S. M. Noela Martusewicz urodziła się 22 grudnia 1905 r. w Korwinowie blisko Częstochowy. Pochodziła z rodziny inteligenckiej. Ojciec, Antoni Martusewicz, pochodził z Wileńszczyzny.
Matka, Maria Barcińska, należała do zubożałej po powstaniu styczniowym szlachty, rodzice jej posiadali majątek w Łęczycy. Pierwsze lata rodzice spędzili w Wilnie, gdzie przyszło
na świat starsze rodzeństwo s. Noeli: w 1897 r. - brat Mieczysław, a w 1899 r. - siostra Władysława. W poszukiwaniu lepszych warunków
materialnych rodzice przenieśli się do Korwinowa, gdzie ojciec otrzymał posadę dyrektora cegielni. Tutaj w 1909 r. przyszła na świat druga siostra s. Noeli - Maria.
W roku 1910 następuje radykalna zmiana w życiu rodziny s. Noeli. Ojciec przyjmuje ofertę pracy u hrabiego Zyber-Platera w jego majątku na dalekich Kresach -
w Swojatyczach za Mińskiem Litewskim i przenosi się tam z całą rodziną. W Białej Podlaskiej, gdzie rodzina Platerów miała swoje dobra, na skutek
nieszczęśliwego wypadku, podczas oglądania broni myśliwskiej, ojciec został postrzelony i zmarł 4 sierpnia 1911 r. Już po śmierci ojca 10 lutego 1912 r. urodziła się najmłodsza siostra
s. Noeli - Zofia.
Trudna sytuacja rodziny stała się dramatyczna, gdy w dwa lata później wybuchła pierwsza wojna światowa. Tak o tym czasie pisze s. Noela w swoich wspomnieniach:
„Żarliwa pobożność naszej Matki, jej łzy wylewane u stóp Ukrzyżowanego Chrystusa uczyły nas zawierzenia Bogu. Jasna Góra była jakby naszym drugim domem, o ile warunki atmosferyczne
i zajęcia w szkole na to pozwalały, towarzyszyliśmy naszej Matce w wędrówkach na Mszę św., Różaniec lub majowe nabożeństwo. W miarę upływu lat moim drugim domem
zaczął się stawać Nazaret, nim stał się na zawsze po zdaniu matury...”.
Wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu 23 czerwca 1923 r. w Częstochowie. Nowicjat rozpoczęła 12 stycznia 1924 r. w Albano (Włochy),
gdzie 25 maja 1926 r. złożyła pierwsze śluby zakonne. Profesję wieczystą składała w Rzymie 8 grudnia 1932 r.
Jej życie było ogromnie dynamiczne, cechowała je różnorodność prac w wielu domach Zgromadzenia: w Wilnie (1926-29) - jako pomoc w internacie; w Krakowie
(1929--31) - jako infirmerka, równocześnie uczęszczała na kurs katechetyczny; w Rabce (1931-33) - jako wychowawczyni internatu; we Lwowie (1933-34) - jako nauczycielka
religii i wychowawczyni internatu; w Częstochowie (1934-37) - jako sekretarka; w Wadowicach (1937-38) - jako sekretarka i katechetka; przebywała
rok w Komańczy jako kuracjuszka (1938-39), ale już w sierpniu 1939 r. była w Kielcach, gdzie pełniła aż do 1948 r. funkcję sekretarki szkolnej i prowadziła
kuchnię dla ubogich. Od 1949 do 1951 r. s. M. Noela ponownie przebywała w Komańczy, gdzie była kierowniczką Punktu Opieki nad Matką i Dzieckiem. W następnych
latach (1952-57) pełniła funkcję księgowej w Rabce w internecie Caritas, a następnie (1957-58) pracowała jako dietetyczka w Sanatorium Dziecięcym. W latach
1958-62 przebywała w Warszawie, gdzie pełniła w szkole funkcję ekonomki. W latach 1962-63 przebywała kilka miesięcy na odpoczynku w Komańczy, a następnie
pomagała w Kaliszu (w kancelarii), w Ostrzeszowie (jako ekonomka), by ostatecznie zakorzenić się w Warszawie. Tu od 1 września 1963 r. pracowała w kancelarii
parafialnej, a następnie przez 19 lat jako siostra parafialna. W roku 1982, mając 77 lat, podjęła pracę archiwistki prowincjalnej, którą pełniła do września 2001 r. Można powiedzieć,
że była to jej pierwsza życiowa pasja.
Drugą jej pasją byli ubodzy - zapewne dlatego, że sama w dzieciństwie doznała niedoli. Był to długi okres jej pracy apostolskiej w tej dziedzinie. Cokolwiek czyniła, robiła
to z ogromnym zaangażowaniem, nie było dla niej rzeczy niemożliwych.
W ostatnich dwóch latach, gdy już nie mogła pracować czynnie, nie rozstawała się z Radiem Maryja. Zaangażowana w życie Kościoła przez modlitwę, z uwagą śledziła jego
sprawy.
Bogate i długie życie s. M. Noeli - przeżyła bowiem 98 lat, w tym w zakonie 80 - cechował dynamizm, entuzjam, ogromna ofiarność. Tak sama pisze: „O
Panie, dałeś mi duszę nienasyconą, niezdolną do zagnieżdżenia się w ludzkiej przyjaźni... Nie rozumiałam, że wysokie poprzeczki należy stawiać sobie, a nie wybranym przez siebie
ideałom, i to stawało się źródłem moich udręk i rozczarowań”.
Ukojenie i równowagę ducha przynosiła jej Komańcza, gdzie na samotnych spacerach zwierzała się ptakom i modrzewiom, i gdzie zrozumiała sens krzyża - jedynej
drogi do umiłowanego nade wszystko Boga.
Niech odpoczywa w pokoju wiecznym.
Pomóż w rozwoju naszego portalu