Prof. JeMroQme Lejeune
Reklama
13 maja 1981 r. Ojca Świętego Jana Pawła II czekało kilka miłych
spotkań. Na porannej Mszy św. modlili się z nim parafianie z krakowskiego
kościoła św. Floriana, gdzie trzydzieści lat wcześniej ks. Karol
Wojtyła pracował jako duszpasterz akademicki. Na obiad był zaproszony
jego przyjaciel z Francji - słynny genetyk, prof. JeMroQme Lejeune
z żoną Brithe. Ojciec Święty bardzo lubił rozmawiać z francuskim
naukowcem, który potrafił kompetentnie odpowiadać na kwestie związane
z postępem nauki. Także ten obiad wyglądał podobnie. Pani Lejeune
wspomina: "Ojciec Święty zadawał mężowi różne pytania, a mąż to wyjaśniał
. Czuło się, że Papież bardzo uważnie słuchał tych odpowiedzi, rejestrował
je w pamięci, rozumiał. Zawsze między odpowiedzią a nowym pytaniem
była chwila ciszy".
Ok. godz. 15.00 Papież pożegnał francuskie małżeństwo.
Wkrótce miał rozpocząć tradycyjną cotygodniową audiencję środową.
W czasie gdy na Placu św. Piotra gromadzili się ludzie (wśród których
byli, oczywiście, parafianie od św. Floriana), państwo Lejeune jechali
na lotnisko Fiumicino, aby stamtąd odlecieć popołudniowym samolotem
do Paryża. Kilka godzin później wylądowali w stolicy Francji. Wsiedli
do taksówki i...
Brithe Lejeune: "Kierowca miał włączone radio. W pewnym
momencie usłyszeliśmy o jakichś kondolencjach. Zapytaliśmy, co się
stało. Odpowiedź taksówkarza wstrząsnęła nami: ´Papież nie żyje´
- powiedział. Byliśmy zaszokowani, ale uwierzyliśmy. Po przyjeździe
do domu okazało się, że Papież nie zginął. Tymczasem mój mąż zaczął
się skarżyć na bóle. Cierpiał straszliwie. Gdy zawieźliśmy go do
szpitala, okazało się, że to atak kamieni wątrobowych".
Ku zdumieniu rodziny Profesora - ból zlokalizowany był
w tym samym miejscu ciała, w które ugodzony został Ojciec Święty.
"Wiedzieliśmy, że bardzo kocha Papieża - dodaje pani
Lejeune. - Ale żeby go bolało w tym samym miejscu..., przecież to
niemożliwe. Mąż miał bardzo naukowe i racjonalne podejście do życia.
Mówiliśmy sobie, że to tylko zbieg okoliczności, ale potem takich
zbiegów okoliczności było jeszcze kilka. Pewnego dnia podano na przykład,
że Papieżowi skoczyła temperatura. Przyjeżdżamy do szpitala i okazuje
się, że JeMroQme Lejeune nagle zaczął gorączkować. Innego dnia słyszę
przez radio, że Ojciec Święty zrobił kilka kroków na korytarzu. Przyjeżdżam
do szpitala St. Genevieve i co widzę: Mój mąż stawia pierwsze kroki
po operacji. Także szwy zdjęto im tego samego dnia i tego samego
dnia obaj opuścili szpital. Kiedy mówiliśmy o tych zbiegach okoliczności
mężowi, on nie chciał o tym słyszeć - mówił: ´nie, nie´. Zawsze był
taki racjonalny".
Między życiem a śmiercią
Jest piątek 13 października 2000 r. Razem z panią Lejeune,
jej córką Karin, zięciem Jean-Marie LeMene´em i dr Wandą Półtawską
z Krakowa siedzę w holu watykańskiego hotelu noszącego nazwę "Dom
św. Marty". Rodzina Lejeune (a raczej tylko mała jej część, bo państwo
Lejeune doczekali się pięciorga dzieci i wielekroć więcej wnuków)
przyjechała do Rzymu na obchody Jubileuszu Rodzin z Ojcem Świętym
Janem Pawłem II. Od sześciu lat pani Lejeune spotyka się z Papieżem
już bez męża. Owdowiała w 1994 r. - który przez Ojca Świętego został
ogłoszony Rokiem Rodziny. 3 kwietnia rano, w Niedzielę Wielkanocną,
gdy w Paryżu biły dzwony na Rezurekcję, w domu państwa Lejeune zadzwonił
telefon. "Tata nie żyje" - powiedziała pani Birthe i pojechała do
szpitala. Tym razem to już nie był atak kamieni wątrobowych. Ujawniona
pół roku wcześniej choroba nowotworowa dokonała swego. W szpitalu
pani Lejeune spotkała księdza, który przyjechał właśnie udzielić
Profesorowi Komunii św. Nie zdążył. Wdowa uklękła przed nim i sama
przyjęła Eucharystię. Niedługo potem zadzwoniła do ks. Stanisława
Dziwisza. Ten zawiadomił Papieża. Nazajutrz arcybiskup Paryża - kard.
Jean-Marie Lustiger otrzymał list od Ojca Świętego:
"´Jam jest zmartwychwstanie i życie, kto wierzy we Mnie,
nawet gdy umrze, żyć będzie´ (por. J 11, 25).
