10 lipca 2001 r., w trakcie trwania uroczystości żałobnych w Jedwabnem "Niedziela" otrzymała fax zawierający obszerną relację ks. Edwarda Orłowskiego, proboszcza w Jedwabnem - pięć stron spisanych na plebanii w Jedwabnem 10 czerwca 2001 r. Ks. Orłowski po ukończeniu seminarium w 1957 r. przez 14 lat był wikariuszem w różnych parafiach, m.in. 3 lata w Lipsku nad Biebrzą. Proboszczem był tam wówczas ks. Józef Kębliński, który spędził w Jedwabnem cały okres okupacji sowieckiej i niemieckiej. "Codziennie przy obiedzie czy przy kolacji ks. Józef Kębliński opowiadał mi, co działo się w czasie okupacji w Jedwabnem, m.in. mówił o paleniu Żydów. Z tej relacji, opowiadanej wielokrotnie, znam dokładny przebieg tych wydarzeń" - wyjaśnia ks. Orłowski, poczuwający się do obowiązku zabrania głosu w sprawie mordu Żydów w Jedwabnem. Z przemówień wygłoszonych 10 lipca 2001 r. na rynku w Jedwabnem nie wynikało jasno, że działo się to podczas wojny oraz że Niemcy mają w tym swój udział; trzeba pamiętać, iż Polska i Polacy byli narodem podbitym i skazanym na powolne wyniszczenie. Poniżej zamieszczamy relacje ks. Edwarda Orłowskiego, której źródłem są wspomnienia ks. Józefa Kęblińskiego.
Jedwabne, dn. 10 czerwca Roku Pańskiego 2001
Mgr Edward Orłowski
proboszcz parafii Jedwabne
dziekan dekanatu Jedwabne
18-420 Jedwabne, ul. Powiętna 4
Ja, Edward Orłowski urodziłem się dnia 16 lipca 1931 r. w Sulęcinie
Szlacheckim pod Ostrowią Mazowiecką. Moja matka, urodzona w Stanach
Zjednoczonych, Stanisława z domu Łada, herbu Pogoń, urodzona w New
London z matki Polki i ojca Polaka, przyjechała do Polski w wieku
młodzieńczym, wraz ze swoją siostrą i matką, na prośbę dziadka Łady,
który w ten sposób chciał ściągnąć swojego syna ze Stanów Zjednoczonych.
Syn, mimo próśb dziadka, nie przyjechał. Moja mama wyszła za mąż
za Adama Orłowskiego, urodzonego w Sulęcinie Szlacheckim. Mój ojciec
utracił rodziców w wieku dwóch lat. Dziadek, a ojciec mojego ojca,
wyemigrował do USA przed carskim wojskiem, ponieważ służba w wojsku
carskim trwała 25 lat. Zginął tragicznie w Nowym Jorku przy budowie
kolei podziemnej. W czasie okupacji dziadek Łada zmarł na serce w
New London, zaś babcia Aleksandra Łada zginęła w czasie wojny wraz
z moim bratem i moją siostrą. Było to w1944 r. w czasie, gdy Niemcy
się wycofywali. W jednym okopie byliśmy razem z siostrą Jadwigą i
bratem Edmundem i moją babcią Aleksandrą Łada, oraz mamą Stanisławą
Łada. W czasie tego ostrzału zginęli: babcia, brat i siostra.
Naukę rozpocząłem w Szkole Podstawowej w Sulęcinie Szlacheckim
w 1938 r., 1 września 1939 r. miałem rozpocząć naukę w klasie drugiej.
We wrześniu 1939 r. weszli Niemcy, po krótkim czasie ustąpili
i weszli Rosjanie. Nasze pole zostało za granicą, po stronie niemieckiej,
a wieś po stronie sowieckiej.
Rosjanie cofnęli o rok naukę w szkole i powiedzieli: .Tu
jest zachodnia Białoruś i waszym językiem jest język białoruski..
Jednak nauka w szkole odbywała się w języku rosyjskim, zaś białoruskiego
uczyliśmy się w sobotę, jako języka obcego, polskiego również uczyłem
się jako języka obcego.
