Głos dzwonów kościelnych przebił się przez mroki snu. Zaspała na Rezurekcję! Świadomość spóźnienia poderwała ciało, które zareagowało silnym bólem na nagły ruch. Długo męczyła się zanim usiadła, opierając się o poduszkę. To był tylko sen, że znów może chodzić, jest sprawna, pobiegnie do kościoła, jak dawniej. Łzy wielkiego żalu zaszkliły oczy wspomnieniem minionych lat z rodzinnego domu, gdy była małą dziewczynką. A więc najpierw były rekolekcje i spowiedź. Inna niż w ciągu roku, bo przed nią trzeba było przeprosić rodziców i ucałować ich ręce. Najważniejszy potem był Wielki Tydzień z surowym postem, zapracowany przy ostatnich porządkach, pachnący przygotowanymi potrawami i z wieczornymi nabożeństwami w przepełnionym kościele. Ze wspomnieniem święconki przypłynął zapach wędzonej kiełbasy i ta przemożna chęć spróbowania choć jej kawałka. - Nie wolno - mówił ojciec - zęby ci wypadną. - Nie nieś koszyczka do mieszkania, bo mrówki się zalegną - wołała mama. Wielka Sobota była długa i ciepła. Chyba zawsze? Można było brodzić w olszynie w poszukiwaniu rozwiniętych gałązek porzeczek i wierzby na świąteczny stół. Zaczynało się niecierpliwe, radosne oczekiwanie na straż przed Grobem, księdza stukającego w drzwi kościoła, płonące ognisko, świece rozjaśniające świątynię i suchy dźwięk kołatek zamiast organów. I wreszcie, o świtaniu budziły wszystkich rozkołysane dzwony i głośna orkiestra. Trzeba było szybko, raczej symbolicznie wyczyścić buty rodzicom. A zaraz potem detonacje i wybuchy. Z radości. W drodze do kościoła trzeba było uważać, bo ścigały się furmanki. - Żeby zboże dobrze rosło - wołali rozochoceni mężczyźni. W domu święconym kawałkiem drewna rozpalano pierwszy ogień i nastawiano wodę na herbatę. Robiło się ciepło, świątecznie; przynoszone święconkę i wjeżdżały na stół potrawy. A ojciec brał kropidło i talerzyk ze świeconą wodą. Podążaliśmy za nim w rodzinnej procesji, a on szedł przez podwórze i święcił: ludzi, zwierzęta, budynki. - Tyle lat - myślała - a ja wciąż widzę jego siwą głowę, skupioną na świętym obrzędzie, twarz i rękę z kropidłem uniesioną w majestatycznym geście błogosławienia wszystkiemu, co sam wypracował i nad czym czuwał. Chyba tak wyglądali biblijni patriarchowie - zastanawiała się wtedy. Po podzieleniu się jajkiem i obfitym śniadaniu były dalsze przyjemności. Przede wszystkim biegało się do chrzestnych po "wykup". Co dadzą w tym roku? Ale było jak zawsze: kawał placka, kilka jajek, czasem parę groszy do garści. I wreszcie oczekiwana atrakcja - starsi chłopcy ze wsi zmontowali huśtawkę dla najmłodszych! Można było huśtać się do woli i patrzeć jak oni sami grają w dwa ognie, w palanta... To wszystko było chyba wczoraj, niemożliwe, że już tyle lat... Ale najbliższych już nie ma, tak trudno się poruszać i nigdzie już nie pójdzie się o własnych siłach. I tylko jedno się nie zmienia. Dzwony dzwonią, Chrystus zmartwychwstał!
Pomóż w rozwoju naszego portalu