Reklama

Dogasł już krzyż, a w ludziach coś trwa...

Prezentujemy dzisiaj dwa listy - wrocławskiego studenta do siostry, przebywającej w Portugalii i Irlandii oraz jej odpowiedź. Choć to osobista korespondencja, stanowi jednak zapis przeżyć, jakie były udziałem Polaków w dniach żałoby narodowej po śmierci Ojca Świętego Jana Pawła II.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Siostro,

Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, co się stało?
Tak naprawdę to chyba dziś jeszcze nikt nie jest w stanie tego opisać. Przeżyliśmy, jak ktoś to słusznie określił, wielkie narodowe rekolekcje.
W piątek dowiedziałem się o ciężkim stanie zdrowia Papieża. Dopiero wieczorem poszedłem do kościoła Ojców Dominikanów. Kościół był pełen młodych ludzi. Pomyślałem, że Ojciec Święty musiał zachorować, by przyszli do kościoła. Wtedy jeszcze myślałem kategoriami „my” i „oni”. „My” semper fidelis (zawsze wierni) i „oni” - niedzielni katolicy, zjawiający się w świątyni od wielkiego święta. W sobotę stan Ojca Świętego uznano za ciężki, ale stabilny. Powoli zacząłem przygotowywać się na jego śmierć. Sądziłem, że jego żegnanie się z doczesnym światem jeszcze potrwa. Myślałem sobie: „może to ich jeszcze przytrzyma w kościele”, ale jednocześnie zastanawiałem się, jak to długo może trwać, dwa, pięć, dziesięć dni. Nie wytrzymają, Papież przestanie być tematem numer jeden, zejdzie z ramówki i będzie konał w samotności.
O jego śmierci dowiedziałem się dopiero po dziesiątej. Ostatnią godzinę spędziłem w akademiku. W małym „kościele” czytaliśmy Pismo Święte, a później każdy z nas starał się podzielić refleksjami z ostatnich wydarzeń. Spotkanie skończyliśmy modlitwą o wolę Bożą dla Papieża. Nie wiedzieliśmy, że On już nie żył.
Wtedy zaczął się powoli łamać mój prosty podział na „my” i „oni”. W niedzielę czuwanie i Msza św. u „Orzecha”, liczyłem na pełną emocji liturgię. Rozczarowałem się trochę. Masa ludzi, stali na schodach i we wszystkich salkach. Przyszło mi na myśl, że może chodzi o coś więcej, niż tylko o emocje.
W poniedziałek Wrocław oddawał cześć Ojcu Świętemu. Msza św. na rynku. Poszedłem ze znajomą. Szliśmy sobie spokojnie, bardzo dużo ludzi zdążało w tym samym kierunku, niektórzy mieli wpięte w klapy białe kokardy - znak pamięci o Ojcu Świętym. Tym, którzy szli w drugą stronę, zadawałem nieme pytanie: „Nie chce się wam zainwestować nawet godziny, by jakoś godnie pożegnać Papieża”. Ja oczywiście byłem w porządku. Już w okolicach centrum zorientowaliśmy się, że spóźnimy się na umówione spotkanie ze znajomymi, z którymi razem mieliśmy pójść na Mszę św. Musieliśmy najpierw przyspieszyć kroku, a później zdecydowaliśmy się biec. Biegliśmy przez zapełniający się ludźmi rynek w kierunku ulicy Ruskiej i wtedy zrozumiałem, że idący z naprzeciwka ludzie mogli sobie myśleć podobnie, jak ja kilka minut wcześniej „Oni to nawet Papieża uczcić nie potrafią, nie dość, że nie przyszło im do głowy pójść na Mszę św., to jeszcze gdzieś na złamanie karku pędzą”. Zorientowałem się, jak łatwo można się pomylić, oceniając po pozorach.
Na Mszy św. poczułem, że dla Papieża „my” znaczyło co innego niż dla mnie. Zawsze uważałem, że „my”, to ja, może jeszcze ten, który stoi obok mnie w kościele i ten, którego znam i wiem, że jest „w porządku”. Dla Papieża „my” to wszyscy ludzie. Nie tylko Ci, co krzyczeli: „Kochamy Cię, Ojcze Święty”, ale także ci, którzy z nim się nie zgadzali.
Droga siostro, we wtorek znów byłem w kościele, w środę radowałem się z ludźmi w kościele Najświętszej Marii na Piasku, podczas Mszy św. w intencji Papieża z udziałem młodzieży. W czwartek znowu Msza św. u „Orzecha”, a piątek uroczystość pogrzebowa, którą z oglądałem w wypełnionym po brzegi kościele Dominikanów. 3,5 godziny stania też potrafi cieszyć (z radości mnie nawet kręgosłup rozbolał). Wiem, to nieobyczajnie cieszyć się na pogrzebie, ale wzrusza i raduje, kiedy my razem: i tam w Rzymie i na krakowskich Błoniach i w kościele na pl. Dominikańskim we Wrocławiu klaszczemy skromnemu, wielkiemu człowiekowi, który udaje się w prostej drewnianej trumnie w swoją ostatnią, ziemską drogę.
W piątek tego samego dnia czuwanie na rynku - kilka tysięcy młodych ludzi w radości moknie i śpiewa Barkę. Robi wrażenie. O 21.37 gasną latarnie na rynku. Nie wiem, czy cała Polska zgasła, choć podejrzewam, że tak. W sobotę mija tydzień. Modlimy się ze znajomymi o 21.37, o łaskę nieba dla naszego Ojca Świętego i o dobry wybór Jego następcy.
Dziś już środa. Nadal wiszą wszędzie biało-czerwone flagi przewiązane kirem, nadal jeżdżą samochody z czarną wstążką, nadal część ludzi chodzi z białą kokardką na piersi, a w oknach sklepowych witryn wciąż są fotografie Papieża. Wprawdzie dogasł już wielki krzyż ze zniczy ułożony przez nas przed hotelem „Wrocław”, ale w ludziach coś trwa. To dobrze.
Dla mnie ważne, by trwało coś we mnie. To ja powinienem się nawrócić, a nie nawracać innych.
Z Panem Bogiem
Twój Brat

