Świat współczesny i jego podstawowa komórka - człowiek, cierpi
na wiele chorób cywilizacyjnych. Jedną z nich można by nazwać "chorobą
nadinterpretacji". Znaczy to, że słowa prawdy interpretujemy według
uznania, naszego sposobu myślenia. Pomijamy fakt, że ludzkie sumienie
- zdrowe sumienie - i tak krzyczy w nas, że oszukujemy samych siebie...
Słowa Jezusa Chrystusa: "Byłem głodny - daliście mi jeść"
są jednak dobitne i konkretne. Są podziękowaniem dla ludzi umiejących
dzielić się chlebem i solą. To podziękowanie głośno odbija się o
mury przemyskiego domu Zgromadzenia Sióstr Felicjanek przy ul. Poniatowskiego
33. To właśnie tutaj "15 września 1989 r. w święto Matki Bożej Bolesnej,
rozpoczęła działalność kuchnia ludowa. Patronat nad wydawaniem posiłków
objęła s. Jadwiga, przy pomocy s. Zbigniewy" (z Kroniki Towarzystwa
Brata Alberta w Przemyślu). To właśnie tego pięknego Maryjnego dnia
pewna grupa dobrych ludzi mocno uwierzyła w słowa Zbawiciela: "Cokolwiek
uczyniliście jednemu z tych najmniejszych braci moich, mnieście uczynili"
.
Siostra Zbigniewa pracuje przy kuchni od początku jej
istnienia. Siostra Teresa od 3 lat, właśnie ona opowiada o codziennej
działalności placówki, o jej pomysłodawcach, inicjatorach, którymi
są abp senior Ignacy Tokarczuk i ks. prałat Bronisław Żołnierczyk.
Patronką tego pięknego dzieła pomocy najuboższym jest Matka Angela
- założycielka Zgromadzenia Sióstr Felicjanek. Kuchnia funkcjonuje
przy współpracy z Towarzystwem Brata Alberta w Przemyślu. To właśnie
stamtąd przywożone są produkty do przygotowania posiłków. Gaz i prąd
siostry opłacają z budżetu Zgromadzenia. Chleb mają za darmo z piekarni
P. Bala w Bolestraszycach. Przy kuchni pracuje jeszcze sześć świeckich
pań, które od poniedziałku do soboty mają dyżury przy przygotowywaniu
i wydawaniu posiłków. Na początku było ich 60-80 dziennie. Dziś trzeba
nagotować około 200 litrów zupy, co starcza przeciętnie dla 300 osób.
Ci co przychodzą, zabierają też jedzenie dla swoich rodzin.
Zawsze na początku jest modlitwa: Anioł Pański, lub -
jak dzisiaj - dziesiątek Różańca. Codzienny posiłek to talerz zupy
i przysłowiowa kromka chleba, ale w większe uroczystości i święta
jest pełny obiad, a i dzieci paczkę do domu dostaną.
Przychodzą różni ludzie. Panu Stanisławowi spalił się
dom. Pracował niegdyś na kopalni, dwa lata służył w wojsku jako kierowca.
Mówi, że nie ma żadnej przyszłości, ale ma gdzie zjeść. Wspomina,
że na obiady niegdyś przychodził i lekarz, i wojskowy. Pyta, co się
z tymi ludźmi stało? Jego oczy zdają się pytać: co się stało ze mną?
Pan Michał z początku nie chce rozmawiać, ale po chwili
zmienia zdanie. Pytam o zawód. Spawacz. Dlaczego nie pracuje? - patrzy
mi w oczy i odpowiada: "czy pan rozumie co się stało...?"
Drugiemu panu Staszkowi matka zmarła półtora roku temu.
Ma niesprawną rękę, więc nie może pracować fizycznie. O kuchni dowiedział
się od kolegi. Przez lata był gońcem, portierem, pracował także w
szpitalu. Jego wyraz twarzy też zdaje się pytać: "co się ze mną stało?"
Siostry jednak o to nie pytają. Przychodzi głodny, wychodzi
najedzony. Podziękuje. Chociaż nie wszyscy dziękują. Alkoholicy,
to 30% korzystających z pomocy Sióstr Felicjanek. Czasem przychodzą
nietrzeźwi i jeszcze obrażają pracowników kuchni, ale to się zdarza
rzadko i siostry się tym nie zrażają. Niektórzy symulują kalectwo,
może nie wiedzą, że wystarczy poprosić, wystarczy "Bóg zapłać".
Siostra Teresa marzy, aby zaspokajanie głodu fizycznego
nie było jedyną formą ich działalności. Jej ambicją i pragnieniem
Zgromadzenia jest duchowe wzrastanie tych ludzi. Częściowo realizują
to przez rekolekcje, wspólne wyjazdy. W Wielkim Poście tego roku
byli na rekolekcjach w Krakowie, w Sanktuarium św. Siostry Faustyny,
by prosić o Boże Miłosierdzie. Wszyscy uczestnicy bardzo przeżywali
ten smak duchowego chleba.
"To jest potrzeba, która wciska się do nas nie tylko
drzwiami, ale i oknami. Tym ludziom trzeba wyjść naprzeciw, bo innego
wyjścia nie ma" - mówi ze spokojem s. Teresa. Ludzi potrzebujących
jest coraz więcej, nieproporcjonalnie do warunków kuchni. Trzeba
by ją rozbudować, ale na razie nie ma takich możliwości.
Panie korzystające z pomocy placówki zmywają naczynia,
sprzątają pomieszczenia. Mężczyźni co mogą, to zrobią. Była budowa,
to cegłę przerzucali, taczkami piasek i żwir wozili. W zimie śnieg
sprzed schodów odgarną. Potrafią być wdzięczni.
Jako osobna placówka przy klasztorze od 6 lat działa
świetlica - ochronka dla dzieci z rodzin patologicznych, niepełnych,
sierot. Przychodzą też dzieci upośledzone. Nad 35 młodymi duszyczkami
czuwają dwie siostry: s. Christella i s. Adamina. Dzieci przybiegają
tu zaraz "po szkole". Siostry pomagają im odrabiać lekcje, organizują
zabawy, uczą miłości do siebie nawzajem. Maluchy czują się tu dobrze.
Artek chodzi do "0", bez "bicia" przyznaje się, że czasem
coś napsoci.
Justynka właśnie weszła do pokoju, nie była dzisiaj w
szkole. Ma tu dużo koleżanek i widać w jej oczach radość, ale głębiej
żal, potrzebę akceptacji - tu ją znajdzie.
Iza i Daniel mówią krótko: "tu jest fajnie".
Patryk dobiera mi się do dyktafonu, więc muszę interweniować.
Pytam, czy ma dużo zadane na jutro. Odpowiada, że tylko z matematyki.
Siostra jest z nami. Dla niej największym podziękowaniem
jest uśmiech dziecka i jego "Scęść Boze".
Tak się zastanawiam, czy my, ludzie, którzy obiad jemy
we własnym domu, przy własnym stole, mamy prawo wypowiadać się o
tych, którzy codziennie miski gorącej zupy szukają u innych? Czy
wolno nam ich opisywać i pytać o przyczyny takiego stanu rzeczy?
Tak. Ale tylko wtedy, kiedy nasze pytanie wynika z poczucia odpowiedzialności
za ich los. Kiedy nasza troska nie jest podyktowana czystą ciekawością.
Tylko wtedy, kiedy w nas mogą znaleźć taką przystań, jaką znajdują
przy ul. Poniatowskiego 33 w Przemyślu.
Puszek pod kościołami nie brak, różańców też starczy
dla wszystkich...
Siostry Felicjanki do swoich obowiązków podchodzą ze
spokojem, mają dużo cierpliwości i zapału do pracy. Ale w tym jednym
zdają się mówić: "Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą"
.
Krzysztof Scheller
Pomóż w rozwoju naszego portalu