Komisja Krajowa „Solidarności” ogłosiła rok 2004 Rokiem Księdza Jerzego Popiełuszki.
Specjalna uchwała na ten temat odwołuje się do przypadającej właśnie 20. rocznicy męczeńskiej śmierci Kapłana oraz do hasła, które było mottem jego życia: „Zło dobrem zwyciężaj”.
Miał charyzmę
Reklama
Z „Solidarnością” związany był od samego początku, gdy tylko ten ruch zaczynał się tworzyć. Po ludzku sądząc, stało się tak właściwie przez przypadek, bo kiedy w sierpniu 1980 r.
wybuchł strajk w Hucie Warszawa, los padł na ks. Jerzego, by poszedł tam w niedzielę odprawić Mszę św. Gdy przekroczył bramę zakładu, przeżył wielkie zdumienie. Zobaczył gęsty szpaler
hutników, którzy zaczęli klaskać. „Myślałem, że ktoś ważny idzie za mną. Ale to były oklaski na powitanie pierwszego w historii tego zakładu księdza przekraczającego tę bramę.
Tak sobie wtedy pomyślałem: oklaski dla Kościoła, który przez trzydzieści parę lat pukał wytrwale do fabrycznych bram” - wspominał później.
Na środku placu fabrycznego robotnicy wznieśli ołtarz. Postawili 2,5-metrowy krzyż. Obok krzyża stał prowizoryczny konfesjonał. Niektórzy płakali ze wzruszenia. Dotąd było nie do pomyślenia,
by ksiądz pojawił się w miejscu ich codziennej pracy.
Ks. Jerzy miał odprawić dla robotników tylko jedną Mszę św., ale na tym się nie skończyło. Został z nimi po nabożeństwie, rozmawiał, a potem przychodził coraz częściej. Zaskarbił
sobie ich zaufanie, był bardzo otwarty, nie stwarzał dystansu.
Jak wspominają hutnicy, ks. Popiełuszko miał jakąś charyzmę, bo niemal natychmiast zawiązały się przedziwne więzi. Zaczęła się też lawina chrztów, ślubów, spowiedzi...
- Doprowadził wtedy wielu do wiary. To stanowiło główną motywację jego działania - potwierdza ks. inf. Zdzisław Król, ówczesny kanclerz warszawskiej Kurii.
Potem ks. Jerzy zaczął zapraszać hutników do siebie - na niedzielne Msze św. w kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu, a następnie na Msze św. za Ojczyznę,
które odprawiał co miesiąc niemal od początku stanu wojennego, bo od stycznia 1982 r.
Wyzwalał z nienawiści
Bez wątpienia w czasach totalitaryzmu Msze św. stanowiły namiastkę wolności, azyl bezpieczeństwa. Ale przede wszystkim były miejscem wyciszenia i głębokiej modlitwy.
Właściwie nie wiadomo, kiedy ten młody, 35-letni kapłan, fizycznie słaby i schorowany, zgromadził wokół ołtarza tak ogromne tłumy. Zaczęli przyjeżdżać ludzie z całej Polski,
od Bałtyku po Tatry: robotnicy, ale też studenci, intelektualiści, przedstawiciele czarnego rynku, a nawet członkowie partii komunistycznej, którzy tłoczyli się w środku. I w jakiś
tajemniczy, niezrozumiały dla nikogo sposób sprawiał, że z miesiąca na miesiąc te Msze św. zyskiwały coraz większą popularność.
Ks. Popiełuszko miał w sobie jakąś siłę, by zawładnąć tłumem, by go przyciągnąć. Tak jak aktor na scenie, tak on stawał przy ołtarzu - choć nie był artystą, nie robił niczego na pokaz,
nie wykonywał spektakularnych gestów - i zgromadzeni z ufnością wpatrywali się w ołtarz. Przestawali narzekać, złorzeczyć. I zaczynali się modlić. Także
wtedy, gdy Ksiądz prosił Boga: „Twojej uzdrawiającej mocy powierzamy wszystkie ludzkie serca. Chcemy wszystkim naszym winowajcom przebaczać, jak Ty przebaczasz nam nasze winy”.
Jego słowa za każdym razem wywoływały aplauz. Były głębokie, przemyślane. On sam nie był też ekspresywnym kaznodzieją. Mówił o sprawach wielkich najprostszym językiem. Odwoływał
się do Ewangelii, ale też do pism kard. Wyszyńskiego, cytował Papieża Jana Pawła II. Ludzie słuchali go z niezwykłą uwagą. Miał ogromną siłę oddziaływania duchowego. Także wtedy, gdy prosił
wychodzących z kościoła, by nie dochodziło do zamieszek ani prowokacji: tłum bez słowa spokojnie się rozchodził.
- Dziwne było to, że skromny ksiądz, drobny, szczupły, potrafił zawsze, ile razy przemawiał do ludzi, budzić tak wielki entuzjazm - zastanawia się bp Zbigniew Kraszewski.
- Robotnicy bardzo go lubili i cenili. To - moim zdaniem - był prawdziwy powód, dla którego został zabity. Miał duchowy wpływ na rzesze ludzi, a komuniści utożsamiali
to z władzą cywilną. Uważali, że jest liderem politycznym - oceniał mec. Edward Wende.
Był też wymagający wobec słuchaczy, wzywał ich do moralnego wysiłku, do życia wartościami: „Słowa prawdy, życie w prawdzie może kosztować, jest czasami ryzykowne”. Ale -
jak mówił Prymas kard. Wyszyński - „tylko za plewy się nie płaci, za pszeniczne ziarno prawdy trzeba zapłacić”.
Upominał się o ludzką godność dla więzionych, prześladowanych, pozbawionych pracy - dla wszystkich. Upominał się o podeptane wartości. Mówił o miłości, męstwie,
prawdzie, solidarności, o zwyciężaniu zła dobrem. Z tych Mszy św. ludzie wychodzili wewnętrznie uspokojeni. Przezwyciężali w sobie niechęć do tych, którzy wyrządzili tak
wiele krzywd narodowi. Ks. Popiełuszko sprawiał, że ludzie potrafili pozytywnie ustosunkować się nawet do swoich wrogów.
Nie osądzał
Ks. Jerzy nie tylko głosił dewizę: „Zło dobrem zwyciężaj”, ale realizował ją też w swym życiu, i to niekiedy ku zdziwieniu swoich najbliższych. Jak choćby w Wigilię
podczas stanu wojennego, kiedy to wyszedł z plebanii i obszedł posterunki wojskowe na Żoliborzu. Rozdawał żołnierzom opłatki. A w pierwszy dzień świąt Bożego
Narodzenia prosił ludzi z ambony, by przynosili żołnierzom gorący barszcz czy bulion na rozgrzewkę.
Innym razem powiedział do grupy przyjaciół, wskazując jeden z samochodów milicyjnych: „Słuchajcie, ci chłopcy siedzą tam i marzną już od paru godzin. Zanieście im trochę
kawy na rozgrzewkę”. Zapadło milczenie. Nikt nie ruszył się z miejsca. Wszyscy myśleli, że ks. Jerzy żartuje. W końcu wysłał jednego z kolegów z ministrantem,
by poczęstowali ich kawą. Żołnierze płakali ze szczęścia.
Zadziwiał swych bliskich również tym, że powstrzymywał się od szybkich osądów. Nie ulegał nawet prośbom znajomych, gdy domagali się, żeby potępił publicznie gen. Jaruzelskiego za wprowadzenie
stanu wojennego. Odpowiadał im, że walczy ze złem, a nie z jego ofiarami. I prośby przyjaciół nie spełnił.
Uczył jednak, że przebaczenie nie oznacza, iż człowiek nie może domagać się swoich praw i sprawiedliwości. Nie oznacza również, że człowiek nie może stawiać oporu nieprawości. Trzeba być
jedynie wolnym od nienawiści: „Powinniśmy wszyscy troszczyć się o to, aby przywracając szacunek dla sprawiedliwości, nie było w naszym sercu miejsca dla zemsty czy żądzy odwetu.
Nie daj się zwyciężać złu, lecz zło dobrem zwyciężaj...” - mówił.
Jakby testament i kwintesencję całego nauczania stanowią jego ostatnie publicznie wygłoszone słowa, które wypowiedział w dniu porwania, w różańcowych rozważaniach
na bydgoskich Wyżynach: „Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy”.
W postawie ks. Popiełuszki łączyła się walka o wolność, godność i prawdę oraz pragnienie, by nie odpłacać złem za zło, krzywdą za krzywdę, złością za złość.
Celnie ujął to George Weigel: „Popiełuszko opowiadał się zarówno za rezygnacją z użycia siły, jak i za oporem. Opór był moralnym obowiązkiem w obliczu
siły, a wyrzeczenie się przemocy było chrześcijańską drogą sprzeciwu”.
Został zabity przez funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych 19 października 1984 r. Po prawie 20 latach, jakie upłynęły od tamtych chwil, wciąż aktualna pozostaje jego walka o godność
i prawdę. Wciąż godna urzeczywistnienia jest też jego niezwykła myśl, by zło dobrem zwyciężać.
W artykule wykorzystane są fragmenty książki autorki pt. Świadek prawdy. Życie i śmierć ks. Jerzego Popiełuszki, która wkrótce ukaże się nakładem Edycji św. Pawła.
Pomóż w rozwoju naszego portalu