Na placu Saskim (dziś Piłsudskiego), gdzie podczas insurekcji
kościuszkowskiej Polacy dzielnie odpierali Rosjan, a później cesarz
Napoleon odbierał defiladę swych wojsk, na przełomie XIX i XX wieku
rosyjski zaborca wystawił okazały sobór - upamiętnienie swego wieczystego
panowania. Po odzyskaniu niepodległości Polacy rozebrali (w 1926
r.) ten symbol zniewolenia, górujący nad miastem. Po II wojnie Rosjanie
znów wznieśli pomnik swego panowania w centrum stolicy. Tym razem
w formie socrealistycznego wieżowca. I tak już pozostało.
Po 1989 r. Polacy nie zdobyli się na rozebranie Pałacu
Kultury i Nauki im. J. Stalina. Co więcej, jacyś dowcipnisie chcieli
zrobić z niego muzeum komunizmu. Być może problem (pałac) sam się
rozwiąże (będzie rozebrany). Rosjanie, jak to mają w zwyczaju, gdy
coś darują, to przecież nie swoje.
Pałac, który propaganda nazywała rosyjskim podarunkiem,
budowano więc w dużej mierze z materiałów szabrowanych na Ziemiach
Zachodnich. Teraz tamtejsze władze lokalne domagają się zwrotu zagrabionych
dóbr (płyty nagrobne, włoskie marmury).
W czasach postmodernistycznego bezguścia i synkretycznych
dowolności wszystko wydaje się możliwe. Jednak plakat, który jest
żywą sztuką ulicy, dostępną dla każdego, przeniesiony do salonów
wystawowych czy muzeum, staje się martwym eksponatem, przeznaczonym
dla "cmokierów" i nielicznych recenzentów. Coraz częściej, niestety,
nie tylko z okazji warszawskiego biennale, plakaty ogląda się w galeriach.
W przypadku pracy M. Władyki Przemiana materii 89-99 - to wielka
szkoda. W lakonicznej formie zawarł sens tzw. transformacji. Najpierw
rozwarte palce w kształcie V, potem sterczący kciuk - wszystko w
porządku, wreszcie kupa ekskrementów. Tyle zostało z nadziei na przemiany
ustrojowe. Plakat kolportowany "na mieście" działa skuteczniej niż
środki masowego przekazu (nie można go przecież wyłączyć). Czyżby
dlatego zamykano go w muzeach?
Szklana struktura warszawskiego Pałacu Sprawiedliwości
ma sugerować, że prawo powinno być jasne, a proces dochodzenia do
sprawiedliwości - przezroczysty. Paradoks polega na tym, że wspaniała
siedziba Temidy stoi na cudzym gruncie. Zagrabiony przez miasto na
mocy dekretu Bieruta z 1945 r., do tej pory nie został zwrócony właścicielom.
Warszawska giełda, która dotychczas mieściła się w ponurej, kamiennej
fortecy KC PZPR, przeniosła się do nowej siedziby - szklanej świątyni
pieniądza.
Trudno o bardziej czytelny symbol tzw. transformacji.
Partyjna nomenklatura, uwłaszczywszy się, kosztem skarbu państwa,
stała się "kapitalistą". Giełda z niewielką liczbą spółek na parkiecie
to rodzaj atrapy bądź machiny spekulacyjnej - ale co tam! Mamy wreszcie "
kapitalizm" (choć grubokreskowy). Teraz, gdy liczba spółek przekroczyła
dwie setki, transakcje odbywają się w przezroczystej kubaturze. Publiczność
może obserwować pracę maklerów, jak rodzi się hossa czy bessa. A "
kapitaliści" mówią: nie mamy nic do ukrycia. Robimy pieniądze na
waszych oczach, bo po prostu mamy talent.
Kiedyś, za komuny, mówiło się, że Polska to najweselszy
barak w obozie sowieckim. Jednym z głównych sprawców tej wesołości
był zapewne Sławomir Mrożek, którego powiedzonka przechodziły do
języka potocznego. Za przyzwoleniem PRL-owskiej cenzury wykpiwał
wady i przywary rodaków, tropił absurdy, a nawet przez pewien czas,
jako członek PZPR i socjalistyczny dziennikarz, opisywał zalety nowego
porządku. Jego satyra teatralna miała charakter wewnątrzsystemowy.
Można było do woli wyśmiewać mieszczuchów czy przedwojennych inteligentów,
ale przecież nie towarzyszy i ich tragikomiczny porządek. Można też
było do znudzenia wykpiwać narodowe świętości, gdyż takie było zapotrzebowanie
socjalistycznej polityki kulturalnej. Taka działalność - przypominająca
dokonania kabaretu Olgi Lipińskiej - straciła sens w okresie tzw.
transformacji. Teraz wszystko wolno. Tymczasem dostojny jubilat milczy.
A przecież piramidalnych absurdów nie brakuje, poczynając od głowy
państwa, która z kolejnym kandydowaniem traci wykształcenie. Działający
nielegalnie zarząd stolicy (koalicja SLD-UW) oskarża premiera o zamach
na samorządność. Nomenklaturowi kapitaliści, dawni funkcjonariusze
UB i cinkciarze, udają filantropów i mecenasów. Demokratyczna opozycja,
dorobiwszy się i umieściwszy dzieci na państwowych synekurach, zwalcza
związki zawodowe. Intelektualiści, zamiast dyskutować, wyzywają adwersarzy
od antysemitów. Cała ta moralna i polityczna tandeta grubokreskowa
- czyż to nie temat dla satyryka?
Pomóż w rozwoju naszego portalu