Działo się to w rodzinie Barbary i Zbigniewa. Ich rodzina w wielkim napięciu oczekiwała na bardzo ważny moment w ich życiu. Barbara lada dzień miała urodzić dziecko. Mróz z każdym dniem stawał się coraz większy, aż w okolicach Bożego Narodzenia ranek grudniowy sam się zdziwił, gdyż obudził się cały biały, spadł śnieg. Ten śnieg nie był taki zwyczajny dla Zbyszka, powiedział do żony: "Popatrz, Basiu, dobry Bóg przygotował piękny świat, ubrał go odświętnie i dla swego małego Jezusa, i dla naszego małego dziecięcia". Wszyscy odliczali dni do Bożego Narodzenia, czekając na prezenty i niespodzianki, które znajdą pod choinką, aż tu nagle pani Basia musiała jechać do szpitala, gdyż nadszedł dla niej czas rozwiązania. Zbyszek na drugi dzień przyszedł do swej żony Basi, ale już z wigilijnym opłatkiem w kieszeni. Połamali się białym opłatkiem, życząc sobie szczęścia, radości i upragnionego dzieciątka. Na rozpoczętej Pasterce wszyscy śpiewali: "(...) Wstańcie pasterze, Bóg się wam rodzi" i wtedy razem z Panem Jezusem na świat przyszła mała Ula. Była śliczna. Oczy miała niebieskie jak niebo, tak jak jej mama, a usta nie zamykały się z podziwu nad światem... Tata Zbyszek, zachwycony takim świątecznym prezentem, w szpitalnej kaplicy dziękował Bogu, że wraz z narodzinami Jezusa, na świat przyszła mała Ula.
Dziewczynka pięknie się rozwijała i rosła bardzo szybko, a każde kolejne Boże Narodzenie w ich domu było wielkim świętem, gdyż obchodzono podwójne narodziny: Pana Jezusa i Uli. Gdy spadł pierwszy śnieg, mała Ula powiedziała: "Tato, popatrz, idą moje urodziny, bo Pan Bóg ubiera świat na biało".
Radość tej rodziny trwała do momentu, gdy Ula pewnego dnia po powrocie ze szkoły dowiedziała się, że mamę zabrało pogotowie do szpitala. Dziewczynka nie wiedziała, że od chwili, gdy ona przyszła na świat, jej mama zaczęła tracić zdrowie.
Zaczął rozkwitać piękny maj, pachniało bzem i konwaliami. Świat na dobre budził się do życia po zimowym odpoczynku. Słońce coraz dłużej świeciło na niebie. W taki właśnie piękny dzień Bóg, który daje każdemu życie, szepnął do ucha mamy Uli, że czas jej życia na ziemi już się skończył i musi iść do nieba.
Zmieniło się życie Zbyszka i Uli. Musieli sami dawać sobie radę. Razem chodzili na grób mamy, przynosząc jej świeże kwiaty. "Tato, czy mama jest cały czas w niebie? Czy Pan Bóg da jej kilka dni urlopu od tego nieba i przyjdzie nas odwiedzić, chociaż na moje urodziny?" - zapytała mała Ula. Uśmiechnął się Zbyszek, pierwszy raz od śmierci żony i powiedział: "Mama cały czas jest obok nas, obok ciebie i obok mnie. Opiekuje się tobą, jest zawsze, gdy jest ci źle, gdy płaczesz, czuwa, by nie przydarzyła ci się żadna krzywda, ona o nas nigdy nie zapomina...".
Pod choinką na swoje urodziny Ula znalazła prezent. Było to ulubione bursztyno-we serduszko, które nosiła jej mama. W środku był piękny kolorowy motyl z rozpiętymi skrzydłami, jakby miał się wznieść zaraz do nieba. Na odwrocie był napis: "Jak śmierć potężna jest miłość". "Widzisz - powiedział tata - mama tutaj była".
Pomóż w rozwoju naszego portalu