Reklama

Minął tydzień

Niedziela Ogólnopolska 7/2000

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Osobliwym wydarzeniem minionego tygodnia było spotkanie w Davos, które zgromadziło głowy państw, premierów i wysokich urzędników struktur rządowych, ale także przeszło tysiąc biznesmenów. Ludzie bogaci radzili nad nędzą świata. Szukali lekarstwa, przyczyn choroby czy sposobu na odgrodzenie się murem od zalewających problemów. Dla mnie jest to sprawa złożona, ujawnia aspekty ekonomiczne i moralne zadłużenia międzynarodowego.
Budzi optymizm fakt, że Stolica Apostolska ma odwagę ustami doświadczonego Papieża denuncjować pewne autentyczne choroby światowe. Ojciec Święty, aby zapewnić skuteczność kontaktów, włączył w te zabiegi Papieską Radę "Iustitia et Pax" oraz kilka innych dykasterii watykańskich, żeby należycie nagłośnić sprawę niemoralności zadłużeń państw biednych w bankach i funduszach międzynarodowych. Jest to wielkie błogosławieństwo, że ktoś w świecie porusza dzisiaj struny sumienia, demaskując wielką, aczkolwiek zakamuflowaną niesprawiedliwość. A jest krzyczącą niemoralnością, że zadłużenie musi być obsługiwane procentowo praktycznie w nieskończoność, mimo że już dawno spłacono sumy podstawowe, procent narasta, bo go sobie banki czy międzynarodowe instytucje ustalają i narzucają, tworząc zysk sztuczny, oparty nie na pracy, nie na wysiłku, lecz na nowoczesnej kolonialnej eksploatacji, która polega właśnie na tym, że zabiedzone narody muszą bogatym spłacać sztuczne długi, powodując dalsze ubóstwo. Jesteśmy świadkami tego procesu w Polsce, ale i w wielu biednych krajach. Obecnie cztery miliony Polaków żyją na granicy biedy, a połowa z tego nie ma minimum socjalnego, oficjalnie uznanego jako konieczne do utrzymania. O zubożeniu wielu rodzin przekonujemy się podczas wizyty duszpasterskiej.
Dług zaciągnięty przez Gierka już dawno został spłacony. Naród nie miał żadnego wpływu na podejmowane wówczas decyzje ani na wybór ludzi, którzy te decyzje podejmowali. Nie ma też moralnego obowiązku, aby tamte totalitarne nadużycia dźwigać przez wieki. Konieczne jest jednak formalne oddłużenie, podjęte decyzją bogatych państw, aby dać biednym szansę wzrostu.
Ważnym postulatem jest umoralnienie całej gospodarki światowej. To problem bardzo trudny, ale trzeba go nagłaśniać, szukać ludzi "gigantów", którzy chcieliby to podjąć. Przykładowo, ta niemoralność ujawnia się przez straszny głód w wielu częściach świata, gdzie umierają dzieci i całe rzesze ludzi, a z drugiej strony niszczone jest rolnictwo u nas i w innych krajach. To sztuczne duszenie upraw i produkcji jest jak nakładanie masek przeciwgazowych, tłoczących sztuczny tlen w otoczenie czystego powietrza. A unormalnienie sytuacji jest możliwe, ale musi dokonać się we wszystkich sektorach życia międzynarodowego. Może pomocna w tym będzie nowa globalizacja, wejście do struktur ponadnarodowych, jaką jest Wspólnota Europejska?
Spójrzmy na straszny dramat głodu w Timorze, w Afryce, w Indiach, ale i w innych krajach, chociażby w naszym bliskim sąsiedztwie, gdzie ludzie przeżywają wielkie trudności, a znoszą to z niebywałą cierpliwością, całymi miesiącami nie dostają pensji, chociaż chodzą do pracy i często naprawdę głodują. Tymczasem, jak stwierdził Sekretarz Papieskiej Rady "Iustitia et Pax" na Kongresie w Rzymie, zgodnie z ostatnim raportem ONZ na temat rozwoju świata, można byłoby rozwiązać problem ubóstwa, korzystając z majątku 15 najbogatszych osób.
Do spokojnego przyglądania się globalizacji zachęca Ojciec Święty w encyklice Centesimus annus: "Doświadczenia ostatnich lat wykazały, że kraje, które wybrały izolację, zatrzymały się lub cofnęły w rozwoju, natomiast posunęły się naprzód te, które umiały się włączyć w ogólny system wzajemnych powiązań gospodarczych na poziomie międzynarodowym" (nr 33).
Oblicza się, że globalizacja, czyli wejście do struktur międzynarodowych, jest opłacalna, bo nieobecni się nie liczą, a bogaci bez umysłowego potencjału biednych niewiele dokonają, a przede wszystkim nie potrafią obronić dotychczasowych zdobyczy. Powiedziałbym nawet, że dziś już jest nieodzowne szukanie kontaktów międzynarodowych, ale trzeba wiedzieć, po co się tam wchodzi. Nie tylko, żeby zrobić interes własny, ale żeby wnieść problematykę, którą żyje nasza społeczność i nie pozostawić tej społeczności poza ogólnym rozwojem.
Z Davos łączy się problem polskiej drogi prywatyzacyjnej. Ostatni kryzys koalicyjny pokazał, że nie wszystko było w porządku i jeszcze nie jest. Trzeba ten proces ciągle poprawiać, szukać takich dróg, które będą najlepsze, najkorzystniejsze do włączenia się w te struktury, ale i dla zachowania własnego głosu.
Ludzie obecnego rządu wzięli na siebie niezwykły trud uzdrowienia rozmontowanej przez dziesiątki lat ekonomii gospodarki. Ciężki to wysiłek, bo ciągle pod prąd. Powinni tu doznawać powszechnej pomocy, także od partii opozycyjnych, bo przecież chodzi o dobro wspólne. Niedopuszczalne stają się nie tylko błędy i wpadki etyczne, ale i niebezpieczne eksperymenty.
Nie rozumiem, i nigdy tego nie pojmę, dlaczego się przekreśla logikę podstawową, zawartą w prawie decyzji lub prawie własności. Oto klasyczny przykład: sprywatyzowano cementownie. Mówi się, że zagraniczny to lepszy cement, na razie tańszy itp. Tymczasem pora się już nauczyć, że pozbycie się prawa decydowania w takiej sprawie, jak cementownia czy huta, gdy stoi przed nami zadanie budowania autostrad i rozbudowy zarówno wielkich, jak i małych inwestycji, może uniemożliwić ich zrealizowanie. Bo okaże się, że sprzedana cementownia jest już w rękach kolejnych konsorcjów, które narzucają ceny według własnego rachunku. I co wtedy? Zabiedzone państwo nie będzie w stanie wybudować ani kilometra autostrady, uruchomić tej inwestycji, która by zaradziła bezrobociu wielu tysięcy zwolnionych pracowników.
Przerażają mnie ucieczki od właściwych rozwiązań. Oto przykład. Na spotkaniu Konferencji Episkopatu pewien minister tłumaczył biskupom, że realizowany obecnie plan może nie jest najlepszy, ale nie widać innego. Może i ludzie, którym powierzono realizację, budzą zastrzeżenia, ale nie ma lepszych. Dla mnie jest to przerażająca odpowiedź, której nie wolno zaakceptować. Jeśli nie ma innego człowieka ani innej alternatywy, to znaczy, że my nie wiemy, którędy chcemy iść. Musimy mieć ciągle przed oczyma kilka alternatyw. Jeśli ich nie mamy, to usiądźmy, poprośmy fachowców, niech nam powiedzą, jak oni widzą tę drogę. Samo powierzanie jednemu człowiekowi takiego zadania i takiej odpowiedzialności jest skazywaniem go na jakąś karkołomną drogę, której w pewnym momencie nie będzie mógł podołać.
