Euroentuzjaści irytują się mocno, gdy słyszą argumentację osób sceptycznych wobec integracji Polski z Unią Europejską na wynegocjowanych przez polski rząd warunkach. Ich zdaniem, taki sceptycyzm
może spowodować "zmarnowanie dziejowej szansy". Jednak to właśnie pod wpływem rzetelnej krytyki nachalna europropaganda zaczęła nieco zmieniać front. Ćwiczy się teraz w rozwijaniu nowej zaskakującej
myśli: "Będzie lepiej, chociaż gorzej". Słyszymy więc ciągle frazesy o "dziejowej konieczności" i "świetlanych perspektywach", ale już pojawiła się łyżka dziegciu w tej beczce miodu. Oto
okazuje się, że czekają nas "przejściowe trudności" - ciężkie będzie zwłaszcza kilka pierwszych lat po przystąpieniu do UE. W ustach europropagandzistów ujmuje się to mniej więcej tak: warto zapłacić
pewną cenę, aby wykorzystać "dziejową szansę". Przekładając to na język zwykłych zjadaczy chleba, znaczy to, że co prawda znowu sięgną nam do kieszeni i znowu zbiedniejemy, ale przynajmniej pod szczytnymi
sztandarami integracji z Unią Europejską. Pogorszy się nam, ale w zamian dostaniemy pęczek pięknych haseł o wspaniałości zjednoczonej Europy pod auspicjami UE (trudno oprzeć się analogii,
że w PRL-u też pięknymi hasłami maskowano raczej bolesną rzeczywistość).
Jednym z przykładów takiej ostudzonej propagandy jest raport Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową (IBnGR), opublikowany 23 kwietnia br. pod znaczącym tytułem: Finansowe skutki przystąpienia
Polski do Unii Europejskiej (raport ten opracowano na zlecenie Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, a więc instytucji gorąco promującej ideę integracji). Autorzy raportu, pod kierownictwem dr.
Wojciecha Misiąga - wiceministra finansów przez prawie całą pierwszą połowę lat 90. - nie mają wątpliwości, że wejście do Unii jest korzystne dla Polski, ostrzegają jednak, że pierwsze lata naszego członkostwa
(2004-06) będą trudne. Czyli - znane już - "będzie lepiej, chociaż gorzej". Ekonomistów z IBnGR zaniepokoiło to, że nasz budżet z jednej strony będzie miał narzucone przez unijne normy ("kryteria
z Maastricht") drakońskie cięcia wydatków (m.in. deficyt mniejszy niż 3%, dług publiczny poniżej 60% produktu krajowego brutto), a z drugiej - obciążony będzie unijną składką - w sumie
29 mld zł przez trzy lata. Gazeta Wyborcza cytuje Misiąga, który stwierdza: "Jednocześnie wzrost gospodarczy nie będzie znowu taki wysoki, niższy od prognozowanego przez wicepremiera, ministra finansów
Grzegorza Kołodkę. Powód? Makroekonomiczne skutki wejścia do Unii - uważa Misiąg - pojawią się dopiero po 2006 r." (Konrad Niklewicz, Budżet pilnie do remontu, Gazeta Wyborcza, nr 96 [4307], 24 kwietnia
2003, s. 17).
Czyli najpierw stracimy, by po kilku latach zyskać w skali "makro". Pewnie będzie to tak duża skala "makro", że przeciętni obywatele nawet tego nie odczują. Odczują za to - i to znacznie
szybciej - finansowe koszty przystąpienia do UE. Analitycy z IBnGR ostrzegają, że jeśli rząd nie rozpocznie szybkiej i głębokiej reformy publicznych finansów, to nawet "wyjście na zero" - czyli
że z Unii dostaniemy tyle, ile do niej wpłacimy - będzie nierealne. Natomiast aby "wyjść na plus", konieczna jest głęboka reforma publicznych finansów, która oznacza przede wszystkim bardzo poważne
cięcia wydatków lub znaczne zwiększenie dochodów budżetu - a więc zwiększenie i tak już bardzo poważnych obciążeń podatkowych. W przeciwnym razie biedna Polska będzie dopłacała do bogatszej
UE. A znając inercję i nieudolność obecnego rządu, można wątpić, czy zdecyduje się on na natychmiastową i bolesną dla społeczeństwa przebudowę budżetu. Wygląda więc na to, że tak czy owak
- musimy stracić.
Skoro jednak tak, to dlaczego nie usłyszymy z ust rządzących szczerych wyznań, jak choćby: "Żadnych złudzeń, panowie!", lub chociażby poczciwe: "Nie obiecujemy wam korzyści, tylko wyrzeczenia,
pot i łzy"? Zamiast tego raczy się nas obietnicami hipotetycznych korzyści i zapewnieniami o "tymczasowych trudnościach". Czyżby propagandziści europejskiej integracji naprawdę wierzyli
w skuteczność sprawdzonych wzorców, czyli przekonywania według zasady: "Będzie lepiej, chociaż gorzej"?
Pomóż w rozwoju naszego portalu