Reklama

Promieniowanie Orzecha

45-lecie święceń kapłańskich i 70-lecie urodzin ks. prał. Stanisława Orzechowskiego, duszpasterza akademickiego, to dobra okazja, aby opowiedzieć o fenomenie jego oddziaływania na kolejne pokolenia młodych ludzi. Słuchamy Orzecha, zachwycamy się Orzechem, jesteśmy dłużnikami jego nocnych dyżurów w konfesjonale. Ale czy wiemy, dlaczego jest właśnie taki? Nie byłoby Orzecha, bez jego rodzinnego domu...

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Kobylin to małe wielkopolskie miasteczko, położone wpół drogi między Wrocławiem a Poznaniem. Niewielki kwadratowy ryneczek, ratusz z herbem miasta, późnogotycki kościół św. Stanisława i renesansowy tryptyk. Wszystko to pewnie doskonale pamięta ks. Stanisław Orzechowski, bo dla niego Kobylin to miejsce szczególne. Tam się urodził, dorastał, uczył i … kradł wiśnie z księżowskiego sadu.

Skąd wziął się Orzech?

Reklama

Przyszedł na świat 7 listopada 1939 r. i - jeśli wierzyć zasłyszanym opowieściom - ważył 6 kilogramów. Mama Franciszka, z pomocą znanej w całym Kobylinie akuszerki, pani Kabatowej, urodziła go jako pierwszego. Później pojawili się jeszcze bracia: Bronek, Kazik i Józek. Pierworodny otrzymał imię ojca - Stanisław.
Nie wychował się w dostatku. Zresztą, lata wojenne nie oszczędzały nikogo. Jako najstarszy z rodzeństwa musiał dbać, żeby rzeczy, z których korzysta, przydały się jego braciom. Bywało, że do kościoła oddalonego o kilka kilometrów szedł boso, mył nogi w mijanej po drodze rzeczce, a buty zakładał przed świątynią.
Ponieważ ojciec pracował na kolei, cała rodzina mieszkała w domu, przy stacji w Rębiechowie. Stojący na uboczu dom otaczały lasy. Stamtąd, przez siedem lat, dzień w dzień, wędrował do kobylińskiej szkoły. Drogę miał długą i pod górkę. Na nieobecności nie mógł sobie pozwolić, dla rodziców nie było tłumaczenia. Gdy był taki śnieg, że sam nie mógł iść, mama niosła go na plecach. Właśnie w tej szkole, o silnych wielkopolskich tradycjach, padły słynne już słowa jednej z Orzechowych nauczycielek. Kiedy na zadane przez nią pytanie o przyszłość, mały Staś odpowiedział: chcę być nauczycielem, usłyszał: z takim głupim łbem się nie nadajesz. Dziś pewnie by się zdziwiła, widząc rzesze jego wychowanków.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Dom rodzinny

Chociaż matka Orzecha była prostą kobietą, jej synowie wiele się od niej nauczyli. - Przy świniobiciu, które było na ogół raz do roku, matka połowę rozdawała. Gdyby nie rozsądek ojca, nie mielibyśmy nic. Ona zawsze była biedna i bieda jej nie zamknęła, ale wyczuliła - wspomina Orzech. Dla swoich dzieci była stróżem czystości moralnej. Uczyła je modlitwy, prawdomówności i niezwykłej prawości.
To, co Orzech dziś wpaja swoim studentom, wyniósł z domu. Szacunku do pracy, zwłaszcza tej ciężkiej, fizycznej, nauczyli go rodzice: ojciec, pracujący w polu i matka, czuwająca nad gospodarstwem. Znany z dosadnego, obrazowego języka, z doświadczeń dziecinnych czerpie pełnymi garściami. Nie wstydzi się swojego pochodzenia, a kazania podpiera tym, czego doświadczył. Opowiada, jak mama przytulała spoconego po pracy w polu ojca, jak robiła kilka rzeczy naraz - „po drodze”, jak wstawała wcześnie rano słuchać ptasiego koncertu, jak uczyła myśleć o innych i przepraszać.

Dziadek

Reklama

Niemały wpływ na Orzecha wywarł jego dziadek Wawrzyn. Dzięki niemu zrodziły się zainteresowania polityczne i zaangażowanie społeczne, które później, szczególnie w stanie wojennym, procentowały. Dziadek pomógł też wytrwać Orzechowi w Technikum Budowlanym, gdy dość szybko okazało się, że to nie do końca trafiony wybór. Dzięki niemu znany wrocławski duszpasterz jest bodaj jedynym kaznodzieją w Polsce o specjalizacji wodno-kanalizacyjnej. I być może jedynym, który w szkole trenował boks.

Powołanie

Kiedy w 1957 r. skończył naukę i poszedł do pracy w zawodzie, szybko stwierdził, że to nie dla niego. Szukał dalej. Któregoś dnia, wychodząc z kobylińskiej świątyni, natknął się na afisz zachęcający do wstąpienia do seminarium. Od tej pory coś nie dawało mu spokoju. Jak sam mówi, jego pójście do seminarium nie było jasno sprecyzowane. Wewnętrzny impuls był, ale przy nim mnóstwo znaków zapytania. Na seminarium wrocławskie namówił go proboszcz Alojzy Sławski, kiedy okazało się, że poznańska uczelnia wymaga znajomości łaciny. Zdecydował się, wstąpił; ale jeszcze długo nie był pewien.
Po pierwszym roku dostał wezwanie do wojska. Rutynowe badanie wykazało ciężką gruźlicę. Dziury w płucach były wielkości pomarańczy. Jego powołanie zawisło na włosku. Nie zastanawiając się długo, pojechał na Jasną Górę, do Matki. Tej samej, do której od 29 lat w upalne sierpniowe dni prowadzi wrocławskich pielgrzymów. Stanął przed Nią i poprosił: Jeśli chcesz, żebym był księdzem, zrób coś z tą gruźlicą. Po trzech miesiącach choroba się wycofała. 28 czerwca 1964 r. kard. Bolesław Kominek wyświęcił go na kapłana...

ZNANI O ORZECHU

Reklama

Bp Andrzej Siemieniewski:
(...) Moje powołanie? Kształtowało się przy księdzu Orzechowskim i w bliskim kontakcie z duszpasterstwem, które było przez niego animowane. I na pewno pod jego pasterskim okiem. Czy przy Orzechu łatwiej mi było je odczytać? Tak. On rzeczywiście jakoś klaruje naszą duchowość i pomaga w bardzo specyficzny sposób. Są ludzie, którzy pomagają (i niektórym to pewnie odpowiada), wnikając we wnętrze człowieka, debatując godzinami na temat jego motywacji wewnętrznych. A Orzech, tak jak pamiętam, klarował zupełnie inaczej. Jak? Na przykład, wciągając do roboty, pokazywał, przy jakim typie pracy człowiek znajduje radość i gdzie czuje pomoc Bożej łaski. Słowa dotyczyły raczej rzeczy ogólniejszych: Ewangelii, rozumienia Pisma Świętego. Odczytywanie powołania wychodziło „w praniu”. Być może niektórym pomaga jakieś interioryzowanie i psychologizowanie, ale ja nie czułem, żeby to miało mi być pomocne, i ten styl pomocy Orzecha według mnie jest najlepszy.
(wspomnienie z czasów studenckich)

Dr Anna Orońska - lekarz anestezjolog, założycielka wrocławskiego hospicjum. Lekarz pielgrzymkowy.
(...) Z nim się rozmawia o wszystkim. O życiu, o codzienności, o pogodzie. Te problemy, które się porusza, są nieraz bardzo przyziemne. Czasami sobie pogadamy o chorobach, wspólnych, własnych, jego i moich… Nic nie słyszałam o tym, jakim jest pacjentem, ale chyba niezbyt subordynowanym. Wiem, że jak był po pierwszej operacji krtani, to koniecznie chciał tego samego dnia iść do domu. Nie bardzo go lekarze chcieli wypuścić, więc ja poszłam mediować, żeby został w szpitalu. Oczywiście mnie okrzyczał (jak zwykle), czym się specjalnie nie przejęłam (też jak zwykle). Jak krzyczał? Standardowo: „Ja pójdę do domu, tam mnie też będą pilnować, po co ja mam tu leżeć jak kłoda i miejsce zajmować?!”. Tłumaczę mu: „Orzechu nikt cię nie upilnuje, bo w razie czego potrzebny jest specjalistyczny sprzęt, a nie to, że ktoś na ciebie patrzy. Wszystko się może zdarzyć, możesz się zacząć dusić…”. A on mi na to: „No to ty zostań”. Tłumaczę mu: „Nie, nie zostanę, bo ja sama też nic nie zdziałam, sama sobie z tym nie poradzę”. To on mi wtedy: „No to trudno, to się najwyżej uduszę…”. Zdenerwował mnie nie na żarty, więc wypaliłam mu: „Tak? A ty wiesz, jak brzydko wygląda uduszony nieboszczyk?”.

Reklama

Rafał Dutkiewicz - prezydent Wrocławia
(...) Następny miły akcent znajomości miał miejsce gdzieś na przełomie lat 80. i 90., kiedy to jedna z zaprzyjaźnionych ze mną osób przymierzała się do adopcji. I jak to zwykłe bywa, kiedy chce się mieć dzieci, zarówno biologiczne jak i adoptowane, to staje przed ludźmi rzeczowe pytanie: „Czy będę w stanie utrzymać rodzinę?”. Spotkaliśmy się wtedy w trójkę. Był Orzech i powiedział taką bardzo ładną rzecz. Nie tylko ładną, ale też ważną w sensie dosłownym i symbolicznym: „Tym się nie martw, dopóki ja żyję, zawsze będę mógł ci pomóc”.

Prof. Jan Miodek
(...) Kiedy zacząłem słuchać kazań Stasia? Zawsze byłem wierny księdzu Michalcowi, moja żona też, ale chodziliśmy już też czasami na msze na Bujwida, o czym kiedyś księdzu Michalcowi powiedziałem. A on na to: „O, ja wiem, że wielu moich ludzi trochę mnie zdradza na rzecz Stasia Orzechowskiego”. Powiedział „zdradza”, ale dało się odczuć, że bardzo Stasia ceni i lubi. Kiedy zacząłem do tego Stasiowego duszpasterstwa chadzać (choć nie tak regularnie, jak moja żona), zobaczyłem, że ksiądz Orzechowski to jest też prawdziwy mistrz słowa, że Pan Bóg obdarzył go genami retorycznymi - jak zresztą wszystkich Orzechowskich, bo jak wczoraj słuchała pani Kazimierza - jego brata, to pani wie, że to też jest urodzony gawędziarz.

Kazimierz Orzechowski - brat ks. Stanisława:
(...) Wiem to również z opowieści mamy, że Staś od urodzenia niemal, a w każdym razie od wczesnego dzieciństwa, miał upodobanie do hodowli. Lgnął do wszystkiego, co było z hodowlą związane. Od mamy ojca, a naszej babci, z Łagiewnik, przyniósł króliki. (...) Babcia też hodowała króliki. Kiedy przeczytałem „Pana Tadeusza”, to opis zaścianka dobrzyńskiego z jego obejściem zawsze mi się kojarzy z babcią. (...) Staś, który dostał od niej parkę, szybko je rozmnożył, i to do tego stopnia, że miał już kilka klatek. Działo się to w Kobylinie, podczas okupacji. Mieszkaliśmy wtedy w sąsiedztwie Niemca, który bardzo demonstracyjnie popierał narodowy socjalizm. Miał on dwóch synów. Nie, imion sobie nie przypomnę. Stach powinien pamiętać imię starszego, bo miał z nim porozumienie na temat królików i nawet rozmawiali po niemiecku. Natomiast młodszy, wiecznie zasmarkany (Winfried, zdaje się, miał na imię), nie budził sympatii mojego brata. Kiedy go spotkał, to go rąbnął. Ich ojciec kilka razy upominał naszych rodziców, aż wreszcie powiedział rzecz ostateczną, że jeśli jeszcze raz Stach uderzy Winfrieda, to on się postara o to, żeby nasza rodzina została wywieziona do Oświęcimia. Więc to nie były przelewki. I, proszę pani, zdarzyło się tak, że ten zasmarkaniec też chyba nie czuł sympatii do Stasia, bo na złość, w odwecie, podpalił mu klatki z królikami. Tak, oczywiście, że wszystkie zginęły. Kiedy Staś to zobaczył, wezbrały w nim taki żal i gniew, że pierwsze, co zrobił, to złapał tego zasmarkańca, wziął kamień do ręki i tak go trzepnął w głowę, że polała się krew. Zdaje się, że od Oświęcimia, lub od innych dramatycznych, czy wręcz tragicznych następstw wybawiła nas Berta Stenzel, bardzo przyzwoita Niemka, która mieszkała ze swą rodziną obok nas w domu Luby (Lubomiry) Nowakowskiej przy Banhofstrasse 184b. Ale Staś, dla dobra sprawy, do końca wojny został internowany do Łagiewnik, do babci.

Oprac. AB

Fragmenty wspomnień pochodzą z książki Violetty Nowakowskiej pt. „Orzechowy plon” - wyjątkowej publikacji, która ukazała się właśnie z okazji jubileuszu ks. Orzechowskiego.

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Prezydent Nawrocki w Wigilię spotkał się z żołnierzami i funkcjonariuszami niedaleko wschodniej granicy

2025-12-24 13:26

[ TEMATY ]

żołnierze

Karol Nawrocki

PAP/Artur Reszko

Prezydent Karol Nawrocki spotkał się w Wigilię Bożego Narodzenia z żołnierzami i funkcjonariuszami w Jaryłówce niedaleko granicy polsko-białoruskiej. Przekonywał, że pokoju i bezpieczeństwa nie uda się osiągnąć w przyszłości bez ich codziennego poświęcenia.

Podczas wizyty w miejscowości Jaryłówka niedaleko granicy polsko-białoruskiej, prezydent podkreślił, że „wojny są częścią naszego społecznego życia”. - Wojna jest niedaleko, a pod presją działań Federacji Rosyjskiej i Białorusi nasze granice są niebezpieczne. (...) Chcemy pokoju, bezpieczeństwa, ale tego nie uda się osiągnąć bez codziennego poświęcenia polskich żołnierzy i funkcjonariuszy - dodał.
CZYTAJ DALEJ

W Jezusie Bóg naprawdę jest z nami

2025-12-24 13:15

[ TEMATY ]

rozważania

Ks. Krzysztof Młotek

BP KEP

Fragment wyrasta z czasu po powrocie z wygnania. Jerozolima jest znowu zamieszkana, lecz doświadcza jeszcze kruchości i wstydu. Werset otwierający brzmi jak ślubowanie: „dla Syjonu nie umilknę”. W hebrajskim nie jest jasne, czy mówi prorok, czy sam Pan. Ta dwuznaczność jest teologiczna. Słowo Boga przechodzi przez usta człowieka i staje się jego gorliwością. Dwa pojęcia są kluczowe. „Sprawiedliwość” (ṣedeq) to wierność Boga przymierzu, która naprawia relację i porządek. „Zbawienie” (yešuʿah) to akt ocalenia, który ma rozbłysnąć jak zorza i jak pochodnia.
CZYTAJ DALEJ

Abp Kupny: Dla Boga nie ma godniejszego miejsca niż nasze otwarte serce

2025-12-24 23:46

ks. Łukasz Romańczuk

Abp Józef Kupny

Abp Józef Kupny

Arcybiskup Józef Kupny przewodniczył Pasterce w kościele Ducha Świętego we Wrocławiu.

Na rozpoczęcie Mszy świętej głos zabrał ks. Andrzej Nicałek, proboszcz parafii, który wprowadził w tajemnicę świąt Narodzenia Pańskiego oraz przywitał wszystkich obecnych parafian i gości. -Wraz z Pasterzami i wszystkimi, którzy byli tej nocy przy Jezusie, wraz z naszym abp. Józefem Kupnym, chcemy świętować tajemnicę Narodzenia Jezusa Chrystusa.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję