Reklama

Zaczerpnięte z życia

Yaw, znaczy urodzony w czwartek (2)

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Misja katolicka w Yendi leży na północy Ghany, 700 km od stolicy Akry. Jest to obszar sawanny, czyli spopielałych traw, karłowatych drzew i krzewów. Stamtąd już blisko do Sahary, dlatego też ta część kraju jest mniej zaludniona, zaniedbana i dzika. Daleko od cywilizacji, wśród bezdroży i pustkowia kryły się murzyńskie wioski, do których wiodły nieznane, zarośnięte ścieżki. W takim właśnie miejscu rozpoczynał swą pracę misyjną ks. Kazimierz Gergont. Wszystko z czym tu się zetknął było nowe i obce. Jak daleko były jego wyidealizowane wyobrażenia od rzeczywistości miał się dopiero przekonać. Na początek zajął się nauką miejscowego języka. Blisko pół roku zeszło zanim opanował w sposób umożliwiający konwersację dialekt ludu Dagomba. Był to podstawowy warunek, by mógł nawiązać z tubylcami jakikolwiek kontakt. Właśnie budowanie kontaktu, szukanie płaszczyzny porozumienia stanowiło cel główny. Pierwsze spotkania były okazjonalne. Organizował je przewodnik, który uzgadniał najpierw miejsce i czas wizyty. Najczęściej wieczorem lub nocą, motocyklem lub rowerem przyjeżdżali do umówionej wioski, gdzie po prezentacji dochodziło do rozmów. Początki nie były łatwe. Spotykał się z rezerwą, a czasem z niechęcią. Miejscowi powodowani ciekawością przychodzili na spotkania, ale byli przy tym nieufni, bo przecież biały musi mieć jakiś cel, skoro ich odwiedza. Czasem o to pytali wprost. W takich momentach nie można było podejmować prób, które mogłyby być odebrane jako alternatywa dla świata ich wartości. Młody misjonarz doskonale to rozumiał. Otworzył się na ludzi i starał się ich przede wszystkim poznać. Czas mijał, a on przecierał ścieżki. Często korzystał z ich gościnności i zostawał na noc. W kilku wioskach własnoręcznie zbudował sobie gliniany, kryty trawą domek, który służył mu za bazę podczas kolejnych wizyt. Brał w drogę materac, moskitierę i jechał w drogę. W promieniu stu kilometrów leżało czterdzieści wiosek, w których starał się być jak najczęściej. Poznawał ich kulturę i zwyczaje. Dzień po dniu wchodził w nową rzeczywistość. Przez szacunek dla ich kultury i tradycji zjednywał sobie przychylność. Niektóre rzeczy go szokowały, ale skoro chciał być wśród nich starał się przyjąć upodobania i zwyczaje. Dlatego nie odmówił poczęstunku z pieczonego szczura, który okazał się na szczęście dość smaczny. Zawiązała się między nimi nić sympatii, więc podczas rozmów opowiadał o Chrystusie, o chrześcijaństwie, o pojęciu zbawienia. Jak kropla wody drąży skałę, tak on cierpliwie sączył w ich umysły Ewangelię. Popełniał także gafy i błędy. Niesiony entuzjazmem i misyjną gotowością zaczął w niektórych wioskach odprawiać Msze św. Wśród muzułmańskich szczepów było to przedsięwzięcie wątpliwe i dziwne, choć dla obserwatorów ciekawe. Postanowił na przykład odprawić Pasterkę. W ciemną noc przyjechał do wsi z małym agregatem. Powiesił na drzewie żarówkę, oświetlił wszystko dookoła, w tym prowizoryczny ołtarz, i rozpoczęło się misterium białego człowieka. Wszyscy mieszkańcy co do jednego przyszli obejrzeć niecodzienne dla nich widowisko. Już sam prąd elektryczny wywołał sensację. Potem zobaczyli jak biały podnosi ręce, coś do siebie mówi, coś sobie nalewa, potem pije, a przy tym jest dziwnie ubrany. Dla nich było to misterium pogańskie. Wszyscy się mocno dziwili, lecz nikt się nie śmiał bo jest w nich wielki szacunek do religii, która jest odbiciem jakiegoś Boga. W ich języku zwrot "Abofra biara nim Nyankopong" oznacza: każde dziecko wie, że jest Bóg. Innym razem na targu w Yendi kupił sobie maskotkę, którą była końcówka krowiego ogona osadzona na rzeźbionej rączce. Sądził, że jest to urządzenie do odganiania much. Przyczepił nabytek do motoru i tak zostało do czasu, aż w jednej wiosce dowiedział się, że jest nieautentyczny, bo opowiada o Bogu, a sam używa ich amuletów, które chronią od złych duchów. Krowia kita miała w tym przypadku zapobiec wypadkom drogowym.

W świetle tych przykładów rodzi się pytanie jak prowadzić działalność misyjną na terenach, gdzie nie ma chrześcijaństwa. Obecnie opracowany został pewien system, polegający przede wszystkim na przybliżaniu Ewangelii. Potem wyłania się pewną grupą ludzi, która chce jej słuchać. Wówczas organizuje się wspólnotę i intronizację Pisma Świętego. Dopiero spośród nich wywodzą się ci, którzy chcą być przyjęci do Kościoła. Jest to długi proces trwający kilka lat. Ks. Kazimierz spotykał się w niektórych środowiskach z sytuacją, kiedy mu oświadczano, że już nie chcą go słuchać; by więcej do nich nie przyjeżdżał. Gotowy do niesienia Ewangelii napotykał opór. Być może broniąc się przed Ewangelią, bronili swojej tożsamości, swego światopoglądu przed nowym i nieznanym, które mogło w czymś zagrozić. Udając się na misje miał wrażenie, że będzie niósł najlepszą religię, jedyne zbawienie, jakie jest w Chrystusie, będzie chrzcił, nawracał. W rzeczywistości nawracał sam siebie, czyli na nowo się odkrywał. Przede wszystkim musiał zrozumieć, że oni są inni, wcale na niego nie czekają i nie oni przychodzą. To on ich szuka, by zanieść Ewangelię, której przecież nie oczekują. Ponadto jako misjonarz został powołany, żeby się dzielić nie dlatego, że tamci chcą, lecz z obowiązku wobec Chrystusa, który posłał Apostołów na różne strony. Nawracanie wyrażało się także szacunkiem dla tych ludzi, dla ich kultury i zwyczaju, cierpliwością i rozwagą przy poznawaniu spraw nieznanych. Wchodzenie i przyjęcie nowej rzeczywistości zobowiązywało do partnerstwa, czyli dzielenia się i wspólnoty. Dając coś od siebie, jednocześnie od nich przyjmował.

Przez cztery lata Kazik pracował w Yendi. Mimo ogromnego zaangażowania i poświęcenia nie było efektów na miarę marzeń i oczekiwań. Teren misyjnie trudny okazał się również niebezpieczny dla zdrowia. Już po kilku tygodniach zachorował na amebę. Wybrał się któregoś dnia wraz z przewodnikiem do pobliskiej wioski. Odległość była niewielka, więc nie wzięli zbyt dużo wody. W samo południe gdzieś na bezdrożach popsuł się motocykl. Naprawa trwała długo, zbyt długo jak na posiadany zapas wody. Umierali z pragnienia, aż ujrzeli kilka miejscowych kobiet, które wracały od wodopoju. Ciecz, którą niosły była brunatna i gęsta. Pokusa okazała się silniejsza niż rozsądek. Wypili po kilka łyków. Po tygodniu poczuł się tak słabo, że musiał pójść do szpitala. Dostał zastrzyki, które zwalały z nóg. Objawy choroby ustąpiły szybko, ale rekonwalescencja trwała długo. Przeszedł wszystkie choroby tropikalne. Zapadał na malarię, która wyniszczała organizm czterdziestostopniową gorączką, kilka razy miał tyfus, przeszedł żółtaczkę mechaniczną, wreszcie zapadł na chorobę rzeczną. Schorzenie to powodują mikroskopijne ślimaki znajdujące się w wodzie. Przez skórę przedostają się do krwioobiegu, a z nim do nerek i wątroby. Leczenie jest bardzo bolesne. Otrzymuje się jedną tabletkę, która powoduje szok całego organizmu. Chory ma wrażenie, że to już koniec, dlatego wcześniej uprzedzany jest o reakcji. Choroby tak go wycieńczyły, że przez trzy miesiące przebywał na rekonwalescencji. To był koszt fizyczny, jaki mu przyszło zapłacić w pierwszym okresie służby misyjnej. Przez cztery lata bez odpoczynku, bez urlopu znosił trudy i uciążliwości, których mu nie szczędziła północ. Nie te dolegliwości, które i tak w końcu pokonał, były najbardziej przykre. Bardziej młodemu, pełnemu zapału misjonarzowi dokuczała świadomość, że mimo wszystko jest to kres ludzkich możliwości, że niczego już nie dokona. Wtedy nie mógł wiedzieć, iż wykonał pionierską pracę, że swoją determinacją utorował drogę innym. Przedzierał się przez zarośnięte ścieżki tak samo uporczywie i odważnie do wiosek, jak do serc i umysłów ich mieszkańców. Po trzech latach przechodził kryzys spowodowany murem, którego nie sposób było przebić. Ciągle siał i nie wiedział czy coś wyrośnie. Przetrwał być może dlatego, bo doszedł do wniosku, że ambicji nie sposób budować inaczej niż na realności. Kończył się pewien etap w życiu misjonarza, bowiem został skierowany na południe Ghany, gdzie Kościół był już zorganizowany. Trzynaście kolejnych lat życia poświęcił ks. Kazimierz parafii katolickiej w miejscowości Akim Swedru.

