Niemal wszyscy komentatorzy polityczni zgodni są w ocenie,
że konflikt izraelsko-palestyński jest głównym i zasadniczym źródłem
islamskiego terroryzmu, swoistym "źródłem-rozsadnikiem", powodującym
nie tylko ekspansję terroryzmu, ale i stosowanie coraz brutalniejszych
form. Sprawiedliwy pokój na Bliskim Wschodzie, połączony z wycofaniem
się Izraela z bezprawnie okupowanych ziem arabskich i powstaniem
państwa palestyńskiego, jest politycznym warunkiem pokoju nie tylko
w tamtej części świata.
Tymczasem dwukrotna prezydentura Clintona w Ameryce niezwykle
rozzuchwaliła te kręgi polityczne w Izraelu i pośród diaspory żydowskiej,
które nie chcą dostrzec racji palestyńskich. Korzystając z Clintonowskiej
polityki jako osłony - kręgi te prowadziły wobec Palestyńczyków politykę
faktów dokonanych, a buńczuczne oświadczenia żydowskich polityków
w Ameryce budziły coraz większe zażenowanie samych Amerykanów. Nietrudno
wyobrazić sobie, że polityka Clintona - który stał się wręcz zakładnikiem
lobby żydowskiego (zwłaszcza po aferze z Levinsky) - pobudziła apetyty
szowinistycznych kół żydowskich. Wybór George´a Busha na prezydenta
musiał być szczególnie dotkliwym ciosem dla pragnących zaprząc politykę
amerykańską w służbę polityki żydowskiej. Podczas mego niedawnego
pobytu w Ameryce jeden z moich rozmówców określił to lapidarnie: "
To tak, jakby ogon chciał kręcić psem"...
Po wyborze Busha na prezydenta, a także po międzynarodowej
konferencji w Durbanie, która o mały włos zakończyłaby się powszechnym
potępieniem Izraela za jego szowinistyczną politykę wobec Palestyńczyków,
wzrosły pośród polityków żydowskich tendencje, aby trwale, w sposób
nieodwracalny skonfliktować Amerykę już nie tylko z Palestyńczykami,
ale i z całym światem islamskim. Wolno sądzić, że tendencje te współbrzmią
z analogicznymi tendencjami w Rosji, pragnącej także uwikłać Amerykę
w nieodwracalny konflikt z islamem.
Dlatego też po terrorystycznym zamachu na Amerykę prezydent
Bush tak stanowczo podkreślał, że nie jest to walka z islamem, ale
walka z terroryzmem i terrorystycznymi metodami uprawiania polityki.
Jednocześnie nowy prezydent Ameryki, który zyskał już wielki szacunek
w świecie, rozpoczął kanałami dyplomatycznymi naciski na Izrael,
aby doprowadzić do sprawiedliwego pokoju żydowsko-palestyńskiego
na Bliskim Wschodzie. Tę cichą akcję dyplomatyczną przerwał ostatnio
premier Izraela, Ariel Szaron, prezentujący skrajny żydowski szowinizm.
Używając jawnie fałszywych analogii historycznych, Szaron próbował
wymusić na Amerykanach zaniechanie ich dążeń do ustanowienia sprawiedliwego
pokoju na Bliskim Wschodzie. Szaron nie wahał się odwołać nawet do...
holocaustu, byle tylko pobudzić żydowską diasporę w Ameryce do politycznego
zaatakowania prezydenta Busha, jego rządu i jego nader roztropnej,
mądrej polityki. Jaka będzie reakcja tej diaspory? Czy amerykańscy
Żydzi wybiorą interesy kraju, którego są obywatelami, czyli Ameryki,
czy też ulegną ciasnemu szowinizmowi, opowiadając się za podkopującą
pokój na świecie polityką Szarona? Czas pokaże.
Na razie warto jednak odnotować, że nowy prezydent Ameryki
George Bush jr. nie przestraszył się pogróżek Szarona ani jego szantażu.
Przeciwnie - rząd amerykański "przyjął ze zdumieniem" ten żydowski
atak, co w języku dyplomatycznym oznacza: w tej kwestii nie ma zgody
i nie będzie.
I to jest warte odnotowania: po raz pierwszy od ponad
50 lat interesy amerykańskie stały się rozbieżne z interesami Izraela,
a próba politycznego szantażu, zastosowana przez premiera Izraela
- Szarona, spełzła na niczym: prezydent Bush i jego ekipa okazali
się odporni na ten szantaż.
Pomóż w rozwoju naszego portalu