dzikich i sprzedawano go świecownikowi. On wieszał sznurek (w naszych stronach przeważnie lniany) i polewał go woskiem, aż powstała świeca. Żeby nie tracić czasu, wymyślono kręciołek, na którym wisiało kilka sznurków i nie trzeba było już czekać, aż wosk wystygnie - wyjaśnia. - Więc polewam jedną świecę, przesuwam następną i zanim ta pierwsza do mnie wróci, już jest wystarczająco zastygnięta i mogę ją polać kolejny raz.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Szydełko najpopularniejsze

Przed niedużą chatą wśród koronek króluje Zofia Radna ze Zbąszynia (Region Kozła). Szydełkowała jej babcia i mama, a ona sama robótek ręcznych uczyła się w szkole, a później w kole gospodyń. - Każda z nas chciała się wykazać, a w regionie było zapotrzebowanie, więc robiłyśmy tego dużo.
W Ochli na Ginących Zawodach ma swoje stałe miejsce. - Wcześniej przyjeżdżała tu moja mama, a teraz jeżdżę ja. Cała chata, przed którą jest moje stoisko, wyposażona jest w robione przez mamę rzeczy: firanki, czepiec, obrus. Do końca tego roku dojdzie nowy obrus, tym razem zrobiony przeze mnie.
Ozdoby choinkowe, aniołki, piękne kwiaty i różnorakie obrusy i bieżniki - wszystko to jest dziś bardzo popularne. - Nieraz zaczynam jakąś robotę i muszę ją na tydzień odłożyć, bo ktoś przychodzi i zamawia obrusik na szydełku albo koraliki. Ostatnio robiłam zazdroski dla jednej pani sędzi, bo podpatrzyła takie u znajomej i też chciała mieć. To były ładne metry! Zabrały mi trzy miesiące - opowiada. - Ludzie wolą robótki na szydełku, te z tiulu już mniej, mimo że są łatwiejsze w utrzymaniu. Dzisiaj robi się łatwiej, bo nici są lepsze.
Wszystkie trzy córki pani Zofii potrafią szydełkować, teraz za robótki zabierają się wnuczki.

Co wyjdzie z kłosa?

Kawałek dalej stoi spichlerz, po którym oprowadza pracownik Muzeum Etnograficznego Damian Danak. Pokazuje, jak przez całe wieki wyrabiało się mąkę. - Na lnianej płachcie układa się kłosy i omłóca je cepem. Słoma da się jeszcze wykorzystać - albo na dachy, albo na jakieś ozdoby, kosze, miski, beczki itd. A ziarna trzeba zemleć.
Przed spichlerzem stoją dwa urządzenia - jedno z okrągłym kamieniem, a drugie w kształcie dużego kielicha. - Na wsiach często stały przydomowe żarna, kiedy nie było jeszcze młynów. Prymitywniejszym urządzeniem był moździerz kaszarski. Wrzucało się do tego kielicha ziarno i uderzało kijem - ta metoda jest do dzisiaj spotykana w Afryce. Natomiast żarna przydomowe spotykano w Polsce jeszcze w latach 60. XX wieku.
Są w nich umocowane dwa kamienie, jeden stały, drugi ruchomy. Urządzenie wprowadza się w ruch, kręcąc drewnianym kijem. Zmielone ziarno spada przez sito do niecki umieszczonej pod spodem. I tak powstaje mąka.
Taka mąka wygląda inaczej niż ta ze sklepu. Ma otręby, a przez to jest zdrowsza.

Reklama

Sypią się paździerze

- Żeby obrobić len, trzeba go najpierw zrosić. Zerwany z pola jest złociutki, a po zroszeniu robi się szary. Wtedy kruszeje drewniana część, która jest w środku - samo włókno jest na zewnątrz - wyjaśnia Bożena Modlińska z Muzeum Etnograficznego w Ochli. - Na międlicy łamie się tę zdrewniałą część na większe kawałki. Kolejnym urządzeniem jest cierlica: ona sieka jeszcze drobniej.
W trakcie obrabiania lnu wszędzie wokół sypią się paździerze. A ponieważ gospodynie zajmowały się tą robotą na jesieni, łatwo się domyślić, skąd wzięła się nazwa „październik”.
- Kiedy wysieka się całą zdrewniałą część, przychodzi czas na czesanie włókien. Trzeba to zrobić delikatnie, żeby nie poplątać. Z włókna pierwszego gatunku tkano ubrania. Gorsze pozostałości, czyli pakuły, służyły np. do wyrobu worków. A dzisiaj hydraulicy używają ich do uszczelniania.
Tuż obok obrabiania lnu jest pokaz przygotowywania wełny - ale żeby zobaczyć, co dzieje się z nimi potem, trzeba zajrzeć do pobliskiej chaty.

Tańczące wrzeciono

A w chacie? Prawdziwe wrzeciono jak z baśni o Śpiącej Królewnie. Z tą różnicą, że używająca go Janina Królak ma w tym o niebo większą wprawę. - Na kołowrotku potrafi pracować wiele kobiet, ale takich, które znają się na wrzecionie, jakoś nie widzę - mówi. - Pochodzę z Polesia i nauczyłam się tego od mojej mamy. Pokazy robię ok. 13 lat, ale w domu na co dzień wrzeciona już nie używam.
Wrzeciono trzyma się w prawej dłoni, a lewą reguluje się grubość nitki (z lnu). Kiedy nić zrobi się za gruba, trzeba przerwać i poprawić. Pracują obie ręce, nić się przędzie na mokro, ale prawdziwe cudo to samo wrzecionko, które zdaje się tańczyć.
Na wrzecionie można również uprząść wełnę, ale tym zajmuje się już siedząca przy kołowrotku Agnieszka Kuczak z Urzut. - Wełna, która leży obok, jest strzyżona, prana, ale jeszcze nie kremplowana. Kiedyś ręcznie się czechrało wełnę, kobiety siadały wieczorami, jedna drugiej pomagała. Teraz są maszyny i łatwiej już tę nić skręcić.
Podczas rozmowy kołowrotek nie przestaje pracować. - Na kołowrotku robi się łatwiej: nogą poruszam, a rękami tylko poprawiam. Już mając dziesięć lat, przy matce próbowałam. Ten kołowrotek to robota mojego ojca - każda dziewczyna, jak szła za mąż, musiała taki mieć na wyposażeniu. Przyjechało to z nami aż z Bukowiny Rumuńskiej.

Tylko przyjeżdżać

Stoiska wydają się nie mieć końca - tu wieża winiarska, tam kosze z wikliny, produkcja śmietany, słomkowe zabawki, a przy zagrodzie owiec - pękate garnki i misy. Te ostatnie powstały z wykopanej gliny, która poleżakowała sobie w dole z wodą, a później została dwukrotnie zmielona. Tak przygotowana ląduje na kole garncarskim. Kto ma ochotę zrobić sobie własną miskę, przetrzepać len czy pomalować zabawkę, musi przyjechać do Ochli za rok. Wrażenia niezapomniane.

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Wałbrzych. Złoty jubileusz ks. kan. Stanisława Wójcika

2024-04-23 20:30

[ TEMATY ]

Wałbrzych

bp Ignacy Dec

św. Wojciech

jubileusz kapłaństwa

ks. Stanisław Wójcik

ks. Mirosław Benedyk/Niedziela

Mszy św. odpustowej 23 kwietnia przewodniczył świętujący złoty jubileusz ks. kan. Stanisław Wójcik

Mszy św. odpustowej 23 kwietnia przewodniczył świętujący złoty jubileusz ks. kan. Stanisław Wójcik

Tegoroczny odpust w wałbrzyskiej parafii świętego Wojciecha, był wyjątkową sposobnością do dziękczynienia za 50 lat kapłaństwa ks. kan. Stanisława Wójcika, proboszcza miejscowej wspólnoty w latach 2006-23.

Mszy świętej, w której uczestniczyli licznie kapłani, przyjaciele i parafianie, przewodniczył we wtorek 23 kwietnia sam jubilat, a homilię wygłosił biskup senior Ignacy Dec. Kaznodzieja zainspirowany czytaniami mszalnymi i życiem św. Wojciecha, podkreślił przesłanie wiary, cierpienia i świadectwa Chrystusowego.

CZYTAJ DALEJ

XV Jubileuszowy Konkurs Artystyczny im. Włodzimierza Pietrzaka rozstrzygnięty

2024-04-24 13:04

[ TEMATY ]

konkurs

konkurs plastyczny

konkurs literacki

konkurs fotograficzny

Szymon Ratajczyk/ mat. prasowy

XV Jubileuszowy Konkurs Artystyczny im. Włodzimierza Pietrzaka rozstrzygnięty. Laura Królak z I Liceum Ogólnokształcącego w Kaliszu z nagrodą Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Andrzeja Dudy.

Do historii przeszedł już XV Jubileuszowy Międzynarodowy Konkurs Artystyczny im. Włodzimierza Pietrzaka pt. Całej ziemi jednym objąć nie można uściskiem. Liczba uczestników pokazuje, że konkurs wciąż się cieszy dużym zainteresowaniem. Przez XV lat w konkursie wzięło udział 15 tysięcy 739 uczestników z Polski, Australii, Austrii, Belgii, Białorusi, Chin, Czech, Hiszpanii, Holandii, Grecji, Kazachstanu, Libanu, Litwy, Mołdawii, Niemiec, Norwegii, RPA, Stanów Zjednoczonych, Ukrainy, Wielkiej Brytanii i Włoch. Honorowy Patronat nad konkursem objął Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, Andrzej Duda. Organizowany przez Fundację Pro Arte Christiana konkurs skierowany jest do dzieci i młodzieży od 3 do 20 lat i podzielony na trzy edycje artystyczne: plastyka, fotografia i recytacja wierszy Włodzimierza Pietrzaka. Konkurs w tym roku zgromadził 673 uczestników z Polski, Belgii, Hiszpanii, Holandii, Litwy, Mołdawii, Ukrainy i Stanów Zjednoczonych.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję