Całość wpisu:
Bp Tadeusz Pieronek poproszony o komentarz po wyborze Przewodniczącego KEP-u lapidarnie rzucił: „Miało wzejść słońce, a wyszedł księżyc”. O tym samym pomyślałem po ogłoszeniu nominacji kard. Grzegorza Rysia na Metropolitę Krakowskiego. Tylko w odwrotnej kolejności: „Miał wzejść księżyc, a wzeszło słońce”. Nie wierzyliśmy do końca, że to możliwe. Wypowiedzi Kardynała nie sugerowały takiego obrotu sprawy. Bardzo rzadki to też przypadek, że kardynał zmienia diecezję. Stało się to jednak ku wielkiej radości i taki wybór wydaje się najlepszym z możliwych.
Radość początkowa jest pewnego rodzaju łaską stanu. Może starsi pamiętają ingres abp. Stanisława Dziwisza na Rynku Krakowskim. Wielki entuzjazm mediów, które nawet relacjonowały, że Sekretarz Jana Pawła II już przekroczył granicę Polską, już znajduje się w Rabie Wyżnej. Duży entuzjazm wiązał się też z ingresem abp. Marka Jędraszewskiego. Może nie wszystkie media były zachwycone, ale wielu księży cieszyło się, że to wreszcie ktoś z zewnątrz, bo potrzeba zrobić w diecezji porządki. Ta radość początkowa widoczna jest i teraz. Tym bardziej większa, że kard. Ryś jest swój w Krakowie, znany, ceniony i lubiany. Niewątpliwie to jest „pole position” i ogólna atmosfera w diecezji to autentyczna radość.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Dlatego trochę zaskoczyli mnie studenci, kiedy zapytałem ich co sądzą o tej nominacji. Mniej więcej 1/3 była zachwyconych, 1/3 przyznała, że nie zna kard. Grzegorza a 1/3 wyrażała konkretne obawy. Podobne obawy pojawiają się też w Internecie. W życiu bym nie pomyślał, że taki dobry biskup może mieć tylu przeciwników. Może to też tłumaczyć, dlaczego na ingresie nie było więcej osób, chociaż pewno ostatnia sobota przed świętami jest lepszym argumentem. A może żyjemy naprawdę w zamkniętych bańkach informacyjno-lajkowych, gdzie każdemu wydaje się, że jego wizja świata jest najbardziej słuszna. W tym kontekście o wiele bardziej pilnym zadaniem wydaje się nie ekumenizm, ale jedność wewnątrz Kościoła. Ekumenizm na poziomie parafii czy diecezji działa raczej dobrze, co też potwierdzali na ingresowym obiedzie duchowni innych wyznań, z którymi miałem radość razem siedzieć. Więcej do zrobienia ma w tej sprawie Rzym, bo tylko na tym poziomie można wprowadzić jeszcze bardziej ekumeniczne decyzje. Natomiast popękani jesteśmy wewnątrz jednego Rzymskokatolickiego Kościoła. Jedność nie wymiecie różnorodności i wierzę gorąco, że spotkania w realu z nowym ordynariuszem pozwolą popękać bańkom stworzonym w głównej mierze przez świat wirtualny.
Reklama
Prawdą też jest, że dużo zależy od biskupa, ale nie najwięcej. Czy po ogłoszeniu nominacji więcej ludzi zaczęło chodzić do kościoła? Czy bardziej szczerze modliliśmy się do Boga? Czy to wpłynęło na naszą osobistą świętość? Jak jest dobry biskup, to zrobi wiele, tak samo jak jest dobry ksiądz. I to widać gołym okiem zwłaszcza na poziomie parafii. Tylko że to nie jest największy problem Kościoła, bo zawsze byli lepsi i gorsi biskupi, bardziej i mniej skuteczni księża. Problemem jest znaleźć jakiś „system” na tendencję tracenia wiary wiernych. Jeśli 40% mieszkańców naszej diecezji było w niedzielę w kościele podczas liczenia wiernych, to jest wynik pewnego systemu. Jeśli ponad 70% dzieci uczęszcza w tym roku na religię, to jest wynik pewnego systemu. Jeśli w Polsce w 2024 roku zostało ochrzczonych 247,2 tys. a urodziło się 252 tys., to jest wynik pewnego systemu. Mechanizmy, tradycja, praktyka wypracowana przez wieki działa zazwyczaj mocniej niż pojedynczy człowiek. Wystarczy zobaczyć statystyki Kościoła, by zrozumieć, że „jakość” biskupów nie wpływa bezpośrednio na „jakość” diecezji. Zresztą jak ową „jakość” mierzyć…. W każdym razie bardzo niewłaściwym byłoby obarczanie biskupa za wiarę i niewiarę ludzi. Prawie jak obarczanie Lewandowskiego za wyniki polskich meczów. Stąd bardzo ujmują słowa Kardynała z ingresu o tym, że „nic bez biskupa, nic bez rady prezbiterów, nic bez ludu” i o tym, że jest „bratem pośród braci” i „sługą pośród sług”. Kościół jest nas wszystkich i zależy od nas wszystkich.
Reklama
W tym sensie zapowiedź synodu diecezjalnego wydaje się genialna. Czasy się zmieniają i trzeba przegadać, przemodlić, wysłuchać wszystkich, by nie zamykać się na nikogo. Papież Franciszek dużo zrobił w tej sprawie, ale mnie osobiście zabrakło jednego: papieskiej decyzji, żeby rady miały wiążący głos. Chociażby Rada Kapłańska, Rada Duszpasterska, Rada Parafialne i wszystkie inne. Chodzi o to, że papieża wybiera się demokratyczni większością 2/3 głosów. Teksty soborowe czy synodalne akceptuje się większością głosów. Punkt po punkcie. Czasem wymaga to zmian, ale zawsze zasada jest jedna. Musi być zdecydowana większość i nawet najbardziej kontrowersyjny punkt „Amoris laetitia” miał aprobatę ponad 60% biskupów. Dzieje się to dlatego, że biskupi uważani są w Kościele za równych sobie. Księża i wierni świeccy mogą się tylko wypowiadać. Problem w tym, że czasy się zmieniają i o ile kiedyś było zaszczytem zostać wybranym do Rady Kapłańskiej czy do Rady Parafialnej, to coraz częściej pojawiają się głosy: „Jaki sens mają nasze opinie, skoro proboszcz czy biskup i tak może zdecydować po swojemu?” Nie chodzi o sprawy wiary i moralności. Chodzi o inne sprawy, a przynajmniej niektóre. Głos wiążący nie jest końcem władzy biskupa czy proboszcza, ale normalnością domu sióstr i braci. Może nasza diecezja być w tej sprawie pionierem. A nie widać żadnych teologicznych i antropologicznych przesłanek, żeby nie iść w tę stronę. Wtedy Kościół będzie realnie nas wszystkich.
Idąc jeszcze dalej mam nadzieję, że przyjdą czasy, kiedy Kościół diecezjalny będzie wybierał sam swojego biskupa, Nie mam raczej wątpliwości, że nominacja Papieża Leona byłaby taka sama jak wybór krakowskiego Ludu Bożego, ale w wielu innych nominacjach człowiek zadaje sobie pytanie, czy naprawdę nie ma wśród kilkuset prezbiterów danej diecezji kogoś, kto mógł zostać biskupem? Czy na generała jezuitów wybiera się franciszkanina? Czy na biskupa polskiej diecezji wybiera się obcokrajowca? Są dobrzy księża w każdej diecezji i tak jak każda wioska wybiera swojego sołtysa, gmina wójta, miasto burmistrza czy prezydenta, to wierni czy ich reprezentanci wybraliby dobrze, bo znają lepiej tych, z którymi żyją niż najlepsza nuncjatura i dykasteria do spraw biskupów. Papież powinien zatwierdzać, ale nie ma żadnych teologicznych argumentów przeciw, żeby Oblubienica wybierała w wolności swojego Oblubieńca. Można powiedzieć (żartując), że w prawie kanonicznym to jest nawet warunek ważności ślubu.
Na koniec ta sprawa zaślubin biskupa z diecezją. My się cieszymy w Krakowie, ale jest jeszcze Łódź. Cieniem na nominację kładzie się fakt, że biskup zmienia diecezję. Tyle o tym się mówi w ostatnich latach. Przywołuje obraz zaślubin Kościoła. Inni bronią zmiany, że tu chodzi tylko o zarządzanie. Ale jeśli tak, to nie możemy mówić, że biskup jest ojcem. Jest tylko zarządcą. Chyba że Kościół chce być rodziną patchworkową. Mam nadzieję, że ta decyzja jak i przenosiny abpa Galbasa dadzą do myślenia Watykanowi. Bo tu wbrew pozorom chodzi o sprawy poważniejsze. Jeden z proboszczów opowiada na rekolekcjach, że biskup kazał mu zmienić parafię, bo tu już nie ma nic do zrobienia. Wybudował kościół. Był ponad 20 lat. Na nowej nie może się odnaleźć. „Nic do zrobienia?” A relacje, które zbudował? To jakby mężowi i ojcu kazać po pięćdziesiątce ożenić się jeszcze raz, najlepiej z 20 lat młodszą, bo już w pierwszej rodzinie zrobił wszystko co miał… Dlaczego my nie doceniamy relacji? Dlaczego lekarze, profesorowie, inżynierowie nie muszą zmieniać miejsca pracy co parę lat a my mamy jakiś ideał księdza, który nie jest do nikogo przywiązany? Jak nie będziemy przywiązani, to nie będziemy ojcami, tylko kawalerami. Wbrew pozorom w Kościele ważniejsze powinny być relacje niż sukcesy w zarządzaniu. Sercem rodziny są zawsze relacje.
Kończąc egoistycznie, osobiście bardzo się cieszę i mam nadzieję na dynamiczne kilkanaście lat Archidiecezji Krakowskiej. Jest duży potencjał w prezbiterium. Jest duży potencjał w wiernych świeckich. Jest duży potencjał w nowym Metropolicie. Niech Duch prowadzi nas tak jak Bóg chce.