Słyszę, że PSL ma wystąpić do Sejmu z propozycją ogłoszenia referendum w sprawie prywatyzacji. Groteskowe jest to, że partia, która przez lata współrządzenia tak niewiele zrobiła dla rolnictwa, dziś ma pełne usta krytyki. Widać, że są to deklaracje polityczne, czyli bez znaczenia, bo krytycy mają chęć do przejęcia władzy, a nie potrafią rozwiązać problemów. Co o tym wszystkim sądzić? Dobrze, żeby społeczeństwo się wypowiedziało. Tylko o czym ma się wypowiedzieć, skoro wokół sprawy trwa milczenie wszystkich, w tym polityków. Najpierw trzeba, dopuszczając szeroką paletę poglądów, zapoznać społeczeństwo z tym przedsięwzięciem. Potem, owszem, należy go zapytać, czy chce ponieść koszty tego przedsięwzięcia.
W obecnej sytuacji uważam, że jest wielce ryzykowne i dla rządu, i dla narodu kontynuowanie prywatyzacji w aktualnej formie. Trzeba, żeby naród, który będzie potem dźwigał ciężary, o tym się dowiedział.
Całe te historie, które były w ostatnim tygodniu - decyzje, głosowania - pokazują, że zajmują nas, wprost pasjonują, tematy drugorzędne. Nie szukamy rozwiązań istotnych. Powiedziałbym, że nie pracujemy dla Polski roku 2020. Żeby nie być gołosłownym. Pamiętamy medialny krzyk po wypowiedzi min. Kapery. I oto w tym tygodniu w jednym z tygodników podano do wiadomości, że eksperci z Europejskiego Obserwatorium Demograficznego poinformowali, że w roku 2050 Azjaci będą stanowić 57% mieszkańców ziemi, mieszkańcy pozostałych kontynentów (obie Ameryki i Oceania) - 13%, a Europejczycy - tylko 8%. Aby temu zapobiec, eksperci radzą opracowanie i realizację wspólnej "polityki prorodzinnej i pronatalistycznej, która mogłaby zapewnić narodom europejskim niezbędną liczebność i prężność". Wcześniejsza konstatacja naszego ministra utonęła w histerycznym roztrząsaniu sformułowania "żółta rasa". Czym to się różni od sformułowania "Azjata", nie bardzo wiem.
Podobne zresztą pytanie o perspektywę myślenia kieruję do nas wszystkich: Czy jesteśmy świadomi, że nasze "dzisiaj" nie może zagubić perspektywy przyszłości? Warto mieć przed oczyma perspektywę Kościoła za kilkadziesiąt lat. Tak przecież określa się teologię pasterską: "Jest to naukowa refleksja nad teraźniejszością Kościoła w jego doświadczeniach przeszłości z perspektywą wbudowywania się w przyszłość".
Kościelna perspektywa jest przy tym eschatologiczna, tzn. każda myśl i czyn ma dla nas związek z życiem przyszłym i zmartwychwstaniem. Motyw to dodatkowy do poważnego traktowania codziennych wydarzeń.
Tak, tak... stary świat się rozsypuje, ale nie rodzi się jeszcze świat nowy, którego tak oczekujemy. Czy możliwe jest jego przyjście bez naszego udziału?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2000-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Wino św. Jana

[ TEMATY ]

św. Jan Apostoł

Kościół parafialny w Oleszycach – mal. Eugeniusz Mucha/fot. Graziako

„Wino, które pobłogosławił św. Jan, straciło swoją zabójczą moc, zatem ma ono nas uzdrawiać od zła, złości, która w nas jest i grzechu. Ma nas także zachęcać do praktykowania gorącej miłości, którą głosił św. Jan” – wyjaśnia w rozmowie z KAI ks. dr Joachim Kobienia, liturgista i sekretarz biskupa opolskiego. 27 grudnia w Kościele błogosławi się wino św. Jana.

– To bardzo stara tradycja Kościoła, sięgająca czasów średniowiecza. Związana jest z pewną legendą, według której św. Jan miał pobłogosławić kielich zatrutego wina. Wersje tego przekazu są różne. Jedna mówi, że to cesarz Domicjan, który wezwał apostoła do Rzymu, by tam go zgładzić, podał mu kielich zatrutego wina. Św. Jan pobłogosławił go, a kielich się rozpadł.
CZYTAJ DALEJ

Zmarł ks. prałat Franciszek Filipek

2025-12-27 13:33

Karol Porwich/Niedziela

W nocy z 26 na 27 grudnia zmarł ks. prałat dr Franciszek Filipek. Kapłan ten miał 85 lata życia i 62 lata kapłaństwa. Przez wiele lat był proboszczem parafii NMP Królowej Polski we Wrocławiu - Klecinie oraz wykładowcą łaciny na Papieskim Wydziale Teologicznym. Od 2012 roku przebywał na emeryturze.

Kapłan urodził się 24 marca 1940 Touste [dziś Ukraina, obwód tarnopolski]. Święcenia kapłańskie przyjął 23 czerwca 1963 roku z rąk bpa Wincentego Urbana, w kościele pw. Wniebowzięcia NMP w Żarach. Po święceniach kapłańskich został skierowany do Seminarium Duchownego we Wrocławiu, gdzie otrzymał funkcję prokuratora oraz lektora języka łacińskiego. Był wikariuszem w parafii pw. Bożego Ciała we Wrocławiu [1971-1972], a następnie administratorem parafii pw. św. Anny we Wrocławiu - Widawie. Był nim do roku 1984, aby następnie przebywać na urlopie naukowy i być sekretarzem Synodu Archidiecezji Wrocławskiej. W latach 1986-1987 był proboszczem parafii św. Wawrzyńca we Wrocławiu - Żernikach. Następnie był administratorem, a później rezydentem w parafii św. Mikołaja we Wrocławiu oraz wykładowcą PWT we Wrocławiu, by w 1992 roku zostać proboszczem parafii pw. NMP Królowej Polski we Wrocławiu - Klecinie. W 1991 roku został Kapelanem Honorowym Ojca Świętego [Prałatem] W 2012 roku przeszedł na emeryturę, pozostając rezydentem na terenie parafii na Klecinie.
CZYTAJ DALEJ

Boże Narodzenie - rewolucja miłości

2025-12-27 21:42

Paweł Wysoki

Boże Narodzenie jest po to, abyśmy się stali miejscem dla Boga i miejscem dla człowieka – powiedział abp Stanisław Budzik.

Gdy w uroczystość Bożego Narodzenia w archikatedrze lubelskiej rozpoczynała się Msza św. z udziałem kapituły katedralnej, przy ul. Kunickiego w Lublinie strażacy od kilku godzin walczyli z pożarem kościoła Najświętszego Serca Jezusowego. Wśród wiernych obecni byli mieszkańcy parafii boleśnie doświadczonej pożarem, a metropolita, który przewodniczył Eucharystii, przyjechał na nią wprost z miejsca nierównej walki z siejącym zniszczenie ogniem. Głęboko poruszony, powiedział: - „Ten sam Jezus, który narodził się w Betlejem, rodzi się także na ołtarzu, karmi nas swoim Słowem i swoim Ciałem, pozwala nam odnowić naszą moc, abyśmy przeżyli wszystkie trudności naszego życia. Nie wszyscy dzisiaj radują się świętem Bożego Narodzenia; są miejsca na świecie, gdzie trwa wojna, gdzie są niesnaski, a w naszym mieście płonie dach kościoła Najświętszego Serca Jezusowego. Wracam z tamtego miejsca z nadzieją, że straż opanuje pożar, że kościół ocaleje”. Pod koniec Mszy św. abp Budzik przywołał wielki pożar Lublina z 1752 r., w którym spłonęła część katedry (ocalało prezbiterium z monumentalnym ołtarzem), i wyraził nadzieję, że jak przed laty udało się odbudować świątynię, tak teraz bolesne wydarzenie wyzwoli w wielu ludziach dobro, dzięki któremu uda się szybko odbudować miejsce, z którego promieniuje Serca Pana Jezusa.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję