Spotkałam ostatnio znajomego, który mieszka i pracuje w Austrii. Rozmawialiśmy o wielu sprawach, m.in. o nadziei i moim na ten temat artykule zamieszczonym w lipcowym numerze Kościoła nad Odrą i Bałtykiem. Usłyszałam: „Wiesz, zachęciłaś mnie do nadziei, ale... nic nie napisałaś o tym, gdzie jej szukać i jak ją zdobyć? Postąpiłaś jak niektórzy kaznodzieje – po wzniosłych rozważaniach nie zostawiłaś konkretu”. Byłam zdumio- na, ale i ucieszona tymi słowami. Niektórzy wprawdzie uważają, że „krytyka to zemsta umysłów jałowych nad twórczymi” (M. Wolska), w tym jednak wypadku doświadczyłam krytyki jak najbardziej słusznej. Zastanówmy się więc wspólnie, jak odnaleźć nadzieję w naszym pokręconym świecie? Przede wszystkim trzeba jasno stwierdzić, że nadprzyrodzona nadzieja jest darem, ale wymaga też współpracy. Do modlitwy więc i cierpliwego czekania dodajmy także nasze zaangażowanie. Wydaje się, że można wyróżnić następujące etapy spotkania z nadzieją: usłyszenie, doświadczenie, wzrastanie, dzielenie się i spełnienie. Kolejność nie musi być akurat taka, oczywistą sprawą są również wzloty, upadki i powroty. Dla jasności wywodu spróbujmy się jednak trzymać powyższego schematu. Na początku musimy o nadziei usłyszeć. Jedynym wiarygodnym źródłem jest tu... Słowo Boga, przekazane nam w Piśmie Świętym. Dociera ono do nas przez innych ludzi lub bezpośrednio. Ponieważ to pierwsze jest nam bardziej dostępne – zwróciłabym większą uwagę na sposób drugi. Codzienna lektura Biblii (choćby i jednego zdania!) jest zastrzykiem nadziei nieporównywalnym z niczym innym. Czytając wytrwale Słowa Boga, który nie kłamie – poznamy, co On dla nas już uczynił i do czego nas zaprasza. Oprócz lektury Pisma Świętego poświęćmy codziennie choćby chwilę na osobistą rozmowę z Jezusem. Opowiadając Mu o swoim życiu, będziemy mogli zobaczyć naszą sytuację Jego oczyma i z pewnością nie zabraknie nam powodów do nadziei. Z kolei karmiąc się Ciałem Chrystusa podczas Mszy św., przyjmujemy w siebie Tego, który JEST naszą nadzieją. Nie warto więc głodzić się lub odchudzać pod tym względem. Asceza może natomiast dotknąć np. niektórych programów TV, dalekich od rzeczywistości i wpędzających nas w lęk i smutek. Po etapie „usłyszenia” nadejdzie moment „doświadczenia”. Sięgając wstecz pamięcią odkryjemy, że Bóg ciągle nad nami czuwa. Taka retrospekcja pomoże nam w trudnych chwilach zachować równowagę ducha i zaufać wierności Boga. Spotkamy też ludzi, którzy dzięki swej pełnej miłości postawie pozwolą nam doświadczyć nadziei w konkrecie. Niezastąpiona jest tu rola wspólnot czy po prostu naszych bliskich i przyjaciół. Dzięki nim będziemy mogli przezwyciężyć izolację i samotność rodzące się z rozpaczy. W ten sposób wzrastając, powoli sami zaczniemy wspierać innych. Dzielenie się własną nadzieją pokładaną w Bogu stanie się czymś naturalnym. Doświadczy tego każdy, kto nie potraktuje powyższych rad jako kolejnych „wzniosłych wywodów”, lecz spróbuje wcielić je w życie. Krocząc tą drogą dojdzie do dnia, w którym poza bramą śmierci sam Bóg spełni wszystkie jego nadzieje. Na koniec jeszcze jedna mała uwaga: gdy przeżywam deficyt nadziei, najskuteczniej pomaga mi... zaangażowanie na rzecz kogoś, kto jest w gorszej sytuacji niż ja. Próbuję wtedy realizować przesłanie pewnej piosenki: „Uczyńmy coś dobrego, gdyśmy rozpaczy bliscy. Uczyńmy coś dobrego, coś, co nam serca oczyści”. Takie są moje sposoby i doświadczenia. A jakie są Twoje?
Pomóż w rozwoju naszego portalu