Zapadł w mojej pamięci 1 maja 1940 r. Tego dnia odbył się
pochód 1 majowy. Na wielkim placu ustawiona była trybuna i oficer
polityczny głosił, że .Boga nietu, Boh udrał na sorok let za granicu!..... Po powrocie do szkoły, nauczycielka ustawiła nas w klasie w
dwuszeregu i rozkazała, abyśmy wołali: .Boh, daj konfietku!.... (Boże, daj cukierki); była to rosyjska Żydówka. Po pewnym czasie odpowiadała: .No, i niet!. - a więc Boga nie ma. Następnie kazała: .Tiepier, wołaj:
Stalin, Stalin, daj konfietku!.. Za piecem był schowany nauczyciel,
który zaczął pełnymi garściami rzucać przez piec cukierki. Wtedy
nauczycielka powiedziała: .Wot, Stalin jest, dał konfietku!..
Nauczycielka zostawiła nas na pewien czas, abyśmy zjedli
cukierki. A my zamknęliśmy drzwi na klucz, zdjęliśmy portret Stalina,
zbiliśmy szkło i wydłubaliśmy mu stalówkami oczy. Powiesiliśmy potem
portret na ścianie. Gdy nauczycielka weszła, zobaczyła rozbite szkło
i Stalina z wydłubanymi oczyma. Rozpłakała się: .Szto wy zdiełali!., potem pobiegła na NKWD. Przyszło kilku żołnierzy i zamknęli nas
na całą noc do piwnicy. Pojedynczo wyprowadzali nas i pytali, kto
to zrobił, a każdy z nas odpowiadał: .nie wiem.. Rano zaczęliśmy
naukę w szkole, jakby nigdy nic się nie wydarzyło, ale rodzice tych
dzieci byli w pierwszej kolejności wywiezienia na Syberię.
Granica między Niemcami i Rosją była szczelnie pilnowana.
Po stronie niemieckiej były zasieki z drutu kolczastego, i po stronie
rosyjskiej były zasieki, tylko trzykrotnie większe. Od strony Rosji
był pas zaoranej ziemi, w odległości 800 m. od zasieków drucianych
szeroki na 40 metrów. Dwa, lub trzy razy w tygodniu pas ten był bronowany.
Chodziły ciągłe patrole, tuż koło nas była wartownia. Widzieliśmy,
jak warty się zmieniały.
22 czerwca 1941 r. w niedzielę rano, Niemcy uderzyli na
Rosjan. Rosjanie byli całkowicie zaskoczeni. Wskazywali ludności
cywilnej na wschód i mówili: .Udiraj, idiot Germaniec!.. Niektórzy
mówili:.Maniobry. (Manewry). Mój ojciec odpowiadał: .To nie manewry,
to Bóg wraca zza granicy!.....
W ten sposób zaczęła się okupacja niemiecka. Szkoła została
zamknięta i my uczyliśmy się w konspiracji. Byli u nas nauczyciele
spod Krakowa, z uniwersytetu, pracowali za jedzenie. Wtenczas kończyłem
katechizację do Pierwszej Komunii. Nasza parafia Jelonki była za
granicą. Granica była cały czas, po jednej stronie była Rzesza, a
po drugiej Generalna Gubernia. Zostaliśmy w dystrykcie Białystok.
Gdy Niemcy przyszli, ludność z większą chęcią ich przyjmowała ,
ponieważ Rosjanie wywozili na Syberię. Około 15, 20 rodzin Sowieci
wywieźli na Syberię.
Przygotowanie do Pierwszej Komunii ukończyłem w sąsiedniej
parafii w Lubotyniu. Przygotowywał mnie ks. Lis, dawny kapelan wojskowy.
U niego w kancelarii na plebani i był duży napis: .W tym domu o polityce
się nie rozmawia i skarg na rząd się nie przyjmuje..
Codziennie chodziłem na katechizm i byłem świadkiem holokaustu
Żydów we wsi Kosewo. Było kilkunastu żandarmów z bronią, wypędzali
Żydów z mieszkań i gromadzili ich w jednym miejscu było ich tam może
ok. 60 Żydów. Jeden Niemiec jeździł konno naokoło tej gromady i cały
czas bił ich batem, w ten sposób Żydzi cisnęli się do środka, nie
uciekali. Stało nas tam kilka dzieci, podszedł jakiś człowiek dorosły
i powiedział: .Uciekajcie do domu, bo was Niemcy zabiją razem z Żydami..
