Reklama

Krzyż

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Co można jeszcze napisać o znaku krzyża? I jak? Jest tak ciężki od znaczeń, że intelektualnie nie da się udźwignąć - w żadnej mierze ogarnąć jednym i wyczerpującym spojrzeniem. Dlaczego zatem w ogóle z nim się mierzyć? Bo nie można inaczej, albowiem jest podstawowym i najprostszym znakiem wiary. To pierwszy krok na jej drodze. A wykonać go trzeba zawsze po swojemu i na własny rachunek - czyli osobiście.
Jak zatem rozumieć krzyż? Czy mówimy tu o jakiejś metaforze lub symbolu? Ani o jednym, ani o drugim nie można tu mówić, bo to przecież nie jest poetyka. Krzyż jest jak najbardziej dosłowny, a nie poetycki. On wszelką estetykę po prostu rozsadza i nie da się ogarnąć żadnym słowem literackim, bo znaczy o wiele więcej.
Bo w istocie są to dwie najpospolitsze deski zbite w poprzek, albo raczej bale drewniane - chropawe, spękane, byle jakie i same w sobie nic nie znaczą. Tylko są. I być może nigdy by nie znaczyły więcej niż prymitywna forma mordowania ludzi, gdyby nie wydarzenia sprzed około dwóch tysięcy lat, kiedy to ludzie postanowili w ten właśnie prymitywny i okrutny sposób przybić do niego - wcześniej bezlitośnie skatowanego - człowieka, który uważał się za Boga. To tu zaczęła się droga znaczeń i symboli. No i wreszcie znak krzyża, którym rozpoczynamy i kończymy każdą modlitwę.

W imię Ojca...

Zaczynamy bezpośrednio od zwrócenia się „do Ojca”. To jest naprawdę samo w sobie bardzo zastanawiające: skąd ta „ojcowska” relacja? A jest ona przecież z natury swej ciepła, bliska, osobista, zawsze indywidualna. I tak zaczynam. Czy to wymyśliłem? Nie, tak nas nauczył Ten, którego nie chcieliśmy wpuścić do naszego świata. A zatem na samym początku zwracamy się symbolicznie „ku górze” - bo On jest wywyższony i nie możemy Go sprowadzić do poziomu li tylko życia. Czynię tak dlatego, gdyż to On życie moje ma uzasadnić, nadać mu sens i wartość. Tego oczekuję. I dlatego: Jego samego życiem tym nie uzasadniam. Mylili się i Feuerbach, i Steiner, a potem Marks i Engels, pisząc, jak to człowiek sam z siebie niejako stwarza swoich bogów. Nie, takiego wynikania tu nie ma. Pomiędzy życiem jako takim a Nim samym jest przepaść sensu, a przez nią nie można ot, tak sobie przejść, lecz tylko przeskoczyć - to jest skok w wiarę. To jest wiara. A jak jest na odwrót. Spójrzmy na wynikanie w odwrotnym kierunku, czyli od Niego ku życiu. Ta droga jest tak żywa, jak żywa jest wiara. To wynikanie istnieje, bo wierzę i dlatego życiu nadaję sens. Mamy tu zatem zawsze relację niesymetryczną - On zawsze, niejako z definicji, daje więcej. Nawet więcej niż możemy wziąć. A na samym początku tej drogi jest skok w wiarę, czyli - jak u Marcela - w tajemnicę. To dobre określenie: skok... Bo tu nie ma żadnego rozumowego czy też intelektualnego uzasadnienia. To jest poza jakąkolwiek racją, w ogóle poza czymkolwiek dotąd znanym. Być może jest to jednak dar, ale taki, który zakłada wcześniejsze otwarcie się na niego. Czyli wyjście poza siebie, poza własne Ja - człowiecze, życiowe, powszednie. Generalnie mówimy tu po prostu o otwarciu się na wertykalną oś wartości, tę właśnie zwróconą „ku górze”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

... i Syna...

I wobec tego konsekwentnie z tą osią wartości i sensu mówię głośno o tym, że zwracam się także do „Syna”, który został posłany przez „Ojca”, by spiąć niebo z ziemią. Podążam za ruchem swojej dłoni - „w dół”. I znowu rzecz niewyobrażalna w żadnych kategoriach - ani filozoficznych, ani estetycznych, ani w ogóle naszych „życiowych”. On posyła kogoś najbliższego, własnego Syna... Dlaczego? Spróbujmy tylko głęboko „przeżyć” to pytanie i nie zadowalajmy się prostymi odpowiedziami. Syn zstępuje ku życiu po to, by pokazać jego nieabsolutność, ułomność, w gruncie rzeczy względność, by wziąć je w nawias i odsłonić wymiar, który z niego samego wcale nie wynika - właśnie ów wymiar wertykalny. Zastanówmy się raz jeszcze nad tym wcale nieoczywistym faktem: to, co ja zrobiłem (wcale niedoskonale) w swoim jednostkowym przypadku, tzn. rzuciłem się w wiarę, bez żadnego oparcia i przygotowania racjonalnego, ba, odrzucając jednym ruchem wszelkie oparcia, a przyjmując bezgranicznie ufność w Niego, otóż On-Syn, przez Niego posłany, chce, rzekłbym, w wymiarze globalnym, świat cały pchnąć w otchłań Tajemnicy. To rzeczywiście jest szalone i dlatego nie mogli Go zrozumieć, bo wszak bezlitośnie obnażał całą logikę tego świata i odsyłał bez kompromisów do logiki innej - logiki wiary. Nie, nie mogli tego zaakceptować i dlatego wysłali Go na krzyż. To rzeczywiście było poza ich rozumem, tego nie dało się rozumem samym objąć. I dlatego wykluczyli Go z tego świata.

Reklama

... i Ducha Świętego.

I teraz dopiero zostaje przywołane „imię Ducha Świętego”. I jednocześnie - symbolicznie poprzez gest dłoni - odsyła nas ono do linii horyzontalnej, która zarazem wyznacza przecież życie nasze. A zatem choć ludziom się wydawało, że Go wykluczyli z porządku tego świata, On pozostał w swoim Kościele, umacniany mocą Ducha Świętego, jako „z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wichru” - jak znajdujemy w Piśmie Świętym (Dz 2, 2). Jest pośród nas, przechodzi tuż obok, ale nie manifestuje swojej obecności jawnie. Tak wszak działa Duch Święty dla tych, co nadziei nie stracili. A działanie to jest dyskretne, nienarzucające się - stanowi jakby rękę zawsze ku nam wyciągniętą. Kto zaś się odwraca, ginie jak Judasz Iskariota, albowiem zasznurowuje się we własną samotność, pogrąża się we własnym bólu, hołubiąc go niejako... A tymczasem ów delikatny „szmer łagodnego powiewu” drąży i przenika dyskretnie całą linię życia, wszystkie jego zdarzenia i fakty, wzloty i upadki, wszystkie jego przejawy. I oto okazuje się, że materia tego życia nie jest bynajmniej ani tak szczelna, jak by mogło się wydawać naszemu dumnemu rozumowi, ani tak całkowicie izolowana, jak samowystarczalna monada. Bóg nas nie opuszcza - nawet wtedy, gdy niczego już nie widzimy oprócz samych siebie. I dlatego...

Reklama

Amen.

... wypowiadamy „amen” zarazem jako zgodę na to wszystko, jak i potwierdzenie dla nas samych, że tak właśnie jest. Dokładnie teraz, w tej chwili, kiedy to mówię. Ale też od razu rodzi się we mnie wielkie pytanie: Czy przypadkiem tego wszystkiego po prostu nie wymyślam? To znaczy, czy to wszystko, co napisałem na temat figury i symbolu krzyża, nie jest czasami płodem mojej wyobraźni? Albo precyzyjniej - czy po prostu nie jest jakąś formą, wizją, tworem mojej wyobraźni, czymś, co nakładam niczym kantowską formę aprioryczną na rzeczywistość? Po co? - Chociażby po to, aby tę właśnie rzeczywistość jakoś uporządkować, jeszcze raz spróbować nadać jej sens! Tak, to wielka pokusa, która w tym pytaniu tkwi. Pokusa wycofania się z tego, co napisałem, na bezpieczne pozycje mojego rozumu. Zawsze sprawdzalnego... Ale przecież już wyżej pisząc o relacji: życie - Bóg, mówiłem o jej niesymetryczności. A zatem, i to teraz jest oczywiste, jest dokładnie na odwrót, niż sugeruje to pytanie przed chwilą postawione - a mianowicie: figurę krzyża odczytuję z samej rzeczywistości. Wyprowadzam ją - niejako indukcyjnie - na mocy mojej logiki wiary, z samego życia właśnie. A więc niczego i nikomu, w tym samemu sobie, nie narzucam z góry. Niczego też nie zakładam, nie konstruuję na mocy wcześniej przyjętego założenia odpowiednich przesłanek. Ba, ja w zasadzie nie rozumuję, ja odkrywam! Pochylam się uważnie, by lepiej rozumieć. Krzyż po prostu odczytuję z porządku tego świata. Dopiero teraz zaczynam rozumieć. Ale zawsze jest to osobiste i na własny rachunek czynione. Bo dotyka mojej najgłębszej prywatności. Ta droga musi być indywidualna. I znowu wracam do samego początku, czyli do osobowej relacji z Bogiem - i tu jest też ów skok w wiarę. Bo inaczej naprawdę się nie da. Usuwam wszystkie życiowe „podpórki”, intelektualne protezy, pozbywam się jakiejkolwiek asekuracji - jestem szalony? Nie, moja wiara zakłada po prostu całkowite oddanie się - to jest proste i jednoznaczne (w mojej książce Tezy o ethosofii ten proces, oczywiście, w planie filozoficznym, nazwałem redukcją ethosoficzną).

* * *

Powyższa interpretacja znaku krzyża wynika poniekąd ze stanowiska filozoficznego samego autora i dlatego nie może pretendować do jakiejś wykładni ogólnej. Niemniej jednak, jeśli tylko pozwoli głębiej zastanowić się nad tym podstawowym krokiem wiary, a także kształtem wiary jako takiej, to tekst ten - w opinii piszącego te słowa - nie pójdzie na marne.

Autor jest doktorem filozofii, autorem kilkunastu książek z zakresu filozofii i estetyki, laureatem nagrody ministerialnej I stopnia im. St. Wyspiańskiego, członkiem stowarzyszeń naukowych i artystycznych w kraju i za granicą.

2006-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Marek, Ewangelista

[ TEMATY ]

św. Marek

Arkadiusz Bednarczyk

Św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)

Św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)
CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

W Lublinie rozpoczęło się spotkanie grupy kontaktowej Episkopatów Polski i Niemiec

2024-04-24 17:59

[ TEMATY ]

Konferencja Episkopatu Polski

Konferencja Episkopatu Polski/Facebook

W dniach 23-25 kwietnia br. odbywa się coroczne spotkanie grupy kontaktowej Episkopatów Polski i Niemiec. Gospodarzem spotkania jest w tym roku abp Stanisław Budzik, przewodniczący Zespołu KEP ds. Kontaktów z Konferencją Episkopatu Niemiec.

Głównym tematem spotkania są kwestie dotyczące trwającej wojny w Ukrainie. Drugiego dnia członkowie grupy wysłuchali sprawozdania z wizyty bp. Bertrama Meiera, ordynariusza Augsburga, w Ukrainie, w czasie której odwiedził Kijów i Lwów. Spotkał się również z abp. Światosławem Szewczukiem, zwierzchnikiem Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję