Wielu mieszkańców Dębic opuściło swoje rodzinne strony, szukając
lepszego życia w mieście. Bezpośrednio po zakończeniu wojny zaczęły
się wyjazdy na tereny poniemieckie, gdzie całe nieraz rodziny znalazły
nowe miejsce pracy i dom. Z czasem rozrosły się miasta w naszej części
Polski, zbudowano nowe bloki mieszkalne, nowe zakłady pracy, w których
najczęściej młodzież znajdowała zatrudnienie. Do pracy w pobliskich
miastach dojeżdżano autobusem, ale marzeniem młodych ludzi było posiadanie
własnego mieszkania w betonowym bloku. Nic więc dziwnego, że rodzice
pracujący na roli dwoili się i troili, aby zdobyć jak najwięcej grosza
i swoim pociechom kupić w mieście wymarzone mieszkanko jak mówiono: "
Ciasne, ale własne".
Jak na piaszczystej nieurodzajnej ziemi zarobić tyle pieniędzy,
aby kupić dzieciom mieszkanie w mieście? Mimo ciężkiej pracy i nowoczesnego
nawożenia plony i dochody rolników dalej nie były wielkie. Sytuacja
zmieniła się, gdy przyszła moda na sadzenie tytoniu, który nie wymaga
dobrej ziemi i jakichś nadzwyczajnych warunków. Tytoń rzeczywiście
rósł bardzo szybko i w połowie lata należało odłamać od łodygi największe
liście, następnie nawlec je na drut i powiesić na płocie w nasłonecznionym
miejscu. Powoli plantacja tytoniu zaczęła wypierać uprawę żyta lub
ziemniaków, ponieważ okazała się bardzo korzystna, szczególnie gdy
pobudowano niewielkie suszarnie, w których suszono liście.
Najwięcej tytoniu kontraktowała rodzina Rzepeckich. Nazywano
ich Jędruchami, bo stary miał na imię Andrzej, a jego żona Katarzyna,
wołano na nią Jędruchowa Kaśka. Mieli tylko dwoje dzieci: syna Adama,
który uczęszczał do technikum mechanicznego w mieście wojewódzkim
i starszą o dwa lata córkę Barbarę, która gdzieś przepadła. Jedni
mówili, że siedzi w więzieniu, inni że wyjechała za granicę albo
nie żyje. Starzy długo opłakiwali zaginięcie córki, gdy łzy obeschły
wszystkie swoje uczucia przelali na syna. Dla niego pracowali całe
dni, dla niego sadzili coraz więcej tytoniu, zaorali nawet łąki,
aby powiększyć areał, zbudowali też dwie suszarnie. Sami nie mogli
wykonać tak wielkiej pracy, dlatego najmowali dzieci do nawlekania
liści na druty, które potem mocowano na drewnianych ramach i zawieszano
w suszarce. Teraz trzeba kilka dni i nocy palić w palenisku znajdującym
się w suszarce, najpierw delikatnie, potem coraz mocniej, aby liście
nabrały żółtej barwy. Takie jasnożółte liście kwalifikowały się do
pierwszej i najdroższej klasy w punkcie skupu. Sąsiedzi podziwiali
ogromny wysiłek niemłodych Jedruchów, dziwili się tylko, że Adam
nigdy nie pomaga i nie pracuje. Chłopiec chodził modnie ubrany, zawsze
miał pieniądze, w przypływie dobrego humoru fundował kolegom piwo
lub inny alkohol. W zasadzie nie kolegował się z chłopakami z wioski,
bo oni dla niego byli zbyt prymitywni. Rodzice pozwalali mu na wiele,
dawali dużo ciężko zarobionych przez siebie pieniędzy, ale to dla
niego było za mało. O pieniądze potrafił zrobić tak wielką awanturę,
że wrzaski słychać było po całej wiosce. Żądał coraz więcej, gdy
nie spełniano jego życzeń szantażował matkę tym, że porzuci szkołę
albo powiesi się. Nie pomogło żadne tłumaczenia ani płacz matki,
nie pomogły przekleństwa zdenerwowanego ojca, syn znowu użył szantażu
wobec rodziców, którzy w końcu ulegli i kupili, tak jak chciał motocykl
marki Jawa. Była to dość dobra jak na te czasy maszyna, szybka, ale
i niebezpieczna, ponieważ źle wchodziła w zakręty. Adam szalał, przez
wieś jeździł z tak dużą szybkością, że starsze kobiety żegnały się.
Uciekały nawet kury i psy. Na tydzień przed maturą oblewali dopuszczenie
do egzaminów, po wypiciu tzw. "pryty" wsiadł na motocykl i odwiózł
do sąsiedniej miejscowości kolegę. Rodzice kolegi widząc, że chłopiec
nie trzeźwy, starali się zatrzymać go na nocleg, ale taka propozycja
nie dla Adama, on nawet nie chciał słuchać, szybko wskoczył na motor
i pojechał, jakby go coś goniło. Droga była kręta, po obydwu stronach
rosły duże topole, nikt nie jechał, ruch na drogach nie był wtedy
zbyt wielki. Pędził z dużą szybkością i widocznie nie zauważył ostrego
zakrętu, zaczął hamować, ale było za późno, zarzuciło go tak mocno,
że wpadł na topolę. Uderzenie było bardzo silne, Adam zginął na miejscu
roztrzaskując sobie głowę. O wypadku długo nie wiedziano, ponieważ
była to droga mało uczęszczana. O całym zajściu powiadomił milicję
przypadkowy rowerzysta.
Jedruchowie o wszystkim dowiedzieli się dopiero wczesnym
rankiem, z początku nie chcieli wierzyć, że to ich syn zginął, uwierzyli,
gdy w prosektorium zobaczyli jego ciało. Stary jakoś się trzymał
i z pomocą sąsiadów załatwiał formalności związane z pogrzebem, Kaśka
rwała włosy na głowie i wrzeszczała na całą okolicę, wkrótce zaczęła
coś pleść bez żadnego sensu, ludzie mówili, że dostała pomieszania
zmysłów. Na pogrzeb przybyło wielu mieszkańców Dębic, chociaż Adam
nie był przez nich lubiany. Większość przyszła ze zwykłej ciekawości,
wietrząc sensację. W kościele było dość spokojnie, ale na cmentarzu
Jędruchowa zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Przeklinała wszystkich
i wszystko, aż ciarki przechodziły po skórze. Gdy ciało włożono do
grobu, podniosła do góry pięść i wrzeszczała przeciw samemu Bogu.
Po pogrzebie chodziła zawsze ubrana na czarno, nigdy do nikogo nie
odzywała się, nie chodziła też do kościoła. Gdy proboszcz próbował
z nią porozmawiać, obrzuciła go potokiem przekleństw. Od tej pory
księża nie chodzili do Rzepeckich po kolędzie.
Minęło kilka lat, proboszcz odprawiał poranną Mszę św.,
kiedy do kościoła weszła Jedruchowa. Zdziwiło to obecnych, zdziwiło
też kapłana. Wszyscy zauważyli, że nie jest ubrana w czarny strój,
ale ubrała się normalnie jak inne kobiety. Po Mszy św. przyszła do
zakrystii i oznajmiła, że miała sen. Proboszcz zastanawiał się, co
kobieta nowego wymyśliła i jakimi przekleństwami znowu go obrzuci,
ale ona spokojnie oznajmiła, że śnił się jej syn Adam, który siedział
w więzieniu za zabicie własnego ojca i czekał na wyrok śmierci. Uznała,
że jest to sen od Boga, który ukazał jej los chłopca, gdyby dalej
żył. Powiedziała: "Ja wierzę, że jest to znak od Boga, abym nie rozpaczała
i nie buntowała się. Ja wiem, że mój syn mógłby to zrobić mężowi
i mnie. Po prostu źle go wychowaliśmy". Odbyła spowiedź i oboje z
mężem próbowali dalej normalnie żyć.
Pomóż w rozwoju naszego portalu