Te słowa Chrystusa przychodzą na myśl, gdy stajemy przy
trumnie prof. JeMroQme´a Lejeune´a. Jeżeli Ojciec Niebieski wezwał
go z ziemi w uroczystość Zmartwychwstania Chrystusa, to trudno nie
widzieć znaku w tym zbiegu okoliczności. Zmartwychwstanie Chrystusa
to wielkie świadectwo tego, że życie jest silniejsze od śmierci.
Oświeceni przez te słowa Pana - widzimy w każdej ludzkiej śmierci
uczestnictwo w śmierci Chrystusa i w Jego Zmartwychwstaniu, zwłaszcza
jeżeli ta śmierć łączy się z dniem Zmartwychwstania. Taka śmierć
jest jeszcze silniejszym świadectwem Życia, do którego człowiek jest
powołany w Jezusie Chrystusie. To wezwanie było dla naszego brata
Jerome´a głównym drogowskazem jego całego życia. Jako naukowiec -
biolog pasjonował się życiem. Stał się w tej dziedzinie jednym z
głównych autorytetów na skalę światową. Różne instytucje i środowiska
zwracały się do niego z prośbą o wykłady czy ekspertyzy. Musieli
go szanować nawet ci, którzy nie podzielali jego najgłębszych przekonań"
.
Kim był człowiek, któremu Papież złożył tak wielki hołd
już w kilkanaście godzin po jego śmierci? Z czego wynikał tak wielki
autorytet prof. Lejeune´a zarówno w świecie nauki, jak i w Kościele?
Czym były spotkania z Profesorem dla samego Ojca Świętego i jak odczuł
jego stratę? To pytania, które owego 13 października 2000 r. zadawałem
wdowie po Profesorze. A ona odpowiadała:
"Mój mąż umiał wyjaśniać, że wiara i nauka nie przeciwstawiają
się sobie. A to było dla Ojca Świętego bardzo ważne. Naukowcy bowiem
twierdzą często, że nauka to jedno, a wiara to drugie. Mój mąż natomiast
potrafił wyjaśnić, posługując się Biblią i przykładami z nauki, że
nie ma sprzeczności między tymi dwiema sprawami. Co więcej, potrafił
w zrozumiały sposób wyjaśnić trudne zawiłości naukowe. Na przykład
w okresie, kiedy we Francji i na całym świecie zaczęto prowadzić
kampanię na rzecz liberalizacji aborcji, we wszystkich mediach używano
naukowej terminologii i mówiono o nienarodzonym dziecku: fetus, embrion,
galaretka, narośl. A on pokazywał, że życie rozpoczyna się od poczęcia.
Robił to naukowo i w dodatku bardzo pięknie".
"On potrafił to wyjaśnić nie tylko naukowo, ale i dowcipnie
- dodaje dr Wanda Półtawska, która także przyjechała do Rzymu na
obchody Jubileuszu Rodzin. - Byłam z nim kiedyś na kongresie w Pradze
czeskiej. Powiedział wówczas, że gdy jedzie do jakiegoś miasta, to
odwiedza najpierw dwa miejsca - uniwersytet i ogród zoologiczny.
´Zawsze się dziwię - mówił - że w ogrodzie zoologicznym nikt nie
kwestionuje faktu, że ze słonia będzie słoniątko. A na uniwersytecie
wielcy naukowcy mają wątpliwość, czy z połączenia komórki męskiej
i żeńskiej będzie człowiek, czy coś innego´".
Dla ciebie zawsze będę ojcem
Słuchając przyjaciół Profesora, zerkam na jego córkę. Ona mówi
najmniej, bo też mało mówimy o życiu rodzinnym słynnego genetyka.
Trzeba to nadrobić - myślę i pytam Karin o to, jakim tatą był Profesor.
"Kiedy byliśmy mali, nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego,
że jest wielkim naukowcem. Kochaliśmy go jak ojca, a on nas kochał
tak, jak kocha się dzieci. Kiedyś w szkole siostra od religii zaproponowała
nam, abyśmy pomodlili się za naukowców. I zwróciła się do mnie: ´Karin,
w twojej rodzinie jest naukowiec...´. A ja przez kilka sekund zastanawiałam
się, kto to mógłby być? I w końcu powiedziałam: ´To chyba chodzi
o mojego dziadka?´. A siostra na to: ´Nie, to twój tata, będziemy
się za niego modlić´. Gdy wróciłam do domu, powiedziałam tacie: ´Zdaje
się, że jesteś naukowcem´. On zaś odpowiedział: ´Ludzie tak mówią,
ale dla ciebie jestem ojcem´.
On był zawsze obecny, zawsze z nami. W południe przyjeżdżał
do domu na obiad, był z nami także wieczorami. Oczywiście, czasem
musiał uczestniczyć w różnych konferencjach, ale dla niego rodzina
zawsze była na pierwszym miejscu. W każdy weekend wyjeżdżaliśmy na
wieś. Chodziliśmy na spacery do lasu. Opowiadał nam wtedy o przyrodzie,
dowiadywaliśmy się od niego całej masy rzeczy".
My także możemy dowiedzieć się jeszcze "całej masy rzeczy"
od francuskiego genetyka i przyjaciela Papieża. O tym jednak - w
następnym odcinku Świadków.
Pomóż w rozwoju naszego portalu