Goniąc swoje marzenie, uciekał przed jego spełnieniem.
To pytanie Boga z Edenu: „Adamie, gdzie jesteś?” wcale nie ucichło, a brzmi tym głośniej, im bardziej się je zagłusza, i nadal się ucieka i ukrywa przed nim… Bo to „gdzie?” dotyczy i miejsca, w którym przebywa się najchętniej; i tego, kim tam się naprawdę jest lub bywa; no i tego, czy w ogóle się jest, jeśli tak wielu bywa jednocześnie wszędzie i nigdzie, i kimkolwiek, lecz nie tym, kim być powinno.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Ktoś wystrugał z drewna pajacyka - marionetkę. Do jego rączek, nóżek i główki w kapturku poprzywiązywał sznurki, i pociągając za nie, wprawiał go w zabawny taniec, beztroskie pląsy w powietrzu, sprawiał, że pajacyk naśladował bajkowe postacie. Ale jak długo można poddawać się czyjejś dłoni, sznurkom i przeznaczonym rolom? Pajacyk zapragnął skakać sobie sam do woli jak konik polny. Pozrywał sznurki, uciekł z pudła z kukiełkami, a do stóp przytwierdził sobie sprężyny. Jaką sztuką było utrzymanie na nich równowagi! Ale po co stać w miejscu?! Żywiołem pajacyka było skakanie, aby nigdzie dłużej, aby przy nikim jednym, aby nigdzie na stałe... Teraz był już skoczkiem - zawsze w ruchu, wciąż gdzie indziej. Ale choć to ekscytowało, to i zaczęło nużyć. Dlatego trzeba było skakać coraz wyżej i dalej… Któregoś dnia pękła jedna sprężyna, druga i skoczek, potłuczony, zarył się w ziemię po kolana. Zmoczyła go jedna ulewa, druga, trzecia… Wysuszyło go słońce i wiatr, przytuliła ziemia. W pewnym momencie poczuł od środka ból. To było dla niego coś obcego, bo przecież tańczył i skakał dotąd bezboleśnie. A ból rozrastał się w nim jak jakieś swoje-obce ciało. Zdumiał się nagle pierwszą w życiu łzą, a potem jęknął głośno, gdy drewno pękło mu na piersi i wysunęło się nieśmiało coś zielonego. Nie mógł pojąć, jak coś tak bezbronnie miękkiego i delikatnego może począć się w nim - tak twardo drewnianym. Chciał uciekać, ale ziemia nie puszczała. Chciał to zdusić w sobie, ale to rosło szybciej, niż myślał. - „To” rosło, czy on rósł i wrastał? Kiedy płakał z bólu, który chwilami zdawał się nawet miły, zapytał wiatru, co z nim się dzieje i co z nim będzie… Wiatr odpowiedział krótko: Byłeś drewnem, a stajesz się drzewem!
Reklama
Można zaistnieć na świecie bez swojego udziału i woli. I pozwalać sobą kierować, wcielać się w różne role i baśnie. I nawet być przy tym dziecięco szczęśliwym. Można jednak (i trzeba) zapragnąć od tego uciec, by zacząć żyć „sobie samemu”, ale chcąc mieć z życia przygodę tylko i swobodną lekkość bytu, bywać wciąż gdzie indziej, z kimś innym, byle nie w więzi, bo każda zdaje się być więzieniem… I wciąż skakać jak pajac; udawać radość jak pajac; czuć (nie czuć) jak pajac. Ale żeby nie umrzeć jak pajac, trzeba w końcu się w sobie samym narodzić. A do tego trzeba jednego miejsca, jednej więzi, zgody na ból i na zaistnienie w sobie kogoś innego. Tylko wtedy jest szansa na ŻYCIE. Trudno ją dostrzec przy masowej produkcji i reklamie coraz to atrakcyjniejszych pajacyków. Jedni chcą nimi być, a inni chcą się nimi bawić, a jeszcze inni marzą o wielkim, coraz większym świecie - teatrzyku kukiełkowym.
„Nakarm pajacyka!” - słyszymy... Ale gdzie? Jakiego? Czym? - Może bólem rodzenia się w nim człowieka, co przestał przed życiem uciekać?