Z dr. Janem Żarynem - historykiem z Instytutu Pamięci Narodowej - rozmawia Jan Ośko
Prezes Instytutu Pamięci Narodowej - prof. Leon Kieres zapowiedział, że śledztwo IPN-u w sprawie „bezprawnego uwięzienia ze szczególnym udręczeniem” kard.
Stefana Wyszyńskiego będzie wkrótce umorzone.
Sprawców tej komunistycznej zbrodni nie ma już wśród żyjących.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jan Ośko: - Prymas Polski Stefan Wyszyński został aresztowany w 1953 r., ale już od samego początku władze komunistyczne chciały go usunąć. W 1949 r. zorganizowano zamach na jego życie. Chciano spowodować wypadek samochodowy.
Reklama
Dr Jan Żaryn: - Zdarzenie to miało miejsce nazajutrz po ingresie w Gnieźnie. Funkcjonariusze UB - jak wynika to z relacji księdza dziekana dekanatu kutnowskiego
z 6 marca 1949 r. - przeganiali młodzież oczekującą na Prymasa wzdłuż trasy jego przejazdu z Gniezna do Warszawy. W pewnym miejscu koło Wrześni ustawiono przeszkody
wymuszające zmianę obranej wcześniej trasy przejazdu. Tam czekała na pasażerów nowa przeszkoda: stalowa lina umocowana do drzew na wysokości szyby pojazdu osobowego. Szczęśliwie kierowca ominął pułapkę,
w którą wpadł samochód ciężarowy. Dzięki temu „nieznani sprawcy” nie zamordowali niewinnego kierowcy.
Prawdopodobnie było kilka zamachów na Prymasa - sam zainteresowany informował o jednym z nich w swoich zapiskach w 1952 r.
- Czy istnieją relacje mówiące o tym, że Prymas spodziewał się uwięzienia?
- Tak, co więcej, z roku na rok i z miesiąca na miesiąc wolność ciążyła coraz bardziej Prymasowi. Wspominał o tym w Stoczku Warmińskim, mówiąc - według relacji UB - że skoro najlepsi siedzą w więzieniu, to i prymas powinien być z nimi. Nie znaczy to jednak, by uciekał w ten sposób od odpowiedzialności za Kościół. Proszę pamiętać, że nawet po podstępnym wydaniu dekretu z 9 lutego 1953 r. Prymas wskazywał przeciwnikom margines kompromisu, na który może zgodzić się biskup Kościoła katolickiego. Przypomnijmy, że dekret narzucał Kościołowi obowiązek ślubowania duchowieństwa na wierność państwu, a władzy dawał przywilej obsady stanowisk kościelnych. Wspomniany kompromis dotyczył przede wszystkim pierwszej części dekretu, co spotykało się w szeregach Episkopatu Polski, zmęczonego stałym łamaniem przyrzeczeń przez władze, z daleko idącą krytyką. Już w warunkach internowania Prymas często z właściwym sobie poczuciem humoru wypominał władzy, że zamknęła najłagodniejszego członka Episkopatu.
- W dniu aresztowania Prymas stwierdził, że gdyby miało dojść do ewentualnego procesu, nie chce korzystać z obrony adwokatów - pragnął bronić się sam. Do procesu nie doszło. Czy komuniści obawiali się postawić Prymasa przed sądem?
Reklama
- Aresztowanie kard. Wyszyńskiego nastąpiło dosłownie w kilka dni po zakończeniu procesu bp. Czesława Kaczmarka, co stanowiło dla Prymasa oczywisty punkt odniesienia. Proces bp. Kaczmarka,
podczas którego biskup ten odegrał wyznaczone wraz z adwokatami i prokuratorami role, musiał boleśnie naruszyć sumienia katolików w Polsce. Prymas zdawał sobie sprawę
z manipulacji, której nie zamierzał się poddać. Świadczą o tym przede wszystkim zapisy w Dziennikach Prymasa, jak i treść meldunków nadsyłanych do centrali
przez komendanturę „obiektu 123”, jak wdzięcznie nazywano zabudowania poklasztorne w Stoczku - miejsce pobytu „podopiecznego”.
Faktycznie wszystko wskazuje na to, że przez pierwsze miesiące gromadzono materiał dowodowy z intencją wykorzystania go podczas procesu. Przygotowano nawet projekt aktu oskarżenia -
jednym z dowodów winy miała być korespondencja Prymasa z biskupem polowym Józefem Gawliną, rezydującym w Rzymie. Wydaje się, że rolę świadka wyznaczono „kapelanowi”,
czyli jak się okazało - ks. Stanisławowi Skorodeckiemu, od którego od początku ich wspólnego pobytu w Stoczku żądano składania pisemnych relacji z rozmów. W jednej
z nich ks. Skorodecki ujawnia okoliczności swojego werbunku w więzieniu w Rawiczu. Pierwszym kapłanem-więźniem, któremu UB zaproponowało współpracę, był ks. Czesław Wojciechowski,
skazany w 1950 r. na 10 lat więzienia - tyle samo, co ks. Skorodecki. Ks. Wojciechowski odmówił.
Może dlatego nie pozwalano nikomu na widzenie się z nim. Wiadomość o ks. Wojciechowskim, który zmarł w 1998 r., została odkryta w archiwach dosłownie
w ostatnim czasie.
I rzeczywiście, nagle, co widać także po sposobie redagowania meldunków, władze odchodzą od pierwotnego planu. Wydaje mi się, że „podopieczny” nie spełnił żadnego z warunków:
mówił otwartym tekstem, zarówno w obecności strażników, jak i w rozmowach poufnych. Wszystko było rejestrowane za pośrednictwem podsłuchu, a urządzenia
podsłuchowe nosiły nazwy: „truteń 1” i „truteń 2”. Być może również władze zdały sobie sprawę z tego, że wolna opinia publiczna na Zachodzie nie szczędziłaby
słów krytyki i potępienia, czego przedsmakiem była choćby reakcja tych mediów na aresztowanie kard. Wyszyńskiego i ekskomunikowanie przez papieża Piusa XII sprawców tego czynu. Nie
da się ukryć, że komunistom nie zależało na nagłej śmierci Prymasa - zależało im na zniszczeniu i skompromitowaniu żywego człowieka.
- Czy ks. Skorodecki wyszedł z honorem z tego bardzo trudnego położenia?
- Na dzień dzisiejszy można powiedzieć tyle, że zespół historyków opracowuje codzienne relacje „źródła osobowego Krystyna”, jak według wszelkiego prawdopodobieństwa nazwano w meldunkach ks. Skorodeckiego. Lektura tej pasjonującej relacji skłania do wniosku, że jej autor nie mógł zaszkodzić Kardynałowi, natomiast my dziś otrzymujemy dawkę niepowtarzalnych informacji. Prymas sypie anegdotami, opowiada poważne historie o ludziach Kościoła i jest cały czas naturalny.
- W dniu aresztowania, podczas spotkania ze studentami, Prymas powiedział: „Mówcie Różaniec. Znacie obraz Michała Anioła - «Sąd Ostateczny». Anioł Boży wyciąga człowieka z przepaści na różańcu. Mówcie za mnie Różaniec”. Jakby wiedział, że przetrwa ten czas.
- Październik - miesiąc Różańca - w życiu internowanego Prymasa miał miejsce szczególne. W październiku 1955 r. został przewieziony do Komańczy, gdzie mógł swobodniej poruszać się i spotkać z najbliższymi. W roku następnym zaś powrócił na Miodową, i to nie w roli proszącego, ale proszonego. Wydaje mi się, że podobnie jak jego poprzednik - kard. August Hlond miał pewność, że tak nieludzki ustrój nie może trwać na wieki. Różnili się co do oceny czasu trwania komunizmu, a zatem skutków, które on spowoduje w narodzie. Ten mały Różaniec miał siłę większą od arsenałów broni i przemocy służących systemowi „realnego socjalizmu”.