W ten dzień zawsze chodził na cmentarz; bo tradycja, bo spadające z drzew złote liście, płonące świece i melancholijny nastrój. Wtedy jednak przyszedł, gdy było późno, tłumy spełniły swój obowiązek, położono wieńce, wiązanki, zapalono świece. Teraz cmentarz był bezludny i cichy. Stanął nad grobem rodziców - sam. Nie modlił się, bo zdążył odzwyczaić się od tych rzeczy. Patrzył na kwadrat ziemi, przystrojony kwiatami i zielenią. Wpatrywał się w świece. Krople wosku spływały po nich, jak ludzkie łzy. Świece topniały. Patrzył długo i poczuł, że w nim też coś topnieje. Przypomnia sobie oboje: ojca i matkę. Nagle zdało mu się, że ich wzrok przeszył ziemię i trafił aż do serca. Miał wrażenie, że stoi oko w oko z nimi. Potem, tak jak nieraz odżywa się w uszach dawno zasłyszana melodia, usłyszał ich słowa. Usłyszał szept umierającej matki: "Synu, nie zapomnij nigdy o Bogu". Usłyszał słowa uczciwego ojca: "Żyj tak, abyś mógł nam zawsze spojrzeć w oczy" . Zacisnął powieki, jakby w obawie, że trzeba będzie im teraz rzeczywiście spojrzeć w oczy. Poczuł się nieswojo. Tyle się zmieniło od śmierci rodziców. Coraz mocniej odczuwał na sobie ich wzrok. Oni chyba wiedzą o wszystkim. Jak na taśmie filmu ujrzał swe życie. W jednej chwili zrozumiał, jak daleko odszedł od drogi, na którą oni go wprowadzili z tak wielkim poświęceniem i głęboką miłością. Zawiódł ich nadzieje. Zmarnował ich ofiary i modlitwy. Oczy miał nadal zamknięte. Wtedy stało się coś, czego jeszcze nie doświadczył w swoim życiu: poczuł na swoich dłoniach ciepłe krople, jedna, druga, trzecia... Płakał, jak świece, które zapalił.
Pomóż w rozwoju naszego portalu