Marcin Szydzisz

* * *

Bracie,

Twój list poruszył mnie do głębi, po pierwsze dlatego, że tak dokładnie opisałeś swoje odczucia, jakbyś mi to wszystko opowiadał bezpośrednio i przez to dałeś mi możliwość przeżycia tego razem z Tobą.
Kiedy Papież odszedł, byłam w Portugalii i o jego śmierci dowiedziałam się dopiero dwa dni później. Byliśmy odłączeni zupełnie od informacji. Dopiero gdy wróciliśmy z gór do bardziej cywilizowanych miejsc, uderzyło nas to, że w każdej gazecie jest zdjęcie papieża, ale i wtedy instynktownie, jakby bojąc się prawdy, nie pytaliśmy, co się stało. Dopiero następnego dnia znajome przekazały nam smutną wiadomość.
A teraz Cię zaskoczę… mogę mówić tylko o moich odczuciach, bo to, co się działo w sercach moich współtowarzyszy pozostało nieodkryte. Dziwne, ale nie poczułam żadnego smutku, wręcz przeciwnie jakby coś na kształt radości pojawiło się w moim sercu. Przyglądałam się tej mojej reakcji i zastanawiałam się, dlaczego właśnie tak przeżywam i wtedy mi się przypomniało, co zawsze Andrzej mówił o śmierci. Wtedy tego nie rozumiałam, wydawało mi się to takie nieludzkie. On nigdy nie płakał i nie był smutny, kiedy ktoś umierał - zawsze mówił, że cieszy się, bo zmarły jest już blisko Boga. A jego smutek jest bardzo mały w porównaniu z tą świadomością, że zmarły jest już w niebie. Chyba dokładnie tak samo przeżywałam śmierć Papieża, ciesząc się, że on już jest blisko Najwyższego. Czy to nie jest największe szczęście?
Tu, w Irlandii, śmierć Ojca Świętego nie była narodowym wydarzeniem. Owszem był marsz Polaków główną ulicą Dublina, ale - jak podają nieoficjalne źródła - przyszła tylko garstka.
To wstyd, bo w tym mieście mieszka ok. 30 tys. Polaków i czasami mam wrażenie, że jestem w Polsce, bo naokoło słyszy się język polski. Był też marsz w parku, ale większość stanowili Irlandczycy. Tak naprawdę, jeśli ktoś przeżywał tu śmierć Papieża, to pod wpływem informacji, jakie z Polski nadchodziły. Żałuje, że mnie tam nie było…, ale może właśnie miałam zobaczyć to wszystko z zupełnie innej perspektywy?

Julka

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2005-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Ojciec Pio ze wschodu. Św. Leopold Mandić

[ TEMATY ]

święci

en.wikipedia.org

Leopold Mandić

Leopold Mandić

W jednej epoce żyło dwóch spowiedników, a obaj należeli do tego samego zakonu – byli kapucynami. Klasztory, w których mieszkali, znajdowały się w tym samym kraju. Jeden zakonnik był ostry jak skalpel przecinający wrzody, drugi – łagodny jak balsam wylewany na rany. Ten ostatni odprawiał ciężkie pokuty za swych penitentów i skarżył się, że nie jest tak miłosierny, jak powinien być uczeń Jezusa.

Gdy pierwszy umiał odprawić od konfesjonału i odmówić rozgrzeszenia, a nawet krzyczeć na penitentów, drugi był zdolny tylko do jednego – do okazywania miłosierdzia. Jednym z nich jest Ojciec Pio, drugim – Leopold Mandić. Obaj mieli ten sam charyzmat rozpoznawania dusz, to samo powołanie do wprowadzania ludzi na ścieżkę nawrócenia, ale ich metody były zupełnie inne. Jakby Jezus, w imieniu którego obaj udzielali rozgrzeszenia, był różny. Zbawiciel bez cienia litości traktował faryzeuszów i potrafił biczem uczynionym ze sznurów bić handlarzy rozstawiających stragany w świątyni jerozolimskiej. Jednocześnie bezwarunkowo przebaczył celnikowi Mateuszowi, zapomniał też grzechy Marii Magdalenie, wprowadził do nieba łotra, który razem z Nim konał w męczarniach na krzyżu. Dwie Jezusowe drogi. Bywało, że pierwszą szedł znany nam Francesco Forgione z San Giovanni Rotondo. Drugi – Leopold Mandić z Padwy – nigdy nie postawił na niej swej stopy.

CZYTAJ DALEJ

Niebo – misja na co dzień!

2024-05-07 08:46

Niedziela Ogólnopolska 19/2024, str. 22

[ TEMATY ]

homilia

Karol Porwich/Niedziela

Zmartwychwstały Pan dał swoim uczniom wystarczająco wiele dowodów na to, że żyje. A teraz, przed wstąpieniem do Ojca, przygotowuje ich do nowego etapu w dziejach zbawienia ludzkiej rodziny. Rozstający się z Apostołami Pan objawia im swoje (i Ojca) dalekosiężne plany. Oto dość zwyczajni ludzie – uczniowie Jezusa, chrześcijanie – mają maksymalnie zaangażować się w rozwój królestwa Bożego na ziemi. Wnet ruszą w świat z Dobrą Nowiną. Pamiętają też, że mają się modlić, wiedzą, jak to czynić i o co prosić Ojca: „Przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi”. Podczas licznych spotkań ze Zmartwychwstałym uczniowie zostali obdarowani tchnieniem Ducha Pocieszyciela. Ale będzie Go „więcej”. Jezus uroczyście obiecał, że wydarzy się cud zstąpienia Ducha Świętego, który obdarzy uczniów mocą i licznymi nadprzyrodzonymi darami. Tak wyposażeni będą zdolni nieść Ewangelię „aż po krańce ziemi”. Dobra Nowina o zbawieniu powinna być zaniesiona do wszystkich ludzi. A tymczasem Jezus – po wydaniu misyjnego polecenia i złożeniu obietnicy – „uniósł się w ich obecności w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu. Kiedy jeszcze wpatrywali się w Niego, jak wstępował do nieba, przystąpili do nich dwaj mężowie w białych szatach. I rzekli: «Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus, wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba»”. Osamotnieni uczniowie, a po nich kolejne pokolenia wierzących mają się przystosować do nowego rodzaju obecności Zbawiciela. Już się boleśnie przekonali, że nie potrafią zatrzymać Go przy sobie. Teraz mają codziennie pielęgnować i doskonalić sztukę słuchania słowa Bożego, by odradzała się i rosła ich ufna wiara w Jezusa obecnego pośród nich – obecnego i udzielającego się szczególniej w eucharystycznej Ofierze i Uczcie.

CZYTAJ DALEJ

Łódź: Majowy zjazd Ekumenicznej Szkoły Biblijnej

2024-05-12 17:30

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

ks. Paweł Kłys

W Wyższym Seminarium Duchownym w Łodzi zakończył się kolejny zjazd Ekumenicznej Szkoły Biblijnej. Podczas majowego spotkania słuchacze wysłuchali trzech biblijnych wykładów na temat ofiar starotestamentalnych i zbawczej Ofiary Chrystusa złożonej na krzyżu Golgoty.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję