ELŻBIETA RUMAN: - Jak powstała uroczystość Bożego Ciała?
O. JACEK SALIJ OP: - Wprowadzono je pod wpływem objawień,
jakie w roku 1209 miała błogosławiona Julianna de Cornillon. Bardzo
ciekawa jest historia doktrynalna tego święta. Mianowicie w wieku
XI Berengar z Tours zaczął głosić, że Pan Jezus jest obecny w Eucharystii
tylko symbolicznie. Poglądy Berengara wywołały ogromne poruszenie
w ówczesnym Kościele. Teologowie zdecydowanie bronili prawdy o realnej
obecności Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, sam Berengar odwoływał
swoje poglądy na kolejnych synodach. W sumie przyczyniło się to do
wielkiego ożywienia kultu eucharystycznego w Kościele.
To właśnie wtedy - począwszy od końca wieku XI aż po
połowę wieku XIII, a więc na przestrzeni bez mała dwóch stuleci -
zaczęto umieszczać Najświętszy Sakrament w centralnym miejscu kościoła,
pojawiła się prywatna adoracja i czterdziestogodzinne nabożeństwa,
urządzano wystawienia Najświętszego Sakramentu i procesje eucharystyczne.
Na fali tego ożywienia - było to mniej więcej w połowie XIII w. -
ustanowiono święto Bożego Ciała, początkowo w dzisiejszej Belgii,
gdyż tam właśnie żyła bł. Julianna. Z czasem święto to rozciągnęło
się na cały Kościół. W Polsce zaczęto je obchodzić w roku 1320.
- Wyprowadzenie Pana Jezusa w monstrancji na nasze ulice odbywa się zawsze w czwartek...
- To prawda, że Boże Ciało obchodzimy zawsze w czwartek. Jest to jakby odgłos Wielkiego Czwartku. Wtedy jednak - w przeddzień Męki Pańskiej - liturgia każe nam przeżywać również inne wielkie tematy, nie tylko ustanowienie Eucharystii. Natomiast to święto poświęcone jest wyłącznie radowaniu się darem Eucharystii.
- We wcześniejszych wiekach bardzo żywy był kult Eucharystii, licznie brano udział w procesjach, nabożeństwach liturgicznych, jednak Komunię Świętą przyjmować można było bardzo rzadko, tylko przy okazji wielkich świąt. Dziś sakrament Eucharystii dostępny jest niemal na wyciągnięcie ręki, katolicy mogą przyjmować Ciało Pana Jezusa codziennie. Czy jednak Bóg ukryty pod postacią chleba jest dostatecznie czczony?
- Rzecz jasna, trzeba się cieszyć, że tylu ludzi
przyjmuje Komunię Świętą codziennie. Ale bądźmy czujni i nie uciekajmy
od trudnych pytań, czy nie przyjmujemy Najświętszego Sakramentu po
rutyniarsku, a nawet - co się też niestety zdarza - w grzechu ciężkim.
Powiem jeszcze słowo na temat adoracji Pana Jezusa obecnego
w tabernakulum. Otóż żeby ta adoracja trwała, trzeba by nasze kościoły
były otwarte... W dzisiejszych czasach, kiedy zwiększyło się niebezpieczeństwo
złego zachowania w kościele - kradzieży czy nawet profanacji - idzie
się po najmniejszej linii oporu - zamykając kościół, co gruntownie
niszczy możliwość adoracji eucharystycznej. W niewielkim stopniu
rekompensuje to fakt otwartego przedsionka, gdzie człowiek może zaledwie
przycupnąć w dużej odległości od Tabernakulum. To jest wielka różnica,
psychologiczna różnica. Człowiek jest istotą cielesną i to poczucie
bliskości, jakie mamy przebywając blisko Pana Jezusa w tabernakulum,
jest nam potrzebne.
Nie bez znaczenia jest również to, że człowiek, który
nawet przypadkowo znajdzie się w kościele, może zauważyć kogoś modlącego
się przed Najświętszym Sakramentem. To pociąga i zachęca do modlitwy.
