Nowy dyrektor, Jan Tomaszewicz, postanowił kontynuować rozpoczęte przed wakacjami próby. Reżyserią i adaptacją XIV-wiecznego tekstu zajął się jego poprzednik, Ryszard Major. W grodzie nad Wartą przeczuwano i zapowiadano obyczajowy skandal. Rzeczywistość w żaden sposób tych pogłosek nie potwierdziła. Przeciętna gra, a co najgorsze, brak ciekawej koncepcji, by zaintrygować widza - oto główne mankamenty gorzowskiego przedstawienia. Reżyser deklarował chęć rozbawienia publiczności swoją nową sztuką. Kilkakrotnie się udało, głównie za sprawą Artura Nełkowskiego, przystojnego uwodziciela i mniszek, i cudzych żon. Niestety, próba wprowadzenia scenek spod znaku "memento mori", które miały obrazować ówczesną epidemię dżumy, to zupełne nieporozumienie. Zamiast refleksji nad wzajemnym przenikaniem się życia i śmierci, zdezorientowany widz z utęsknieniem oczekuje kolejnej "frywolnej" sceny. Choć stwierdzenie "z utęsknieniem" należy traktować jako chęć ucieczki od chaosu, a nie jako wyraz oczekiwania na kolejne aktorskie popisy. Niestety.
Dwadzieścia lat temu Dekameron w Gorzowie obejrzało podczas 27 wystawień ponad siedem tysięcy widzów, a adaptacja Henryka Cyganika stała się przebojem sezonu. Z pewnością podobne zainteresowanie nie grozi przedstawieniu Ryszarda Majora. Wypada mieć tylko nadzieję, że następne sztuki (z udziałem m.in. Sylwestra Chęcińskiego) dostarczą publiczności pozytywniejszych wrażeń.
Pomóż w rozwoju naszego portalu