Gdy pierwszy umiał odprawić od konfesjonału i odmówić rozgrzeszenia, a nawet krzyczeć na penitentów, drugi był zdolny tylko do jednego – do okazywania miłosierdzia. Jednym z nich jest Ojciec Pio, drugim – Leopold Mandić. Obaj mieli ten sam charyzmat rozpoznawania dusz, to samo powołanie do wprowadzania ludzi na ścieżkę nawrócenia, ale ich metody były zupełnie inne. Jakby Jezus, w imieniu którego obaj udzielali rozgrzeszenia, był różny. Zbawiciel bez cienia litości traktował faryzeuszów i potrafił biczem uczynionym ze sznurów bić handlarzy rozstawiających stragany w świątyni jerozolimskiej. Jednocześnie bezwarunkowo przebaczył celnikowi Mateuszowi, zapomniał też grzechy Marii Magdalenie, wprowadził do nieba łotra, który razem z Nim konał w męczarniach na krzyżu. Dwie Jezusowe drogi. Bywało, że pierwszą szedł znany nam Francesco Forgione z San Giovanni Rotondo. Drugi – Leopold Mandić z Padwy – nigdy nie postawił na niej swej stopy.
Reklama
Może byli różni… Ale stygmatyk z Pietrelciny niezwykle wysoko cenił swego padewskiego współbrata. Do tego stopnia, że pytał przybywających do niego pielgrzymów z północnych Włoch: „Po co przyjeżdżacie do mnie? Przecież macie u siebie świętego spowiednika”.
WSCHODNIA MISJA
Reklama
Reklama
Przychodzi na świat 12 maja 1866 roku. W maryjnym kalendarzu pod tą datą widnieje wspomnienie Matki Bożej Cudownej. Może to nie przypadek. Przyszły święty jest dowodem, że to, co maryjne, ma być chrześcijańskie, ma stać się cechą każdego ucznia Jezusa. Bo Mandić będzie „cudowny”, a jego życie będzie pełne obecności Boga i Jego znaków. Jednak nie tych spektakularnych, widocznych dla oczu, lecz tych najważniejszych i najpiękniejszych, bo dziejących się w sferze ducha. Mandić nie jest „jawnym cudotwórcą”, cały jest ukryty. Jest cudowny w ten sam sposób, co ukryta przed światem Matka Najświętsza. Na chrzcie otrzymuje imiona Bogdan Iwan, ale niebawem ukryją się one pod nowym imieniem, które przyjmie w 1884 roku. Nałożywszy habit franciszkański, stanie się Leopoldem – a słowo to znaczy „dzielny lud”. Całe życie będzie śnić o powrocie na wschód, do swojego „dzielnego ludu”. I będzie Leopoldem dzielnie realizującym swoją misję.
Skąd takie marzenie? Jest 12. dzieckiem Karoliny Zarević i Piotra Mandicia. Ich ubogi dom znajduje się w Hercegu Novim (dziś Czarnogóra). W tamtym czasie rodzinne miasto, pozostające od 1797 roku we władaniu Habsburgów, nosi włoską nazwę Castelnuovo. Dużo tam włoskiego? Raczej nie. To położone w Dalmacji miasto jest wewnętrznie rozdarte: żyją w nim skłóceni ze sobą katoliccy Chorwaci i prawosławni Serbowie. Ludzie są wobec siebie nieufni, uprzedzeni. Nawet wiara chrześcijańska jest dla nich narzędziem do wzbudzania waśni. W oczach katolików prawosławni to heretycy, w oczach prawosławnych katolicy to zdrajcy Chrystusa. Ten obraz wniknie głęboko w serce przyszłego świętego. Znak podziału rodzinnego miasta stanie się dla niego „głosem”. Młody Mandić zrozumie, że Bóg powołuje go do zaprowadzania jedności między wschodem i zachodem.
KIERUNEK: ZAKON
Reklama
Reklama
Musiał wcześnie słyszeć jakiś wewnętrzny głos (którego nie uznał jednak za objawienie), skoro – rozeznawszy w ten sposób swe powołanie – wyrusza jako 16-latek z rodzinnych stron na zachód. Przejdzie 800 kilometrów, by zapukać do seminarium ojców kapucynów w Udine. Chce zostać kapucynem właśnie po to, by w zakonie przygotować się do podjęcia swej misji. Być może pewność, że takie jest właśnie jego powołanie, to owoc nieznanego nam nadprzyrodzonego objawienia. A może to tylko duchowa pewność, którą Mandić zawsze będzie uważał za równoznaczną z głosem Pana?
Bo sam wspomina, że głos Boga po raz pierwszy usłyszał (dopiero) 18 czerwca 1887 roku i że wówczas Pan mówił mu o powrocie odłączonego Kościoła wschodniego do katolickiej jedności. Podana data okazuje się późniejsza niż decyzja o wstąpieniu do kapucynów. A przecież wiemy, że jego powołanie zakonne zrodziło się z ogromnego pragnienia apostolatu na wschodzie. Czyli dopiero w 1887 roku sam Bóg potwierdzi tę misję.
WIĘCEJ TAKICH HISTORII W KSIĄŻCE "Świat objawień Jezusa". DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!
RODZI SIĘ LEOPOLD
Młody Mandić wyjeżdża, aby powrócić do „swojego dzielnego ludu” jako misjonarz. Jest pewny, że niebawem znowu zawita w swe ojczyste strony. Na razie pilnie przygotowuje się do swej misji. Uczy się języków i niebawem poza chorwackim zna serbski, słoweński, włoski, łacinę i grekę. Studiuje też okres historii niepodzielonego jeszcze Kościoła i jego teologię. To również ma mu pomóc przywrócić chrześcijańską jedność, utraconą w 1053 roku.
Kiedy 20 września 1890 roku otrzymuje święcenia kapłańskie, jest przekonany, iż jego marzenie jest bliskie spełnienia. Od razu prosi przełożonych, aby wysłali go jako misjonarza do krajów Orientu. Odpowiedź jest negatywna. Władze zakonne uważają, że Mandić nie nadaje do wypełnienia swego życiowego powołania! 24-letni kapłan jest wątłej postury, niskiego wzrostu (135 cm), jest chorowity, do tego ma wyraźną wadę wymowy. I choć Leopold – pewny, że prosi o możliwość wypełnienia woli Bożej – nie poddaje się i jeszcze kilkakrotnie próbuje uzgodnić wolę władz zakonnych z wolą nieba, zgody nigdy nie otrzyma.
Reklama
Przyjmuje ten wyrok posłusznie i zgodnie z wolą przełożonych osiada w Italii. W 1906 roku trafi do klasztoru Świętego Krzyża w Padwie i pozostanie w nim już do śmierci. Ma wadę wymowy i nie jest wybitnym kaznodzieją, przełożeni wyznaczają mu więc pracę w konfesjonale. Posługa spowiednika staje się jego nowym powołaniem: powołaniem, będącym narzędziem do realizowania jego największego – misyjnego – powołania. Leopold odkrywa głębszy wymiar swej misji: „Całym sensem mojego życia – pisze – winien być Boży plan, to znaczy abym i ja na swój sposób uczynił coś, by pewnego dnia zgodnie z Bożą Mądrością, która decyduje o wszystkim z mocą i łagodnością, oddzieleni ze wschodu powrócili do katolickiej jedności. Muszę być zawsze gotowy pracować. Urodziliśmy się do trudu, a odpoczniemy w raju. Zostałem powołany dla zbawienia mojego narodu, to znaczy narodu Słowian, a zarazem zostałem powołany dla zbawiania dusz, szczególnie przez udzielanie sakramentu pojednania”. Mandić wspomina już o dwóch powołaniach. Jego misja na wschodzie będzie realizowała się przez posługę w konfesjonale.
OBJAWIENIE UDZIELONE PENITENTOWI
Serce ojca Leopolda pozostaje na wschodzie. Z tego powodu nigdy nie przyjmie włoskiego obywatelstwa. Nie zrobi tego nawet wtedy, gdy podczas pierwszej wojny światowej będzie się to wiązać z koniecznością przenoszenia się z klasztoru do klasztoru po całych południowych Włoszech. W końcu jest obywatelem imperium habsburskiego pozostającego z Włochami w stanie wojny. Przez rok przebywa nawet w więzieniu za odmowę zrzeczenia się swojej przynależności narodowej. Mówi, że jest ze wschodu, wróci na wschód.
Nie opuszcza go głęboka pewność, że jego powołaniem jest misja pojednania rozbitego Kościoła. Czy się myli? Spoglądając na fakty, można sądzić, że nie rozeznał dobrze woli Bożej. On jest jednak innego zdania. Wie, że musi spojrzeć na wszystko z większej perspektywy. Przecież powołanie, jakie otrzymał od Boga, i zadania, jakie dają mu przełożeni, muszą mieć wspólny mianownik. Jaki? Odpowiedzi udziela mu sam Jezus. „Miałem sposobność spotkać pewną świętą duszę i dać jej Komunię – wspomina Leopold. – Gdy ją przyjęła, powiedziała mi: »Ojcze, Pan Jezus kazał mi powiedzieć, że każda dusza, której tutaj pomożesz w spowiedzi, jest twoim wschodem«”.
Reklama
Otrzymuje łaskę pośredniego objawienia: Jezus objawia się komuś, prosząc o przekazanie swoich słów Leopoldowi. I Mandić już wie, że jego misja wschodnia ma być realizowana w konfesjonale! Wówczas w swych notatkach zapisze: „Każda dusza, która będzie potrzebowała mojej posługi, stanie się dla mnie wschodem”.
Reklama
Rozumie już, że został „powołany dla zbawiania dusz, szczególnie przez udzielanie sakramentu pojednania” i że właśnie realizacja tego zadania jest środkiem pozwalającym mu wypełniać jego pierwsze powołanie. Każda spowiedź, każda chwila poświęcona dla przychodzących do niego ludzi, jest narzędziem jednania podzielonego Kościoła.
To zupełnie inne narzędzie, niż się spodziewał. Nie daje ono przywileju naocznego oglądania owoców. Ale dla Mandicia najważniejsze jest to, że odnajduje harmonię woli Bożej i woli przełożonych. Te wole są takie same. Są one tylko pozornie różne: przecież jedna mówi o celu, a druga o środku.
„SALONIK GOŚCINNOŚCI”
Mandić zaczyna swoją posługę spowiednika nie w kościelnym konfesjonale, lecz w niewielkiej przyklasztornej celi. Sam nazywa ją „salonikiem gościnności”. To pomieszczenie liczące zaledwie sześć metrów kwadratowych, z maleńkim oknem wychodzącym na niewielki, duszny dziedziniec. Tu słucha spowiedzi, a każda z nich jest jego „ukrytym działaniem na wschodzie”. Spowiada nawet po kilkanaście godzin dziennie, dzień w dzień przez niemal 40 lat. Do jego drzwi pukają najróżniejsi ludzie, każda spowiedź jest inna. Jest nawet taka, podczas której spowiednik i penitent zamieniają się rolami. Gdy bowiem do „saloniku gościnności” wchodzi niejaki Giovanni Chivato, który przez lata omijał konfesjonały szerokim łukiem, jest pewien, że ma usiąść na miejscu spowiednika. Wówczas Leopold klęka przy konfesjonale i na kolanach wysłuchuje spowiedzi.
Reklama
„Każdego traktował tak, jakby od jego nawrócenia zależało zbawienie ludzkości” – opowiadają jego współbracia. Po wyczerpujących godzinach spędzonych w konfesjonale zawsze kieruje swe kroki do kaplicy. „Penitentom daję lekkie pokuty, dlatego sam muszę za nich resztę pokuty odprawić” – tłumaczy. „Proszę być spokojnym – mówi im – proszę złożyć wszystko na moje barki, a ja się tym zajmę”. I nakładał na siebie pokuty, modlitwy, nocne czuwania, posty i biczowanie do krwi.
ZŁOŻENIE W OFIERZE
Reklama
Reklama
Nie jest ulubieńcem innych spowiedników. Księża oskarżają go, że ma „zbyt szeroki rękaw” – jest ich zdaniem zbyt łagodny i skory do rozgrzeszenia.
To dlatego – twierdzą – do jego pokoiku ustawiają się tak długie kolejki. Na zarzuty Leopold ma zawsze tę samą odpowiedź: „Ja łagodny? Przecież nie umarłem za grzechy jak Jezus. Czy można być bardziej łagodnym niż On dla łotra? Jeśli Ukrzyżowany wypomniałby mi »szeroki rękaw«, powiedziałbym Mu: »Taki przykład, Panie, dałeś mi Ty, a ja jeszcze nie doszedłem do szaleństwa umierania za dusze!«”.
JEZUS OBJAWIA LOSY PADWY
Może miał jakieś objawienie we wczesnej młodości, może spotykał się z Jezusem w latach swego kapłaństwa. Nic nie wiemy na pewno. Ale na pewno miał widzenie Jezusa w dniu 18 czerwca 1887 roku. I jeszcze pół wieku później – 23 marca 1932 roku. Skąd wiemy o drugim objawieniu? Po otrzymanej wizji jest przejmująco smutny. Współbracia, którzy znają go jako zawsze radosnego zakonnika, pytają go o przyczynę jego głębokiego zatroskania. W odpowiedzi słyszą: „Pan otworzył mi oczy i zobaczyłem Włochy w morzu ognia i krwi”. Kiedy dopytują, czy i Padwa będzie zbombardowana, ojciec Leopold odpowiada: „Tak. I to bardzo. Również ten kościół i klasztor ucierpią, lecz nie ta cela. W niej bowiem okazał Bóg duszom ludzkim tak wiele miłosierdzia, że pozostanie nietknięta, jako widomy znak Jego dobroci”. Słowa Jezusa spełniły się w dniu 14 maja 1944 roku podczas nalotu bombowego. Na klasztor spada pięć bomb, jednak „salonik gościnności” pozostaje nienaruszony.
ŚMIERĆ
Mijają lata, coraz bardziej schorowany Mandić wie, że zbliża się jego kres. Ale pracuje tak samo jak zawsze – nie ma nic ważniejszego niż Eucharystia i konfesjonał. Jeszcze w ostatnim dniu swego czynnego życia wyspowiada niemal 50 grzeszników. Rankiem 30 lipca 1942 roku, podczas przygotowania do odprawienia mszy, pada zemdlony. Zostaje przeniesiony do łóżka, przyjmuje sakrament chorych i zaczyna się modlić. Umiera w chwili, gdy kończy odmawiać Witaj Królowo. Odchodzi ze wzniesionymi rękami, jakby szedł na upragnione spotkanie. W procesie kanonizacyjnym ojciec Benjamin, jego ówczesny przełożony, zeznaje: „Ja, który towarzyszyłem mu w jego ostatnich chwilach, jestem przekonany, że w jego przejściu do wieczności towarzyszyła mu Matka Boża. Umarł, powtarzając modlitwę Salve Regina. Kiedy doszedł do słów: O łaskawa, o litościwa, o słodka Panno Maryjo!, podniósł się i z radością wyciągając ręce ku górze, jakby chciał dotknąć czegoś przedziwnego, odszedł”. Czy zgodnie z prośbą zanoszoną w tej antyfonie Maryja ukazała mu Jezusa, błogosławiony owoc swojego żywota? Byłoby to ostatnie i najpiękniejsze objawienie, jakie stało się jego udziałem.
DEFINICJA ŚWIĘTOŚCI
Jan Paweł II – podczas kanonizacji 16 października 1983 roku – mówi: „Życie jego upłynęło bez wielkich wydarzeń: kilkakrotnie, zwyczajem kapucynów, był przenoszony z klasztoru do klasztoru, i nic poza tym. Ostatni przydział otrzymał do klasztoru w Padwie, gdzie pozostał aż do śmierci. A przecież właśnie w to ubogie, na zewnątrz niepozorne życie zstąpił Duch Święty i wzniecił nową wielkość, heroiczną wierność Chrystusowi, franciszkańskim ideałom, kapłańskiej służbie braciom. Święty Leopold nie pozostawił dzieł teologicznych czy literackich, nie był erudytą czy twórcą dzieł społecznych. Dla tych wszystkich, którzy go znali, był tylko ubogim bratem zakonnym, niepozornym i chorowitym. O jego wielkości stanowi co innego: poświęcenie się, oddanie siebie samego, dzień po dniu, przez cały okres kapłańskiego życia, to znaczy przez 52 lata spędzone w ciszy, w ukryciu, w ubóstwie maleńkiej celi konfesjonału. Był tam zawsze: gotów służyć, uśmiechnięty, ostrożny i skromny, dyskretny powiernik i wierny ojciec dusz, pełen szacunku mistrz i doradca duchowy, wyrozumiały i cierpliwy. Jedyną rzeczą, którą umiał, było spowiadanie. I w tym leży jego wielkość”.