Ostatnimi czasy coraz częściej zauważamy społeczne niezadowolenie z przeprowadzanych reform. Zmiany ustrojowe w Polsce, wychodzące naprzeciw nadziejom społeczeństwa, zawodzą w jednym punkcie.
Podejmowane były w imię solidarności, ale wymogom tej solidarności nie sprostały. Już w 1990 r. w zastraszającym tempie uruchomiony został proces rozszerzania się sfery ubóstwa.
Minimum socjalnego - według statystyki zamieszczonej w dwumiesięczniku Społeczeństwo - nie osiąga aż 63% rodzin z trojgiem dzieci i ok. 80% z czworgiem i więcej dzieci. Według
badań z 1997 r., większość pracowników zarabia mniej niż potrzeba na utrzymanie trzyosobowej rodziny. W tym czasie średnia płaca kształtowała się w granicach 860 zł, a na utrzymanie
przeciętnej rodziny należało dysponować sumą ponad 1300 zł. W ten sposób wśród 5,6 mln osób ubogich aż 1,4 mln było ubogimi przynajmniej od 1993 r. Co 10. rodzina nie ma własnego mieszkania,
a ponad 40% Polaków żyje w mieszkaniach przepełnionych. Wiele rodzin od lat nie uiszcza opłat związanych z używaniem mieszkania i grozi im eksmisja. To oznacza, że liczba bezdomnych
będzie się powiększać.
Wobec takiej sytuacji nie można pozostać obojętnym. Wymóg solidarności nie pozwala zamknąć oczu na chroniczną biedę wielu. Jednak zanim zostanie przedstawiona konieczność międzyludzkiej solidarności,
trzeba wyraźnie zastanowić się nad przejawami ubóstwa i drogami zapobiegania mu. Solidarność zobowiązuje do pomocy i zakłada opcję na rzecz ubogich, czyli miłość preferencyjną. W encyklice
Laborem exercens papież Jan Paweł II podkreśla, że miłość preferencyjna to specjalna forma pierwszeństwa w praktyce miłości chrześcijańskiej. Miłość ta, poświadczona przez całą tradycję Kościoła,
odnosi się do każdego chrześcijanina. Decyzje, do których ona pobudza, winny obejmować nade wszystko ludzi nie mających nadziei na lepszą przyszłość. Niezauważenie ich byłoby wielkim błędem upodobnienia
się do ewangelicznego bogacza, który czyniąc z bogactwa jedynie cel swojego działania, nie zauważał obok leżącego i głodującego Łazarza. Ojciec Święty akcentuje, że taka rzeczywistość powinna
wyciskać niezatarty ślad na codziennym życiu ludzi, jak również powinna mieć odpowiedni wpływ na decyzje podejmowane w dziedzinie gospodarki i polityki. Rysując taką koncepcję miłości, Papież
pragnie zachęcić wszystkie wpływowe osoby w skali całej Polski, ale także w obrębie swoich małych ojczyzn, do aktywnej pomocy w tworzeniu systemowych rozwiązań likwidujących obszary biedy
i podejmujących odpowiedzialność za słabszych. Ludzie dysponujący różnymi możliwościami mają prawo do udziału w owocach swojej pracy i godziwej zapobiegliwości, ale w imię przykazania
miłości, w imię ludzkiego braterstwa i społecznej solidarności. Głównym celem ludzi zamożnych nie może być jak najwięcej mieć, ich bożkiem nie może być użycie i maksymalny zysk. Chodzi
o to, że człowieka nie mierzy się tym, co ma, ale kim jest. Jeśli człowiek ma wiele, to także wiele w życiu społecznym powinien z siebie dawać. Nie chodzi o to, aby rozdawać to, co
tak wielkim nakładem pracy się zdobyło, lecz aby osiągnięte dobro wykorzystywać do organizowania nowych możliwości, które objęłyby nowych ludzi. Istnieje potrzeba myślenia nad tym, jak zorganizować życie
społeczno-ekonomiczne i jego poszczególne sektory, aby to życie dążyło do wyrównania, a nie pogłębiania przepaści między ludźmi. Aby realizować sprawiedliwość społeczną, potrzeba dzisiaj nie
tylko wzajemnej solidarności ludzi pracy, ale w dalszym ciągu konieczna jest solidarność z ludźmi pracy. Papież stwierdza, że wierność ewangeliczna domaga się od Kościoła, by solidaryzował się
z ludźmi pracy - będąc "Kościołem ubogich".
Aby tak się stało, solidarność musi obalić wszelkie przejawy egoizmu, nienawiści i niesprawiedliwości. Solidarny członek wspólnoty w sytuacjach kryzysowych i trudnych wybiera to, co
wspólnocie służy i co ją scala w siłę. To, co odróżnia człowieka solidarnego od człowieka przejawiającego zachowania konformisty, to jego stosunek do dobra wspólnego w sensie przedmiotowym.
Konformista zgadza się współdziałać w jego wytwarzaniu i pomnażaniu pod warunkiem, że zobaczy w tym swoją własną korzyść. Potrafi odstąpić od wspólnoty, jeżeli przestanie mu się to opłacać.
Konformista "odbiera siebie wspólnocie".
Solidarny człowiek angażując się przez pracę we wspólne dobro, nie tylko je pomnaża i siebie ubogaca, ale przyczynia się do rozwoju całej społeczności. Solidarność ta opiera się na wspólnej
pracy, która służy bliźniemu. Jest to dowartościowanie ludzkiej pracy pod kątem celu, jak i pod kątem człowieka. Istotne staje się także zauważenie tego, że ubóstwo przybiera nie tylko aspekt materialny,
ale także kulturowy. Brak doceniania zdobywania wiedzy i kwalifikacji w rodzinach, przeświadczenie o własnej niemocy zrzucane jedynie na polityków - wyrabiają w człowieku swoistą bierność.
Rozdawanie pieniędzy w takiej sytuacji byłoby nieskuteczne, a w wielu przypadkach antywychowawcze, gdyż umacniałoby stan bezradności. Solidarność w takim momencie zobowiązuje do stworzenia
odpowiednich możliwości startu. Chodzi o to, aby dać drugiemu nie rybę, lecz wędkę i nauczyć łowić ryby samodzielnie. Powaga sytuacji wymaga, aby nieustannie wpływać na instytucje, środowisko,
system podatkowy w celu zwiększania liczby stanowisk pracy.
Mimo że trudno być optymistą w sytuacji, gdy aż ośmiu na dziesięciu pracowników najemnych otrzymuje wynagrodzenie poniżej minimum socjalnego lub w jego granicach, to jednak przy determinacji
obydwu stron możliwe jest zaradzanie bolączkom rzeczywistości wolnego rynku. Potrzeba tylko dobrej woli. Zdaniem Papieża, w takiej sytuacji akcent powinien być położony na solidarność z ubogimi.
Właśnie ona powinna występować tam, gdzie domaga się tego degradacja społeczna człowieka, wyzysk pracujących, rosnące obszary nędzy i zwiększające się rozmiary bezrobocia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu