Super, hiper, mega - to ulubione określenia współczesnego biznesu
i stojącej za nim reklamy. Słyszy się na przykład o superkolczykach,
superprodukcji, megaplakacie, megahicie, hipermarkecie. Zapożyczone
z greki i łaciny przedrostki mają nam sugerować, że rzecz w ten sposób
opisana jest naprawdę najwspanialsza na świecie, a jej jakość i rozmiar
przerastają najśmielsze nasze oczekiwania.
I tak rzeczywiście jest w przypadku hipermarketu. Trzeba
przyznać, że puste półki w czasach socjalizmu zrodziły w nas tęsknotę,
która przerodziła się następnie w zachwyt nad ogromnymi sklepami
z ogromną ilością towarów, zwanymi hipermarketami. Wreszcie i my,
w każdym większym mieście, mamy takie same sklepy, jakie niektórzy
rodacy (ci wybrani - z paszportem, wizą i obcą walutą w kieszeni)
oglądali w Berlinie, w Paryżu czy w Nowym Jorku. Ogromne, jasno oświetlone
hale, z klimatyzacją, z dużą ilością sprawnie działających kas i
kasjerek, oraz bogactwo wszelakich dóbr do nabycia przyciągają rzesze
klientów. Niektórzy nawet traktują wyprawę do tej enklawy dobrobytu
jak święto rodzinne - zamiast pójść z dziećmi do parku, wybierają
się do hipermarketu. Przemierzanie wielkich domów towarowych stanowi
dla niektórych weekendową, a nawet niedzielną radochę!
Po kilku latach okaże się, że te molochy, które obracają
i pomnażają obcy kapitał, wcale nie są znowu taką radochą, bo odbierają
polskim sklepom i skiepikom klientów, a stosując ceny dumpingowe
i zwlekając z zapłatą producentom, także wypierają z rynku rodzimych
przedsiębiorców. Jednak ta coraz gęstsza sieć zagranicznych domów
towarowych stanowi dla Polski nie tylko zagrożenie ekonomiczne.
Wielu uczniów liceów handlowych odbywa w hipermarketach
praktyki zawodowe. Córka sąsiadki pracowała w jednym z nich jako
praktykantka na stoisku z serami. Serów był ogromny wybór, ale nikt
dziewczyny nie wprowadził w tajniki różnorodności ich gatunków. Zapowiedziano
natomiast na wstępie, że niczego nie wolno jej próbować, a jak ją
przyłapią, to wyrzucą z praktyk. Nie potrafiła więc powiedzieć klientom,
który ser jest łagodny, który ostry, miękki czy twardy, wywołując
często ich niezadowolenie lub kpiny. Pięć godzin takiej pracy bez
żadnej przerwy było dla dziewczyny upokarzającą udręką. Czego się
nauczyła, pracując na stoisku z serami przez cały rok szkolny? Na
pewno nie tego, jak być dobrą sprzedawczynią. Nauczyła się bylejakości
i niekompetencji.
Pytanie - kto jest odpowiedzialny za ten stan rzeczy,
właściwie pozostaje bez odpowiedzi, bo odpowiedzialnych jest zbyt
wielu. Może matka tej młodej dziewczyny, która nie poszła do szkoły
zaprotestować przeciwko takiemu traktowaniu córki, może dyrektor
szoły, który nie zadbał o troskliwą i odpowiedzialną edukację uczniów,
a może zagraniczny pracodawca, który zatrudnia pracowników na nieludzkich,
niewolniczych warunkach? Pozostają jeszcze reformatorzy polskiej
gospodarki, którzy obcym inwestorom dają wyłącznie przywileje, nie
wymagając od nich w zamian prawie niczego.
Wstrząsające opowieści słyszy się o warunkach pracy kasjerek
w tych super-hipersklepach. Podobno w niektórych domach handowych
w czasie wzmożonego ruchu kasjerkom nie wolno wychodzić do toalety,
a ponieważ fizjologia nie zawsze podporządkowuje się takim zakazom,
mają zakładać pampersy.
I tak oto kolorowe marzenia o pełnych półkach sklepowych
zamieniają się na naszych oczach w hiperkoszmar, któremu nikt nie
może zaradzić, a kasjerka zakłada pampersy, bo boi się stracić pracę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