Potem uciekliśmy do domu.
Nad granicą Niemcy zabili przy mnie jednego człowieka,
który przechodził przez granicę, uciekał i Niemcy go zabili. Młody
Polak, Sokołowski, miał 19 lat. Uciekał przed Niemcami 5 km, ale
go dogonili na koniach i zastrzelili, potem przywieźli do remizy,
aby wszyscy widzieli. Miał to być odstraszający przykład.
Niemcy zamęczyli Polaka, Bolesława Dmocha, którego wcześniej
zatrudnili jako swojego przewodnika, a który był również informatorem
partyzantów. Niemcy się o tym dowiedzieli, zjedli u niego posiłek,
a potem uwiązali za szyję postronkiem i ciągnęli do odległego o 5
km Lubotynia na posterunek żandarmerii. Gdy dotarli na miejsce, był
już martwy, nie był w stanie biec 5 kilometrów.
Po odejściu Niemców i Sowietów w szkole skończyłem 6 klasę,
a 7 w wakacje. Jesienią zdałem egzamin do Liceum Ogólnokształcącego
im. Króla Leszczyńskiego w Ostrołęce. W Liceum tym uczył historii
prof. Henryk Wierzchowski, prawdziwy Polak, uczył mnie dwa lata (1948 i 1949), zaś w 1949 r. odszedł do Warszawy, następnie uczył
w Warszawie w XXVI Liceum Ogólnokształcącym.
W 1952 roku zdałem maturę w Ostrołęce. Byłem laureatem
I Olimpiady Matematycznej (była to prawdopodobnie pierwsza olimpiada),
i zostałem przyjęty bez egzaminu na Politechnikę Warszawską. Lecz
zrezygnowałem ze studiów na Politechnice i tego samego roku wstąpiłem
do Seminarium Duchownego w Łomży. Czułem, że powinienem zostać kapłanem.
Pragnę dodać, że będąc jeszcze uczniem w liceum, w klasie
X i XI przeżyłem aresztowania moich kolegów za pracę konspiracyjną.
Aresztowano wtedy dziesięciu moich kolegów i osadzono ich w więzieniu.
Rok potem przysłano agenta - ucznia- Żyda z pochodzenia, Michała
Henschela, który miał dokonać oczyszczenia uczniów liceum z .elementów
wywrotowych., które pozostały po pierwszych aresztowaniach. On znowu
jako prowokator zaczął organizować tajną organizację. Po zorganizowaniu
pewnej grupy zgłosił ją sam na UB i z tej bursy, w której mieszkałem,
z mojego pokoju, aresztowano Jana Gawka z Rozwór, któremu prawdopodobnie
podrzucono pistolet pod poduszkę. W czasie badania na UB w Białymstoku
rozerwały go psy. Rodzicom powiedziano, że zginął w kopalni.
Michał Henschel namawiał i mnie do wstąpienia do tej organizacji.
Ja pomagałem mu z matematyki, chemii i z fizyki. Mimo bliższej znajomości
nie zgodziłem się na wstąpienie do tej organizacji, przeczuwałem
nieczystą grę. Po ukończeniu seminarium przez 14 1at byłem wikariuszem
w różnych parafiach, m.in. w Lipsku nad Biebrzą przez 3 lata, razem
z ks. Józefem Kęblińskim, który był w przez cały okres okupacji sowieckiej
i niemieckiej duszpasterzem w Jedwabnem
Po zakończeniu wojny ks. Kębliński został proboszczem w
Lipsku nad Biebrzą. Codziennie przy obiedzie, przy kolacji, ks. Józef
Kębliński opowiadał mi, co działo się w czasie okupacji w Jedwabnem,
m.in. mówił o spaleniu Żydów. Z tej relacji, opowiadanej wielokrotnie,
znam dokładny przebieg tych wydarzeń.
Gdy byłem proboszczem w parafii Drozdowo od 3 kwietnia
1974 r. i jako sekretarz Instytutu Pastoralnego w Łomży podjąłem
dzienne studia specjalistyczne teologii ekumeniczno-porównawczej
na KUL, które ukończyłem ze stopniem licencjata; studia doktoranckie
zakończyłem, ale bez napisania pracy.
Od 1 lipca 1988 r. zostałem dziekanem i proboszczem parafii
Jedwabne.
Brałem udział w dialogach międzywyznaniowych w Warszawie,
w Lublinie, a nawet poza granicami Polski, m.in. w Budapeszcie.
Dlaczego poczułem się upoważniony do zabierania głosu w
sprawie mordu Żydów w Jedwabnem? Ponieważ miałem bardzo szczegółowe
informacje o przebiegu tego mordu na Żydach od ks. Józefa Kęblińskiego,
który opowiadał mi o tym wielokrotnie. Dzięki temu czuję się świadkiem
pośrednim.
Sprawa korzeniami sięga roku 1939, kiedy do Jedwabnego
przyszli Niemcy, ale na podstawie umowy Ribbentrop - Mołotow ustąpili
miejsca Sowietom. Po wkroczeniu Sowietów, Żydzi przywitali ich kwiatami,
objęli stanowiska w urzędzie miejskim. Utworzyli z młodych Żydów
sowiecką milicję i przystąpili do współpracy z NKWD. Współpraca ta
polegała na tym, że udzielali oni NKWD szczegółowych informacji,
a ponieważ w październiku 1939 r. zawiązał się ruch oporu, była to
szkoła do kształcenia w walce partyzanckiej trzech powiatów: łomżyńskiego,
białostockiego i augustowskiego. Zgromadziło się tu trochę ludzi
z podwarszawskich i warszawskich szkół wojskowych. Mieszkali oni
i działali w Jedwabnem, ale Żydzi ich szpiegowali, dlatego też przenieśli
się do sąsiedniej wsi Kubrzany, ale i tam ich szpiegowano. Wtedy
przenieśli się za Biebrzę, na tereny bagienne, do uroczyska Kobielno,
gdzie była leśniczówka, która stała się miejscem ich pobytu. Ale
i tam ich wyszpiegowano, mieli w tym swój duży udział Żydzi jedwabieńscy.
W dzień Zesłania Ducha Świętego1941 r. najechało NKWD i oddziały
Armii Czerwonej, i rozegrała się walka, w której zginęli partyzanci,
ale o wiele więcej żołnierzy NKWD.
Po tym wypadku były najboleśniejsze zsyłki. Żydzi przygotowywali
listy patriotów, ludzi wartościowych, wykształconych, których należało
jak najszybciej wywieźć. Czynnie więc uczestniczyli Żydzi w aresztowaniach,
przyprowadzali enkawudzistów w miejsce zamieszkania skazańców i wraz
z NKWD wywieźli ich furmankami do Łomży na stację kolejową. To Żydzi
uzbrojeni w karabiny konwojowali furmanki. Matki i żony aresztowanych
błagały Żydów - sąsiadów, aby umożliwiono ucieczkę ich mężom i synom,
w czasie drogi do stacji. Żydzi jednak nie dopuścili do żadnej ucieczki.
Nieznany jest ani jeden przypadek, aby komuś pomogli uciec.
Najbardziej tragiczny był ostatni konwój, tuż przed wkroczeniem
Niemców do Łomży, czyli przed wybuchem wojny niemiecko - sowieckiej.
Pociąg, składający się z wielu wagonów bydlęcych, nie zdążył zabrać
wszystkich ludzi. Pozostałych więc umieszczono w więzieniu, oczekując
na następny transport. 22 czerwca 1941 r. Niemcy wkroczyli do Łomży,
więźniowie sforsowali drzwi i zamki i wydostali się z więzienia,
powracając do Jedwabnego, spotykając tu Żydów, którzy ich konwojowali.
Mieszkania Polaków były zajęte, rodziny były wywiezione
w głąb Rosji, Polacy wracając, nie mieli gdzie się podziać.
10 lipca 1941 r. Niemcy zorganizowali likwidację Żydów
w Jedwabnem. Przez pierwsze dni, poprzedzające tę likwidację, Żydów
zganiali na rynek do pracy celem wyrywania trawy, po tym wyrywaniu
trawy rozpuszczali ich do domów. Na drugi dzień powtórzyli te same
działania, dopiero trzeciego dnia postanowili ich zamordować. Tak
więc dopiero trzeciego dnia dokonano spalenia Żydów.
Ks. Kębliński mieszkał na plebani, którą Niemcy zwrócili
po "Selsowiecie". Niemcy mieli kwaterę w starej aptece. Zwrócili
ks. Kęblińskiemu plebanię po .Selsowiecie., również tutaj mieszkał
z księdzem przez krótki czas kapelan niemiecki. Ponieważ ks. Kębliński
znał język niemiecki, z konieczności stawał się tłumaczem, między
Polakami i Niemcami, Żydami i Niemcami. Dowiedział się ks. Kębliński
od Niemców, że Żydzi będą zniszczeni, bo jeden z żandarmów udzielił
informacji, że przyjechało do Białegostoku komando w liczbie 240
Niemców , które zrobi porządek z Żydami. Ks. Kębliński próbował tłumaczyć,
że może jednak udałoby się ocalić tych Żydów. Żydzi nawet chcieli
zebrać kosztowności celem przekupienia Niemców. Ale Niemcy oświadczyli,
że to jest niemożliwe. Powiedzieli, że tam, gdzie stanie noga żołnierza
niemieckiego, Żyd nie ma prawa żyć.
Ks. Kębliński ostrzegł niektórych poważnych Żydów. Mógł
o tym powiedzieć tylko tym, których uważał za zdolnych do dyskrecji,
bo inaczej sam zostałby rozstrzelany.
W dniu, kiedy spędzano na rynek nie tylko mężczyzn, ale
kobiety i dzieci, ks. Kębliński poszedł, na posterunek do oficera,
wysokiej rangi, który dowodził całą akcją i tłumaczył mu; jeżeli
winni są wam mężczyźni i posądzacie ich o sympatię do komunizmu,
to przecież dzieci i kobiety są nic niewinne. I usłyszał odpowiedź: .Czy ty nie wiesz, kto tu rządzi? Nie wtrącaj się, jeśli chcesz mieć
głowę na karku i zachować życie.. Otworzył drzwi i potężnym głosem
krzyknął :Rauss i ks. Kębliński opuścił posterunek. Czuł się całkowicie
bezradny. Na słupach wisiały ogłoszenia, że kto ukryje Żyda lub ułatwi
ucieczkę, będzie rozstrzelany do trzeciego pokolenia. Widział, jak
Polacy byli zmuszani, wyganiani na rynek, celem pilnowania i konwojowania
Żydów prowadzonych do stodoły. Ale nikt się nie domyślał, jaki będzie
tego finał, ani Żydzi, ani Polacy. Żydzi poszli z rzeczami potrzebnymi
im do użytku codziennego, spokojnie, nie domyślali się, co ich czeka.
Ks. Kębliński przypuszczał, że Żydów mogło być od 150 do 200,
O samym momencie wiemy tylko to, że nastąpił wybuch, krzyk.
Wiemy, że Żydzi próbowali uciekać ze stodoły, ale stodoła była szczelnie
otoczona przez uzbrojonych Niemców. Tylko Niemcy byli uzbrojeni,
wiadomo, nie zgodzili się dać broni nawet Karolakowi, agentowi niemieckiemu,
którego Niemcy mianowali burmistrzem.
Dzieło więc ostatecznej zagłady Żydów było tylko i wyłącznie
dziełem Niemców. Polacy byli zmuszeni do pilnowania pod groźbą utraty
życia. Z zeznania Żyda, dochodzącego spadku w urzędzie Sądu Rejonowego
w Łomży wynika jednoznacznie, że Żydzi zostali spaleni w stodole
przez Niemców. Do stodoły wepchnięto też i spalono co najmniej trzech
Polaków; wepchnięci zostali przez Niemców.
Żydzi mieli ze sobą przedmioty użytku codziennego, łyżki,
widelce, rzezak miał nóż. Żydzi nie wiedzieli, że idą na śmierć.
Ów nóż był przeznaczony do uroczystości rytualnych.
Na tym relacja została zakończona, zawiera ona pięć kart
zapisanych na plebani w Jedwabnem, w obecności niżej podpisanych
osób:
Jedwabne 10 czerwca 2001 roku
Pomóż w rozwoju naszego portalu