Są własnością innych
Nie jest ich wcale tak mało. Dane organizacji badających problem
mówią o 27 mln osób, które - zdane na łaskę i niełaskę - pozostają
własnością innych. Mówiąc krótko, na początku trzeciego tysiąclecia
na świecie żyje więcej niewolników niż kiedykolwiek wcześniej. To
krzyczące o pomstę do nieba zjawisko wcale nie ogranicza się tylko
do egzotycznych części naszej planety. Niewolnicy służą także mieszkańcom
krajów najbogatszych, należących do światowej "pierwszej ligi". W
samych Stanach Zjednoczonych, według szacunków CIA, ponad 100 tys.
osób żyje w niewoli. Kobiety, a może lepiej: nastolatki z Azji, przemycone
do USA, służą najczęściej swym "panom" jako prostytutki, a przeszmuglowani
mieszkańcy Afryki i Bliskiego Wschodu - jako pomoc domowa. W większości
niewolniczą pracą "odrabiają" swój dług, który "zaciągnęli" nielegalną
podróżą do amerykańskiego "raju", zaproponowaną przez poleconego
człowieka. Stawki płacy ustanawia właściciel, który dba również o
to, aby niewola nie skończyła się zbyt wcześnie. "Zbyt wcześnie"
to eufemizm, tak naprawdę znaczy - nigdy. Zwykle po przybyciu "pan"
zabiera im dokumenty i nakazuje pracować i spłacać dług. Paradoksem
jest, że zostali zniewoleni w kraju, do którego po wolność przybyli.
"Raj" z niewoli
Proceder jest na tyle dochodowy, że wzięły się za niego
zorganizowane grupy przestępcze. Liczone w skali roku zyski z tego
procederu sięgają 7 mld dolarów. Zniewalanie ludzi stało się więc
przemysłem o miliardowych obrotach. Szczególnie dramatycznie sytuacja
wygląda na Dalekim Wschodzie - w Tajlandii, Laosie i na Filipinach.
Tę część świata nazywa się seksturystycznym "rajem". "Raj" dają niewolnice.
Coraz młodsze, bo w związku z obawą przed AIDS "seksturyści" z bogatej
Japonii czy z równie zasobnych krajów Europy Zachodniej i Stanów
Zjednoczonych żądają wolnych od tej choroby dziewcząt, a najpewniejszymi
wydają się być dzieci, które jeszcze "liberalnej miłości" nie zdążyły
spróbować. Ci, których nie stać na wakacje w tego typu oazach, nic
nie stracili. Dla władców niewolnic granice nie stanowią problemu.
Z ich usług można skorzystać w wolnym świecie. Według oficjalnych
statystyk, na terenie Europy służy 500 tys. prostytutek, jedna trzecia
z nich to nieletnie dziewczęta. Z informacji, które udało się zebrać
we Włoszech, wynika, że proceder transportu niewolnic jest wysoce
zorganizowany - profesjonalny. Na początku łańcucha jest kraj ubogi,
w którym znajdowane są dziewczęta. Później transportuje się je do
miejsc, gdzie "towar" jest magazynowany, wystawiany na przetarg i
dystrybuowany do miast europejskich. Włoskie organizacje charytatywne
odkryły, że w proceder na obszarze Nigerii zaangażowany jest jeden
z banków. Otworzył swoje przedstawicielstwa na terenie Italii. W
nich nigeryjskie prostytutki, pracujące we Włoszech, lokują "zarobione"
pieniądze.
Prostytutki-niewolnice stoją także na naszych polskich
drogach. I jak uczy przykład krajów, w których prostytucja jest zalegalizowana,
są obecne nie dlatego, że prostytucja jest nielegalna, lecz z tego
powodu, że wolni ludzie pragną minimalizować nakłady, aby osiągnąć
tę samą przyjemność. W zalegalizowanych "przybytkach" oprócz cen "
za usługę" musieliby zapłacić daninę państwu - podatek i składkę
na ubezpieczenie społeczne. Po cóż tak drogo, skoro można taniej.
Usługi niewolnic są po prostu tańsze.
Reklama
Niewolnicza praca
Korzystamy też z niewolniczej pracy, kupując różnego rodzaju
produkty, choćby pochodzącą z Dalekiego Wschodu tanią odzież. W takich
Chinach większość spośród milionów pracowników przemysłu odzieżowego
stanowią młode kobiety z prowincji. Pracują w strasznych warunkach. "
Mamy fabrykę w Chinach - mówił jeden z amerykańskich przedsiębiorców,
który ze względu na tańszą siłę roboczą przeniósł produkcję do kraju
Środka - pracuje w niej 250 osób. Płacimy im 40 dolarów na miesiąc,
a oni pracują 28 dni w miesiącu. Od 7 rano do 11 wieczorem z dwoma
przerwami na obiad i kolację". Tani robotnicy prawie całą taką pensję
muszą przeznaczyć na opłacenie mieszkania, jeżeli tak można nazwać
miejsce w baraku, i kiepskiego wyżywienia. Na dodatek, gdy osiągną
25 lat, są zwalniani, a na ich miejsce przychodzą młodsi, czytaj:
wydajniejsi. I nie jest to przypadek wyjątkowy. Taka jest reguła
i cena "taniej siły roboczej". Zachodni bogaty pracodawca łatwo może
się ubrać w szaty dobroczyńcy - przecież gdyby nie ja, mieliby jeszcze
gorzej. A tak, te kilka lat przynajmniej nie głodują. Wątpliwe miłosierdzie
na czas określony. Zwykle nazywa się to wyzyskiem. Zdarza się, że
z niewolniczej pracy korzystają uznane firmy, które zamawiają w Chinach
komponenty do finalnych wyrobów.
Niewolnicza praca nie omija także dzieci. Szacunki Międzynarodowej
Organizacji Pracy mówią o 250 mln dzieci w wieku od 5 do 14 lat,
które pracują niewolniczo w pełnym wymiarze godzin. Większość z nich
w Azji i Afryce. Ze współczesnej formy wyzysku korzystają kopiące
piłkę dzieci wolnego świata. Duża część ręcznie szytych, a przez
to wytrzymalszych piłek produkowana jest przez najmłodszych z Pakistanu
lub Indii. Wywarta przed kilkoma laty presja na markowych producentów
spowodowała, że niektórzy z nich zajęli się tym problemem i teraz
nawet oznaczają na swoim towarze, że przy jego produkcji nie jest
wykorzystywana praca dzieci. Niewolnictwo dzieci niepokoi najbardziej
z racji tego, że zniewolić jest je najłatwiej. Niewolnictwo to czasem
nazywane jest największą plamą współczesnego świata. Część z tych
dzieci trafia w okowy niewoli przez porwania. Inni - jako spłata
zaciągniętego przez rodziców długu. Jeszcze inni oddawani są przez
rodziców dobrowolnie, nęceni wizją edukacji dziecka, na którą ich
nie stać. Jeszcze inni są po prostu przez rodzicieli sprzedani.
Jak możemy pomóc małym niewolnikom? - Nie kupować towarów,
co do których jest podejrzenie, że mogły powstać dzięki pracy zniewolonych
dzieciaków.
Targi niewolników
Trudno sobie wyobrazić targowiska niewolników. Ludzi, którzy
są własnością "pana" na całe życie, stają się przedmiotem dziedziczenia,
wymiany. Ludzi znakowanych i hodowanych. Tak dzieje się w Sudanie
i Mauretanii. W Sudanie jest to pochodna najdłuższej w Afryce wojny
domowej pomiędzy rządzącymi islamistami z północy a chrześcijańskim
i animistycznym południem. Ceną niewolników rządzą popyt i podaż,
a te dwa czynniki są zmienne. W 1988 r. karabin automatyczny można
było wymienić na sześcioro lub siedmioro dzieci. W 1989 r. kobieta
z plemienia Dinka kosztowała 90 dolarów, a rok później już tylko
- 15. Spadek ceny wymusiła ogromna podaż. Towaru przybywało, a popyt
był ciągle na tym samym poziomie. Na targach niewolników, tak jak
w wolnym świecie, obowiązują reguły wolnego rynku.
Co robi wolny Zachód, aby położyć kres procederowi? Ludzie,
którzy żyją w środku tego piekła i na miarę sił i posiadanych środków
walczą z gehenną milionów - odpowiadają prosto: Nic. Sudan ma ropę
i zachodni politycy boją się, że zdecydowana akcja przeciw reżimowi
może zaszkodzić interesom wpływowych zachodnich korporacji.
To nie wszystkie obszary niewolnictwa. Są niewolnicy
pracujący w gospodarstwach rolnych. Kobiety, które zostały przekazane
przez swoich mężczyzn jako forma zapłaty za nieuregulowany dług.
O zgodę nikt ich, oczywiście, nie pytał. W globalnej wiosce zabijają
i są zabijane dzieci-żołnierze. Tak dziwnie się dzieje, że ich los
niewielu wzrusza...
Pomóż w rozwoju naszego portalu