cdn.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Odnaleźć radość w Bogu

2025-08-16 10:24

ks. Łukasz Romańczuk

Ks. Aleksander Radecki

Ks. Aleksander Radecki

Archidiecezjalna Pielgrzymka Wspólnot Żywego Różańca rozpoczął się w Henrykowie od konferencji ks. Aleksandra Radeckiego, który poruszył ważne kwestie związane z modlitwą różańcową i wskazał na tajemnice różańcowe, jako te, które mają ożywić wiarę człowieka i są wskazaniem na drodze do szczęścia i radości.

Konferencja zbudowana była w formie drogi po życiu człowieka. Ksiądz Aleksander zachęcał do ożywienia wspólnot Żywego Różańca, wskazując, że wspólnoty te coraz bardziej się zmniejszają. W pierwszej części ukazane zostały tajemnice radosne różańca świętego. Kapłan podsumował ją piosenką, zachęcając obecnych do wspólnego śpiewu. Piosenka opowiadała o szczęściu ziemskim i pokazywała, co jest szczęściem zwierząt, a co ludzi. - Wniosek wydaje się jasny, ziemskie wymiary szczęścia człowieka nie zaspokoją. Tylko Bóg nas zaspokaja, więc warto zadbać o perspektywę, w której własny świat zobaczymy we właściwych proporcjach - mówił kapłan, opowiadając o sanktuarium Matki Bożej na Górze Iglicznej i przywołując słowa św. Jana Pawła II i pytając: - Skąd mamy czerpać prawdziwą radość? - Radość jako jeden z owoców Ducha Świętego jest pragnieniem każdego człowieka. A czy człowiek byłby w stanie zrobić zapis wszystkich osiągnięć, w każdej kategorii życia? Czy zauważamy, że każdy z nas ma powody do dumy i satysfakcji oraz nadziei na lepszy los? Okazuje się, że nie potrafimy dziękować i radować się, a wolimy zazdrościć, a wtedy człowiek nikczemnieje - stwierdzał ze smutkiem ks. Aleksander, dodając: - Nie umiemy wykorzystywać tego, co mamy i dzielić się z tym innymi.
CZYTAJ DALEJ

Papież: Potrzeba kobiet zakochanych w Ewangelii

2025-08-16 09:00

[ TEMATY ]

Papież Leon XIV

Vatican Media

W przesłaniu skierowanym do zakonnic z klasztoru Tor de’ Specchi, w sercu Rzymu, z okazji sześćsetlecia oblacji założycielki św. Franciszki Rzymianki, Leon XIV zachęcił, aby nadal były „szkołą czynnej miłości, źródłem duchowości i ideałem ofiarowania siebie Chrystusowi i Kościołowi”. Społeczeństwu potrzeba kobiet zakochanych w Ewangelii – wskazał.

Papież Leon XIV skierował przesłanie do Sióstr Oblatek św. Franciszki Rzymianki z Tor de’ Specchi w Rzymie z okazji sześćsetlecia oblacji świętej.
CZYTAJ DALEJ

Pielgrzymi u Matki

2025-08-17 07:46

Paweł Wysoki

14 sierpnia do domu Matki Bożej Częstochowskiej dotarli pątnicy 47. Pieszej Pielgrzymki z Lublina na Jasną Górę.

W 12 dni (grupa chełmska w 14.) pokonali ponad 300 km. Jednak pielgrzymka trwa cały rok. Jak mówi przewodnik ks. Paweł Saran, „jest w sercach tych, którzy ją przeżywali, bo to nie turystyczna wędrówka, ale rekolekcje w drodze, które zostawiają trwały ślad”. W Roku Jubileuszowym pielgrzymowało 1100 osób, do nich dołączyło 350 na szlaku w ramach opcji „Ile możesz”. Duchową opiekę nad pątnikami sprawowało 29 kapłanów, 1 diakon, 7 kleryków i 8 sióstr zakonnych. W służbach pielgrzymkowych (m.in. porządkowych, kwatermistrzowskich, medycznych i w sekretariacie) służbę pełniło ponad 60 osób. Najmłodszym pątnikiem było 3-miesieczne dziecko, które pielgrzymowało z siostrami Kapucynkami, najstarszym 83-letnia kobieta. Szczególnym pątnikiem był ks. Józef Brodaczewski, który w 70. roku życia, po przejściu na emeryturę, wyruszył z Tomaszowic, by podziękować Matce Bożej za opiekę; to była jego pierwsza piesza pielgrzymka! W pielgrzymkowej rodzinie znalazło się też niemal 1500 osób, które złożyły intencje w ramach funduszu „Idę z Tobą”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję