Dziennikarze "Rzeczpospolitej" ujawnili niedawno, że na jednym
z polskich serwerów internetowych są osiągalne zdjęcia pornograficzne
z udziałem dzieci. Praktycznie więc każdy, kto posiada odpowiedni
osprzęt komputerowy, mógł mieć do nich dostęp. Na szczęście zarządca
serwera - po artykule w gazecie - usunął nieprzyzwoite obrazy. Powstała
jednak burzliwa dyskusja, która wciąż toczy się w mediach.
Padają zatroskane głosy na temat piętnowania w Internecie
niegodziwości, są propozycje, by stosować odpowiednie filtry blokujące (zwłaszcza dzieciom) dostęp do złych treści, są też absurdalne głosy,
że cała sprawa stanowi zamach na wolność człowieka.
Ale co najbardziej ciekawe i co pozostaje poza głównym wątkiem
dyskusji, to fakt, że dyskutanci używają tego samego języka, tzn.
mówią o PORNOGRAFII dziecięcej i wiedzą, o czym mówią! Nikt nie jest
na tyle wyuzdany, by haniebne sceny seksualne z udziałem dzieci nazwać
np. niewinną erotyczną sztuką, niegroźnym obrazem ludzkiej nagości
czy naturalnym przejawem człowieczych zachowań. Mało tego, nikt w
tym kontekście nie usiłuje nawet kwestionować, że właściwie nie wiadomo,
o co chodzi z tą pornografią dziecięcą, bo... w ogóle nie wiadomo,
co to jest pornografia. Jakoś wszyscy nagle wiedzą, o co chodzi,
nawet lewicowi dziennikarze i tzw. eksperci...
Proszę sobie jednocześnie przypomnieć, jak lewicowe media
reagują zwykle na wszelkie inicjatywy ograniczenia dostępu do pornografii,
inicjatywy podyktowane właśnie troską o wolność jednostki, która
nie życzy sobie, by epatowano ją golizną. Otóż w takich gazetach,
jak Wyborcza czy Trybuna znaczenie słowa pornografia nieustannie
było poddawane rozmyciu. Chodziło o to, by przeciętny człowiek zaczął
wątpić w jego tradycyjne i rzeczywiste znaczenie. Aby tym samym przestał
w swym sumieniu dostrzegać problem, by był mniej wrażliwy, by wyrobił
w sobie postawę "postępowca, który nie będzie kołtunem ani człowiekiem
pruderyjnym itp.
Ewidentną pornografię obłudnie podciągano pod sztukę, nieszkodliwą
erotykę czy pomoc edukacyjną, by demagogicznie wreszcie obwieścić,
że właściwie wszystko może być dla kogoś pornografią. Temu praniu
mózgów poddało się wielu ludzi powtarzających, niestety, ten medialny
bełkot.
Dziennikarze lewicowi na widok zdjęcia dziecka wykorzystanego
do seksualnego aktu potrafią bez problemu zidentyfikować je jako
PORNOGRAFIĘ dziecięcą. O dziwo, nie potrafią jednak tego uczynić,
gdy chodzi o zdjęcia osób dorosłych... Nie chcą przy tym zauważać
oczywistego kontekstu, w którym zdjęcia są prezentowane masowemu
odbiorcy, z którego ewidentnie wynika, że nie chodzi tu o wartości
np. medyczne, poznawcze czy o szerzenie piękna. Mało tego, kontekst
ów wskazuje wyraźnie na podporządkowanie sfery duchowej człowieka,
której obrazem jest również ciało, sferze zmysłowej - i to nierzadko
w arcyprymitywnej postaci.
Afera, którą nagłośniła Rzeczpospolita, spowodowała, że
lewicowe elity przynajmniej na chwilę przestały chorować na intelektualny
uwiąd w kwestii pornografii i nazwały rzeczy po imieniu. Ciekawe
tylko, na jak długo pozostaną zdrowe? Ciekawe, kiedy znowu spotkamy
podwójny język?
Pomóż w rozwoju naszego portalu