Nieraz człowiek nosi taki obraz w sercu wiele lat i kiedyś w końcu
sam zacznie się modlić. Obecnie obserwujemy renesans adoracji eucharystycznej,
mamy noce czuwania i różne inne formy adoracji Najświętszego Sakramentu.
- Czy pamiętamy dziś o podstawowej prawdzie dotyczącej Eucharystii, o tym, że jest ona ofiarą, że jest uobecnieniem ofiary złożonej przez Chrystusa na krzyżu?
- Najświętszą Eucharystię nazywamy ofiarą, gdyż uobecnia
ona ofiarę Pana Jezusa na krzyżu. Co to jest ofiara i co to znaczy,
że Pan Jezus złożył za nas ofiarę na krzyżu? Ofiara, to nie jest
to nawet, że On cierpiał, że tak potwornie cierpiał. Ofiara jest
to ta miłość, w której On trwał nawet w samym środku tego cyklonu
zła, jaki uruchomiono przeciwko Niemu na Kalwarii, ażeby Go znieważyć,
zmaltretować i skompromitować. Zadano Mu nie tylko przekraczające
wyobraźnię cierpienia fizyczne, nie tylko doświadczył On szyderstwa
i pogardy ze strony tych, którym wyświadczył wiele dobra. Na krzyżu
Pan Jezus zaznał ponadto tych tajemniczych ciemności, o których świadczy
Jego dramatyczna modlitwa: "Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił"
. Chciałoby się powiedzieć: zepchnęliśmy Go na samo dno piekła, tam,
gdzie wydawało się, że miłość jest już niemożliwa. A On nawet wtedy
trwał w miłości do Swojego Ojca i do nas ludzi, nawet do swoich morderców.
Ukrzyżowany i potwornie cierpiący modlił się za swoich morderców,
a Swoje życie zakończył ufnym oddaniem się swojemu Ojcu: "Ojcze,
w Twoje ręce oddaję ducha mego". Krótko mówiąc, nawet na krzyżu Jego
miłość była idealna, krystaliczna, naprawdę całoosobowa. Nikt z nas
w tak nieludzkich warunkach nie byłby zdolny do podobnej miłości.
Msza św. uobecnia ofiarę Chrystusa, to znaczy uobecnia
tę miłość, jaką Pan Jezus był wypełniony na krzyżu. Możemy się w
niej zanurzyć i z niej czerpać - aby każdy w swoich aktualnych warunkach
i ze swoimi konkretnymi problemami mógł naśladować Pana Jezusa w
pełnieniu miłości również wówczas, kiedy to wymaga jakiegoś zaparcia
się siebie. Wyrazy "zanurzyć się", "czerpać" to nie przenośnia, ale
twarda rzeczywistość. Przecież podczas Mszy św. Pan Jezus realnie
jest z nami w swoim Ciele i Krwi, realnie Go przyjmujemy w Komunii
św.
W sakramencie Eucharystii dosłownie niebo spotyka się
z ziemią. Realnie spotykamy się z żyjącym Chrystusem, który będzie
naszym szczęściem wiecznym - i to w jaki sposób z Nim się spotykamy,
aż w Komunii Świętej! Chrystus Pan uzdalnia nas do tego i umacnia,
ażeby nasze życie obecne było drogą do życia wiecznego. Z drugiej
zaś strony, przychodzimy na Mszę św. z naszymi własnymi ofiarami,
które włączamy w Jego Jedyną Ofiarę. Te nasze ofiary to różne drobne,
a czasem nawet wielkie zwycięstwa miłości, jakie dzięki Jego pomocy
już się w naszym życiu stały. Jak to odważnie napisał Apostoł Paweł: "
ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa!"
- W pierwszych wiekach chrześcijańskich wszyscy biorący udział w Eucharystii przynosili dary, które później rozdawane były potrzebującym. Do tej ofiary przykładano olbrzymie znaczenie - była znakiem komunii z Kościołem - nie przyjmowano np. ofiar od penitentów nie pojednanych z Bogiem. Do Komunii sakramentalnej mogli przystępować tylko ci, których ofiary były przyjęte.
- Faktem jest, że dary te były składane dopiero w tym momencie Mszy św., kiedy katechumeni oraz pokutnicy wyszli, a w świątyni zostali tylko ci, którzy byli dopuszczeni do udziału w Misterium Eucharystycznym. Można się domyślać, że ten, kto przynosił swój dar, widział w tym także symbol swojej postawy duchowej: że chcę Bogu oddawać samego siebie, zaś w Ofierze Eucharystycznej chcę uczestniczyć naprawdę. Dodam może tylko, że przyniesione wtedy dary z reguły były dzielone na trzy części: na potrzeby kultu, na utrzymanie duchowieństwa oraz na prowadzone przez Kościół dzieła charytatywne.
- Dziś przychodząc w niedzielę do kościoła nie przynosimy chleba czy owoców, lub ubrań, ale składamy datki na tacę. Dzieje się to również przed ofiarowaniem darów przez kapłana. Czy można mówić o duchowym znaczeniu tych naszych materialnych ofiar?
- Ależ taca jest przecież zbierana dokładnie podczas ofertorium, czyli w tym momencie Mszy św., kiedy kapłan przedstawia Bogu chleb i wino, które będą przemienione w Ciało i Krew Pańską. Trudno o bardziej wyrazisty znak, że chcemy temu aktowi nadać również jakiś wymiar duchowy.
- Św. Tomasz z Akwinu pisał, że "ktokolwiek składa ofiarę, musi być również uczestnikiem tej ofiary wewnętrznej, przez którą składający ofiarę ofiarowują Bogu samego siebie". Tak więc w pełni bierzemy udział we Mszy św. wtedy, jeżeli przyjmujemy Komunię św.?
- To prawda, że Komunia św. dopełnia naszego udziału w Ofierze Eucharystycznej. Ale przestrzegałbym przed wypowiedziami, które uczestnicy Mszy św. nie przyjmujący Komunii, mogliby odebrać jako wyrzucanie ich z kościoła. To bardzo dobrze, że ludzi tych jednak coś do kościoła ciągnie! Niech przychodzą! Na pewno jakieś dobro z tego wyniknie. Ufajmy, że w jakimś momencie pojawią się przy konfesjonale i zaczną jednak również do Komunii św. przystępować.
- Maleńkie dzieci też są przyprowadzane na Mszę św., mimo że nie mogą przyjmować Niebieskiego Chleba. Przebywając w tej przestrzeni cudu, jaką jest każda Msza św. również czerpią z darów Eucharystii.
- Św. Tomasz wyjaśniał, że małe dzieci, które są
ochrzczone, realnie uczestniczą w darach Eucharystii, choć jeszcze
nie przyjmują jej sakramentalnie. A skoro jestem przy św. Tomaszu:
postawił on bardzo głębokie pytanie na temat sensu udziału we Mszy
św. tych chrześcijan, którzy znajdują się w stanie grzechu śmiertelnego.
Przedtem tylko powiem, że "wierzę w Boga" wyjaśniał on jako postawę
całoosobowego zawierzenia Bogu, a więc możliwą tylko w stanie łaski
uświęcającej. Czy zatem człowiek w stanie grzechu, który przyszedł
na Mszę może mówić prawdziwie "wierzę w Boga"? Oczywiście, że tak
- broni św. Tomasz tego grzesznika. Bo grzesznik włącza się przecież
w ten sposób w wiarę Kościoła, i niewątpliwie jakoś go to do Boga
przybliża.
Podobnie broniłbym tych, którzy będąc na Mszy św. nie
przystępują do Komunii. A już na pewno lepiej, że ktoś nie przystąpi
do Komunii, niż miałby Pana Jezusa obrazić świętokradztwem.
- Jak modlić się przed Najświętszym Sakramentem, aby naprawdę pogłębiać więź z Bogiem?
- Nasze modlitwy z zasady są egocentryczne. Modlimy
się, bo czegoś potrzebujemy, albo - jak to ktoś powiedział - by "
naładować akumulatory". Rzecz jasna, to bardzo dobrze, że liczymy
na Bożą pomoc i że w modlitwie szukamy odnowienia naszych duchowych
sił. Jednak niedobrze by było, gdybyśmy w ogóle nie dbali o bezinteresowność
naszej modlitwy. Otóż adoracja eucharystyczna wręcz domaga się jakiejś
bezinteresowności w naszym stosunku do Boga. Po prostu kocham mojego
Pana, uwielbiam Go - i już!
Założycielka Dominikanek, Matka Kolumba Białecka, nauczyła
mnie patrzeć na obecnego w tabernakulum Pana Jezusa jako na Arcykapłana,
który wstawia się za nami. Kiedy przed Nim klękam, jakby przyłączam
się do Jego modlitw za nas, za Kościół, za zatwardziałych grzeszników,
za naszych zmarłych, do Jego modlitw o pokój i miłość między nami,
itd.
- To wydaje się być bardzo trudne.
- Przecież Pani mnie "podpuszcza". Owszem, niekiedy
modlitwa bywa trudną pracą, ale nieraz też daje tyle radości, że
po prostu odczuwamy to jako przedsmak szczęścia wiecznego.
Ale może jeszcze się przyznam do tego, że sam fakt istnienia
czegoś takiego jak adoracja eucharystyczna jest nie dającą się przecenić
pomocą duszpasterską. Jako duszpasterz często spotykam się z sytuacjami,
które mnie przerastają, kiedy nie umiem dostatecznie pomóc człowiekowi,
który przyszedł do mnie ze swoim problemem. To może być jakieś zaplątanie
konfliktów rodzinnych - rozpada się małżeństwo, albo ojciec czy matka
z przerażeniem konstatują rosnącą obcość dziecka, może nawet jego
schodzenie na manowce. To może być poważna choroba czy nieszczęście
w rodzinie, utrata pracy, doznanie jakiejś wielkiej krzywdy, albo
świadomość popełnienia jakichś wielkich i nie dających się już naprawić
błędów. Jest wiele bardzo trudnych problemów, wobec których czuję
się bezradny i nie bardzo umiem pomóc.
Otóż jedna rada jest wtedy praktycznie zawsze niezawodna. "
Pójdź do kościoła - mówię - i uklęknij, a nawet usiądź sobie przed
Najświętszym Sakramentem. Nie musisz nic mówić, po prostu pobądź
sobie przed Panem Jezusem z tym swoim bólem, niepewnością czy jakimś
innym problemem. Niech On to wszystko jakoś przenika Swoim światłem,
Swoją miłością. I to nie jest tak, że wstaniesz i już będziesz wiedział,
co robić czy jak sobie poradzić. Ale na pewno będzie w tobie więcej
pokoju i jakiegoś tajemniczego dobrego światła. Bo Pan Jezus obecny
w tym Sakramencie na pewno ciebie kocha. I jest potężny...".
- Który został pod postacią chleba dla nas słabych i bez przerwy potrzebujących pomocy...
- Niektórzy wręcz zmysłowo doświadczają Jego obecności
w Najświętszym Sakramencie: "Kiedy klęczę przed Jezusem ukrytym w
monstrancji, to jakbym się opalała" - zwierzyła mi się kiedyś pewna
osoba. Dopiero wtedy sobie uprzytomniłem, że monstrancja rzeczywiście
ma kształt słońca. Oczywiście, każde porównanie kuleje. Promienie
słoneczne mogą nam czasem zaszkodzić, zaś "opalanie się" przed Najświętszym
Sakramentem jest wyłącznie zdrowotne. Ponadto, "opalam się" tu nie
tylko dlatego, że chcę być zdrowszy, ale - jak powiedział psalmista
- "bo mi dobrze jest być blisko Pana".
Przypomnę jeszcze przygodę, jaką miał kiedyś św. Jan
Vianney. Do jego kościoła często przychodził pewien wieśniak. Vianney
kiedyś go zapytał: "o czym wy tak rozmawiacie z Panem Jezusem, że
tak często tu przychodzicie?". "A o niczym" - odpowiedział wieśniak
- po prostu ja patrzę na Niego a On na mnie". I o to przede wszystkim
w adoracji eucharystycznej chodzi.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu