Reklama

Śledztwo czy kpina

Katastrofa Tu-154M była największą tragedią w powojennej historii Polski. - A to, co się dzieje ze śledztwem, jest kpiną z naszego państwa - podkreśla pełnomocnik rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej mec. Rafał Rogalski

Niedziela Ogólnopolska 47/2010, str. 22-25

Bożena Sztajner/Niedziela

Sarkofag Lecha i Marii Kaczyńskich na Wawelu w Krakowie oraz pamiątkowa tablica wawelska z nazwiskami osób, które zginęły w katastrofie smoleńskiej

Sarkofag Lecha i Marii Kaczyńskich na Wawelu w Krakowie oraz pamiątkowa tablica wawelska z nazwiskami osób, które zginęły w katastrofie smoleńskiej

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Jest koniec października 2010 r. Do Warszawy przylatuje minister spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej Siergiej Ławrow. To ten sam człowiek, który dwa lata temu lżył Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego za to, że śmiał stanąć po gruzińskiej stronie w konflikcie z Rosją. Tym razem spotyka się już z nowym Prezydentem RP Bronisławem Komorowskim, który po wizycie w 2008 r. Kaczyńskiego w Gruzji wtórował Ławrowowi, mówiąc: „Jaka wizyta, taki zamach, bo z 30 metrów nie trafić w samochód, to trzeba ślepego snajpera”.
Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Teraz atmosfera spotkania Ławrowa i min. Radosława Sikorskiego jest iście sielankowa. Stosunki między Polską a Rosją nigdy bowiem nie były tak dobre jak dziś. Czemu to zawdzięczamy? Oczywiście, katastrofie smoleńskiej, w której na ołtarzu pojednania złożyliśmy ofiarę z 96 najwyższych przedstawicieli naszego państwa. Teraz szef polskiego MSZ-u ze swoim rosyjskim kolegą mogą uśmiechać się na balkonie pałacu w Łazienkach i zapowiedzieć, że czeka nas ocieplenie stosunków między naszymi państwami. W krajobraz rodem z epoki minionej doskonale wpisuje się aktorka Barbara Brylska, która swym wyznaniem dosładza atmosferę: - Kocham pana, panie Ławrow, jak i cały naród rosyjski. Jest pan takim przystojnym mężczyzną!

Ukrywają prawdę?

O ile miłość między bratnimi narodami jest czymś pożądanym i jak najbardziej na miejscu, to jednak w polityce międzynarodowej Polska zachowuje się trochę jak żona alkoholika, który mówi, że więcej już nie będzie jej bił, oszukiwał i pił. Problem jest w tym, że za każdym razem deklaracje te nie mają pokrycia w czynach.
Niestety, gdy przyjrzymy się z bliska przebiegowi śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, to widać, że staranność postępowania, o której nas wielokrotnie zapewniano, pozostawia wiele do życzenia. A patrzenie stronie rosyjskiej na ręce jest systematycznie utrudniane. Polskiemu akredytowanemu przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK) płk. dr. Edmundowi Klichowi wielokrotnie odmawiano udziału w postępowaniu śledczym, dostępu do dokumentów oraz do wyników przeprowadzonych badań. - To jest widoczna gołym okiem świadoma obstrukcja ze strony rosyjskiej - uważa Jerzy Polaczek, były minister transportu, któremu podlegała komisja badania wypadków lotniczych.
Odnosząc się do polsko-rosyjskich stosunków, dla których prawdziwym sprawdzianem powinno być dokładne zbadanie przyczyn katastrofy, można już wnioskować, że jesteśmy wprowadzani w błąd i nie mówi nam się całej prawdy. Przyczyny tego stanu rzeczy można doszukiwać się zarówno w celowym naginaniu prawdy, jak i w nieudolności prowadzonego śledztwa, którego niedociągnięcia próbuje się teraz tuszować. - Z mojej wiedzy, która jest oparta na dokumentach udostępnianych z prokuratury, wynika, że są przesłanki wskazujące na to, iż najprawdopodobniej Rosjanie mataczą i ukrywają prawdę. Pozorują jedynie współpracę z Polską i podejrzewam, że mogą fałszować dowody - mówi „Niedzieli” mec. Rafał Rogalski, pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. - Polska prokuratura ma jeszcze lepsze rozeznanie w tej sprawie, które jest oparte także na tajnych materiałach.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Kto oddał śledztwo?

Po kilku miesiącach od katastrofy każdy człowiek rozsądnie myślący doskonale wie, że „grzechem pierworodnym” całego śledztwa było oddanie go Rosjanom. Jest to o tyle skandaliczne, że początkowo mieliśmy nawet zobowiązanie prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, który w rozmowie telefonicznej z premierem Tuskiem zapewnił, że śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy będzie prowadzone wspólnie przez prokuratorów polskich i rosyjskich. Według informacji zamieszczonych na stronie internetowej Kancelarii Premiera, rozmowa w tej sprawie miała miejsce jeszcze przed odlotem premiera Donalda Tuska 10 kwietnia na miejsce tragedii, gdzie spotkał się z premierem Władimirem Putinem.
Stało się jednak inaczej: po trzech dniach pracy na miejscu katastrofy ekip polskiej i rosyjskiej zapadła decyzja, by śledztwo prowadzone było według konwencji chicagowskiej. To uzależniło dostęp do dowodów polskim prokuratorom od decyzji organów Rosji, co zasadniczo utrudnia śledztwo. Dokładnie zbadał to mec. Stefan Hambura, pełnomocnik m.in. syna Anny Walentynowicz. Złożył on nawet doniesienie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie o popełnieniu przestępstwa przez Donalda Tuska. Ta sama sprawa ostatnio trafiła także do Komisji Europejskiej. Adwokat powołuje się na zapis art. 258 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej mówiący, że jeśli Komisja uzna, iż państwo członkowskie zaniedbało któreś ze zobowiązań, powinna wezwać ten kraj do usunięcia uchybienia. - Chcę, by unijne instytucje zweryfikowały stanowisko Polski, która uważa, że śledztwo toczy się jak należy - pisze na swoim blogu mec. Hambura. Jego działania na forum instytucji europejskich wspiera europoseł Konrad Szymański. Obawia się on jednak, że Komisja umyje ręce, gdy trzeba będzie skonfrontować się z tak silnym graczem jak Rosja.
Krytycznych uwag w tej sprawie nie kryje również Jarosław Kaczyński. Według niego, zgoda Polski na badanie katastrofy smoleńskiej w oparciu o konwencję chicagowską była wielkim błędem. - Ale nawet w ramach tej konwencji można było jeszcze wystąpić o przejęcie śledztwa - uważa brat zmarłego Prezydenta. Opinię tę podziela część poszkodowanych rodzin, tego samego zdania są prawnicy. - Po katastrofie mogliśmy wykorzystać ogromną presję opinii międzynarodowej. Rosja, licząc się z tym, jak może to być odebrane na świecie, raczej musiałaby się zgodzić co najmniej na wspólne śledztwo, gdzie polscy prokuratorzy byliby współgospodarzami - przyznaje mec. Rogalski. Gdyby odmówiła, wybuchłby skandal międzynarodowy i padłyby podejrzenia, że Rosja jest w katastrofę zamieszana lub chce coś ukryć.

Reklama

Jak zwykle wina pilotów

Premier Donald Tusk wielokrotnie składał wotum zaufania dla strony rosyjskiej. Mówił w parlamencie, że on nie może kwestionować z góry wiarygodności państwa. Słowa te powinny wywołać śmiech na sali, albowiem nikt nie zna żadnego większego śledztwa, które byłoby przeprowadzone w Rosji zgodnie z literą prawa. Nie od dziś wiadomo, że rosyjskie wyroki w sprawach kluczowych zapadają na Kremlu, a nie w sądzie. Wystarczy prześledzić procesy polityczne z ostatnich lat i przyjrzeć się np. raportom organizacji międzynarodowych broniących praw człowieka.
Niektórzy eksperci sądzą, że nawet gdyby Rosjanie chcieli dobrze przeprowadzić śledztwo, to wątpliwe jest, czy potrafią. Zdaniem mec. Rogalskiego, oni nie mają po prostu wykształconej kultury prawnej. Najlepiej to widać na przykładzie zabezpieczania dowodów z miejsca katastrofy oraz szczątków samolotu. Edmund Klich i polski rząd przez wiele miesięcy bezskutecznie apelowali o przykrycie wraku. Rosjanie zachowywali się tak, jakby robili nam na złość albo nie rozumieli, po co takie rzeczy w ogóle zabezpieczać.
Najgorsze jednak jest to, że wszystkie kluczowe dowody trafiły w ręce Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, który jest instytucją zupełnie skompromitowaną. - Obawiam się, że MAK będzie ciągnąć śledztwo latami, a w końcu orzeknie błąd pilota, jak to zwykle robi i co jest jego specjalnością - mówi w „Naszym Dzienniku” Iwan Chochłow, wieloletni członek komisji badania wypadków lotniczych Aerofłotu. Instytucja ta jest jeszcze reliktem Związku Radzieckiego, a jej historia to pasmo wielkich afer i skandali korupcyjnych. W składzie komisji badającej katastrofę polskiego samolotu jest wielu byłych oficerów KGB, a na jej czele stoi generał lotnictwa Tatiana Anodina, jedna z najbardziej wpływowych, najpotężniejszych i zapewne najbogatszych kobiet w Rosji. - Ta instytucja nie ma nic wspólnego z międzynarodowym obiektywizmem. Jest czysto rosyjskim organem - uważa mec. Rogalski. Przekazanie śledztwa w ręce tego komitetu na mocy konwencji chicagowskiej jest więc nieporozumieniem.
MAK jest hybrydą postsowieckich państw, ma status organizacji międzynarodowej, a więc i dyplomatyczny immunitet. Jego siedziba ma status eksterytorialny, tak jak ambasady innych państw. Najgorsze jest jednak to, że gdy strona polska podważy werdykt komisji, to i tak to niewiele pomoże, bo wszystkie dowody będzie miał u siebie MAK. W jego interesie jest zwalenie całej winy na pilotów, albowiem ta instytucja, oprócz badania przyczyn wypadków, certyfikuje lotniska oraz producentów samolotów. Zakłady, w których został wyprodukowany, a ostatnio wyremontowany polski Tu-154 M, także mają wiele certyfikatów MAK. Ten międzypaństwowy komitet - podobnie jak w wielu wcześniejszych wypadkach - jest sędzią we własnej sprawie. Zdaniem Iwana Chochłowa, eksperci z tego gremium niemal zawsze wykluczają awarię lub zły stan lotniska, a za katastrofę obwiniają pilotów.

Reklama

Dziurawe śledztwo

Od tej betonowo-radzieckiej konstrukcji MAK wielokrotnie odbił się polski akredytowany płk dr Edmund Klich. Jego praca przypomina momentami walenie głową w mur. Szczegółowo mówił o tym podczas połączonej komisji sejmowej ds. infrastruktury i praw człowieka. Klich wielokrotnie zwracał się do Rosjan o dokumentację, ale zdarzało się, że jego prośby nie spotykały się z żadnym odzewem. - Często dostawałem dokumenty niepełne. Była np. taka strona, gdzie ewidentnie widać było, że dokument jest przerwany, tekst nie pasował do siebie. Prosiłem o wyjaśnienie, co było w środku. No... i nie otrzymałem - tłumaczył Klich. Zachowanie MAK często było skandaliczne i daje podstawę prawną, aby oskarżyć Rosjan o złamanie konwencji chicagowskiej. - Jako akredytowany przedstawiciel nie byłem zapraszany na żadne narady związane z postępem badań, co jest jednym z punktów tejże konwencji - podkreśla polski akredytowany.
Ograniczony dostęp do dokumentacji i udziału w posiedzeniach komitetu to niejedyne przeszkody ciernistej drogi w poznawaniu prawdy o przyczynach katastrofy. Klich zwraca uwagę na kluczowe dla śledztwa badanie, w którym nie wziął udziału tzw. oblot techniczny lotniska pod Smoleńskiem. Z relacji wynika, że najwięcej kłód pod nogi rzucają mu Rosjanie wtedy, gdy tylko próbuje wnikać w to, co działo się 10 kwietnia na wieży kontroli lotów. Do tej pory nie wiadomo, jakie procedury obowiązywały na tym lotnisku i kto mógł podjąć decyzję o jego zamknięciu. Zagadką pozostaje też stan techniczny sprzętu podczas katastrofy. Skrajnym dowodem na to, że próbuje się coś ukryć, jest wniosek rosyjskiej prokuratury o to, aby wyłączyć z akt część zeznań smoleńskich kontrolerów: Pawła Plusnina i Wiktora Ryżenki. Moskiewscy śledczy przysłali nawet do Polski swoją decyzję, na podstawie której przesłuchania tuż po katastrofie z 10 kwietnia przestają być obowiązujące. W zamian podkreślają wagę przesłuchań z sierpnia. Pytanie: dlaczego kontrolerzy mieliby mieć lepszą pamięć po kilku miesiącach niż tuż po katastrofie? Ich słowa są niebywale ważne dla śledztwa. To oni przecież utrzymywali załogę tupolewa w przekonaniu, że samolot prawidłowo zbliża się do płyty lotniska, czyli jest na tzw. ścieżce podejścia, chociaż tak nie było. Podobne rozbieżności są w ocenie wysokości, na jakiej był samolot.
Podczas lotów VIP-ów standardowo włącza się aparaturę, która wykonuje zdjęcia ekranów z podejścia samolotu do radiolokatorów. Dzięki temu można by było określić położnie samolotu, sprawność sprzętu na wieży kontroli lotów oraz to, czy obsługa naziemna nie wprowadzała pilotów w błąd. Jednak w tym miejscu postępowania pojawia się następna zagadka, o której mówi płk Klich. W czasie przesłuchania jeden z oficerów mówił, że urządzenie fotografujące działało, bo własnoręcznie je sprawdzał. - Kiedy poprosiliśmy o materiał, powiedziano nam, że żadnej pracy tych urządzeń nie stwierdzono, nie ma żadnych zapisów - mówi jedyny polski ekspert pracujący przy MAK. - W związku z tym poprosiliśmy nawet, żeby to, co w tych urządzeniach jest, przekazano nam, a my postaramy się znaleźć w Polsce specjalistów, którzy może choć częściowo odczytają zapisane materiały. Niestety, do tej pory nic nie otrzymaliśmy.
Podobnie sytuacja wygląda z dokumentacją zapisów z rejestratora lotu samolotu Ił-76, który wykonał dwukrotnie nieudane podejście do lądowania tuż przed katastrofą polskiego samolotu Tu-154 M. - Takich zapytań jest, niestety, znacznie więcej - podkreśla płk Klich.

Reklama

Złamano konwencję chicagowską

Dziurawy projekt raportu MAK został przesłany już do Polski. Nasz rząd jednak zachowuje się tak, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie to może mieć konsekwencje dla śledztwa. Został on bowiem sporządzony z pominięciem wielu dowodów oraz pogwałceniem wymogów międzynarodowych. - Wszystko wskazuje na to, że projekt ma gigantyczne braki. I - w mojej ocenie - jest on zwiastunem wielkiego międzynarodowego skandalu - podkreśla Polaczek. Jego zdaniem, powinniśmy się obawiać dalszego braku działań naszego rządu. Polska do dziś nie wystąpiła bowiem o przedłużenie 60-dniowego terminu odpowiedzi w sprawie poprawek do raportu, mimo że konwencja chicagowska daje taką podstawę.
Według niektórych ekspertów, jedyną nadzieją na dokładne przeprowadzenie śledztwa jest odrzucenie raportu. Z tego, co relacjonował w sejmie Edmund Klich, wynika, że nie tylko jest w nim wiele uchybień, ale także został on sporządzony niezgodnie z konwencją chicagowską. Dlatego też rząd powinien zdecydować, czy poskarżyć się do instytucji międzynarodowych. Wówczas w badanie przyczyn mogliby się zaangażować europejscy eksperci. Jeżeli wszystko zostanie po staremu, to polskie władze nadal będą broniły rosyjskiej wersji śledztwa, tak jak to ma miejsce w sporze między Edmundem Klichem a min. Jerzym Millerem.
Podczas gdy płk Klich upiera się, że lot do Smoleńska był wojskowy, minister z rządu Tuska mówi, że to przecież nie ma znaczenia. - Jeżeli przyjmiemy, że był to lot cywilny - jak chcą Rosjanie - to w takim przypadku całość odpowiedzialności spada na pilotów - tłumaczy Klich. - Inaczej będzie rozkładała się odpowiedzialność, gdy lot zostanie uznany za wojskowy.
Publiczny spór, w jaki wdał się min. Miller z płk. Klichem, świadczy o tym, jak ważną kwestią jest ustalenie statusu feralnego lotu. A także o tym, jak bardzo rząd jest zdeterminowany, aby pomóc Rosjanom przeforsować ich wersję, nawet jeśli nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i jest sprzeczna z interesem Polski. Zdumiewające jest bowiem, że ten sam samolot lecący 7 kwietnia w oficjalnych dokumentach rządowych nazwano „wojskowym statkiem powietrznym”. Pytanie: co się więc z nim stało przez 3 dni, że Tu-154 M przestał być wojskowy?

Reklama

Niezdany egzamin

Niestety, nieścisłości, a nawet kłamstwa, zdarzają się nie tylko po rosyjskiej stronie, ale także słyszeliśmy je z ust przedstawicieli polskiego rządu. Min. Ewa Kopacz zapewniała przecież, że w Smoleńsku „przekopywano z całą starannością ziemię na miejscu tego wypadku na głębokości ponad 1 metra i przesiewano ją w sposób szczególnie staranny - każdy znaleziony skrawek został przebadany genetycznie”.
Polacy, którzy byli później na miejscu katastrofy, znajdowali nie tylko fragmenty samolotu, ale także portfele, paszporty, a nawet fragmenty ciał. Gdy po pół roku udało się wreszcie uzyskać zgodę Rosji na wysłanie archeologów, ci na miejscu znaleźli zarówno fragmenty wraku, jak i ciał.
Min. Kopacz pomyliła się chyba jeszcze w jednym punkcie, gdy mówiła o obecności polskich patomorfologów i genetyków przy identyfikacji zwłok. Co więcej - sama min. Kopacz brała udział w identyfikacji zwłok, jednak z zeznań w prokuraturze wynika, że do moskiewskiego Zakładu Medycyny Sądowej patomorfolodzy przybyli po wszystkim, a o sekcjach dowiedzieli się od Rosjan. Dzięki takiej zaradności polskiej minister zdrowia, wiele rodzin przeżyje kolejną gehennę związaną z ekshumacją zwłok. Nie ma bowiem protokołów z sekcji zwłok, zdjęć ani pewności, kogo właściwie pochowali. - Jest wiele nieprawidłowości w dokumentacji, która jedynie przypomina sekcję zwłok, ale nią nie jest - tłumaczy mec. Rogalski.
W swoim wystąpieniu sejmowym premier Tusk zapewniał, że państwo polskie zdało egzamin. Nasi eksperci byli przy zabezpieczaniu dowodów i będą mieli pełny wgląd w śledztwo. Dziś wiemy, jak wyglądało zabezpieczanie dowodów. Widzieliśmy, z jaką pieczołowitością Rosjanie opiekują się wrakiem samolotu, gdy wybijano w nim szyby. Widzieliśmy też troskę o ciała ofiar, które zostały okradzione z kart kredytowych i innych cennych przedmiotów. - To wszystko pokazuje nieudolność naszego rządu. O ile nie mam zastrzeżeń do pracy polskiej prokuratury, która robi wiele, aby wyjaśnić katastrofę, to jednak mam zastrzeżenia do MSZ-u. Ta sprawa nie ma prawie żadnego dyplomatycznego wsparcia - podkreśla mec. Rogalski. Jego zdaniem, nie do przecenienia jest również rola polskiego akredytowanego przy skompromitowanej instytucji, jaką jest MAK. Płk Klich pokazał wielokrotnie, że jest niezależny. Jeszcze wiele się od niego dowiemy.

Jaka jest polska racja stanu?

Rząd nie może dłużej udawać, że zrobiono wszystko, co trzeba, aby samolot z najważniejszymi osobami w państwie wylądował bezpiecznie. Jeśli potwierdzi się, że do katastrofy smoleńskiej bezpośrednio przyczyniły się błędy wieży kontrolnej, odpowiedzialność polityczna i moralna spadnie zarówno na Rosję, jak i na państwo polskie. Zadbanie o bezpieczeństwo naszej delegacji było obowiązkiem rządu. Dziś powszechnie wiadomo, że organizacyjnych uchybień było bardzo wiele. Stało się to może dlatego, że rangę delegacji z Prezydentem RP osłabiano od wielu miesięcy. Teraz mamy następną odsłonę tej gry. Idąc dalej tym tropem, okazuje się, że śledztwo w sprawie katastrofy mało ważnej delegacji po prostu nie jest takie ważne. Pośrednio dawał temu wyraz szef rządu. Pytany we wrześniu w „Kropce nad i”, dlaczego wrak samolotu nie jest jeszcze zabezpieczony, Donald Tusk odpowiedział: - Zrobiliśmy bardzo wiele (...). Nie sądzę jednak, aby to było polską racją stanu. Zdaniem biegłych, straciliśmy w ten sposób bardzo cenny dowód w śledztwie. Dlatego też wydaje się, że brak zaangażowania i wsparcia w sprawie wyjaśnienia katastrofy jest komuś na rękę. Wiadomo już, że Rosjanie chcieliby całą winą obarczyć pilotów. Warto więc zadać sobie pytanie: czy taki obrót sprawy może być również korzystny dla polskich urzędników, którzy byli odpowiedzialni za przygotowanie i zabezpieczenie wizyty 10 kwietnia?
Jarosław Kaczyński planuje zwrócić się do republikańskich kongresmenów z USA o pomoc w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy. Ta sprawa będzie też przedmiotem tzw. wysłuchania publicznego w Brukseli. - Myślę też, że to jest bardzo ważny element ofensywy informacyjnej, którą mamy zamiar przeprowadzić na forum międzynarodowym - zaznacza eurodeputowany Ryszard Czarnecki. Inicjatorom chodzi o to, aby pokazać całemu światu, że Rosja blokuje śledztwo smoleńskie. Apatia i rezygnacja polskich władz jest zadziwiająca. Dlatego też - zdaniem wielu „rodzin smoleńskich” - jedyną realną szansą na wyjaśnienie całej sprawy, jest jej umiędzynarodowienie.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Papież do młodych: to wy twórzcie przyszłość, razem z Bogiem

2024-04-19 16:20

[ TEMATY ]

młodzi

papież Franciszek

PAP/ETTORE FERRARI

Papież Franciszek

Papież Franciszek

To od was zależy przyszłość i wy macią ją tworzyć. Nie możecie być biernymi widzami - mówił papież na audiencji dla uczniów „szkół pokoju”. Przyznał, że istnieje pokusa, by nie myśleć o jutrze, lecz skupić się wyłącznie na teraźniejszości, a troskę o przyszłość delegować na instytucje lub polityków. Dziś jednak, bardziej niż kiedykolwiek dotąd, potrzeba właśnie brania odpowiedzialności za przyszłość. Potrzebujemy odwagi i kreatywności zbiorowego marzenia - mówił Franciszek.

„Drodzy chłopcy i dziewczęta, drodzy nauczyciele, marzenie to wymaga od nas czujności, a nie snu - mówił papież. - Aby je urzeczywistnić, trzeba pracować, a nie spać, wyruszyć w drogę, a nie siedzieć na kanapie. Musimy dobrze korzystać ze środków, które oferuje informatyka, a nie tracić czas na sieciach społecznościowych. Ale marzenie to urzeczywistnia się również, słuchajcie dobrze, urzeczywistnia się również poprzez modlitwę, czyli razem z Bogiem, a nie jedynie o własnych siłach”.

CZYTAJ DALEJ

Ks. Halík na zgromadzeniu COMECE: Putin realizuje strategię Hitlera

2024-04-19 17:11

[ TEMATY ]

Putin

COMECE

Ks. Halík

wikipedia/autor nieznany na licencji Creative Commons

Ks. Tomas Halík

Ks. Tomas Halík

Prezydent Rosji Władimir Putin realizuje strategię Hitlera, a zachodnie iluzje, że dotrzyma umów, pójdzie na kompromisy i może być uważany za partnera w negocjacjach dyplomatycznych, są równie niebezpieczne jak naiwność Zachodu u progu II wojny światowej - powiedział na kończącym się dziś w Łomży wiosennym zgromadzeniu plenarnym Komisji Episkopatów Wspólnoty Europejskiej (COMECE) ks. prof. Tomáš Halík. Wskazał, że „miłość nieprzyjaciół w przypadku agresora - jak czytamy w encyklice «Fratelli tutti» - oznacza uniemożliwienie mu czynienia zła, czyli wytrącenie mu broni z ręki, powstrzymanie go. Obawiam się, że jest to jedyna realistyczna droga do pokoju na Ukrainie”, stwierdził przewodniczący Czeskiej Akademii Chrześcijańskiej.

W swoim wystąpieniu ks. Halík zauważył, że na europejskim kontynentalnym zgromadzeniu synodalnym w Pradze w lutym 2023 roku stało się oczywiste, że Kościoły w niektórych krajach postkomunistycznych nie przyjęły jeszcze wystarczająco Vaticanum II. Wyjaśnił, że gdy odbywał się Sobór Watykański II, katolicy w tych krajach z powodu ideologicznej cenzury nie mieli lub mieli minimalny dostęp do literatury teologicznej, która uformowała intelektualne zaplecze soboru. A bez znajomości tego intelektualnego kontekstu niemożliwe było zrozumienie właściwego znaczenia soboru. Dlatego posoborowa odnowa Kościoła w tych krajach była przeważnie bardzo powierzchowna, ograniczając się praktycznie do liturgii, podczas gdy dalszych zmian wymagała mentalność.

CZYTAJ DALEJ

Jasna Góra: Wystawa unikatowych pamiątek związanych z bitwami pod Mokrą i o Monte Cassino

2024-04-19 18:33

[ TEMATY ]

Jasna Góra

wystawa

BPJG

Unikatowe dokumenty jak np. listy oficera 12 Pułku Ułanów Podolskich z Kozielska czy oryginalną kurtkę mundurową typu battle-dress z kampanii włoskiej, a także prezentowane po raz pierwszy, pochodzące z jasnogórskich zbiorów, szczątki bombowca Vickers Wellington Dywizjonu 305 można zobaczyć na wystawie „Od Mokrej do Monte Cassino - szlakiem 12 Pułku Ułanów Podolskich”. Na wernisażu obecny był syn rotmistrza Antoniego Kropielnickiego uczestnika bitwy pod Mokrą. Ekspozycja znajduje się w pawilonie wystaw czasowych w Bastionie św. Rocha na Jasnej Górze.

Wystawa na Jasnej Górze wpisuje się w obchody 85. rocznicy bitwy pod Mokrą, jednej z najbardziej bohaterskich bitew polskiego żołnierza z przeważającymi siłami Niemców z 4 Dywizji Pancernej oraz 80. rocznicy bitwy o Monte Cassino, w której oddziały 2. Korpusu Polskiego pod dowództwem gen. Władysława Andersa zdobyły włoski klasztor.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję