Minister Adam Niedzielski stwierdził, że tego typu zachowania należy nazwać aktem terroru. Przeciwnicy i zwolennicy szczepionek patrzą teraz na siebie z nienawiścią. Szczepionki przeciw SARS-CoV-2 wprowadziły ożywione dyskusje w świecie polityki i w życiu społecznym. Są rozmowy, dyskusje, nawet kłótnie. Ale 2 sierpnia w Zamościu doszło do przekroczenia wszelkich granic. Nie chcę pochylać się tu nad tym, która strona ma rację, ale zauważyć podstawowy fakt, że przemoc nigdy nie ma racji. Podobną sytuację obserwowaliśmy w przypadku różnego rodzaju strajków, czy pochodów. Nigdy przemoc narażająca drugiego człowieka na utratę zdrowia, życia lub straty materialne nie może być akceptowana. Każdy tego typu akt powinien być potępiany, ponieważ narusza podstawowe wartości. Żadna przemoc nie może być usprawiedliwiona, o czym mówią zasady moralne, takie jak ta głosząca, że niedopuszczalny jest zły środek nawet dla dobrego celu. Nie ma znaczenia, jakie prezentujemy poglądy lub czy się z czymś zgadzamy. Zaistniała sytuacja zaostrzyła niepokoje i kłótnie. Czy agresja skierowana na Mobilny Punkt Szczepień i na budynek Sanepidu w Zamościu zmieniły coś na lepsze? Wydaje się, że odpowiedź jest oczywista. Minister Adam Niedzielski podkreślił, że jest to akt terroru uderzający w bezpieczeństwo Polaków, a także w ich zdrowie. Powiedziałabym, że „akt terroru” uderzył w nastroje i poczucie spokoju, które i tak zostało nadszarpnięte przez pandemię. Powinniśmy w tym trudnym czasie jednoczyć się, a nie rozniecać ogień nienawiści. Złość i wandalizm nie doprowadzą nigdy do pozytywnych zmian. Najwyższy czas odpuścić nienawistne strzałki, wymalowane kościoły, czy podpalenia. Jak widać, w ostatnim czasie nie potrzebujemy zewnętrznego wroga, by wywołać wojnę i nienawiść.
Kilka tygodni temu na okładce jednego z tygodników politycznych ukazało się duże zdjęcie Donalda Trumpa i mniejsze moje wraz z zajawką wywiadu, którego główna teza była bardzo prosta: polska prawice powinna postawić na byłego prezydenta, bo ma on bowiem wielkie szanse wygrać listopadowy wyścig do Białego Domu!
Mówiłem to w czasie, gdy urzędujący premier mojego kraju, a także dwóch wicepremierów atakowało Donalda J. Trumpa. Uznałem to wówczas publicznie za karygodne. Mogę sobie bowiem wyobrazić sytuację, w której obóz rządowy „gra” na Bidena, utrzymuje z jego formacją dobre relacje (ale nie tylko na zdjęciach!) – i w cichym porozumieniu z prawicową opozycją w Polsce zostawia nam kontakty z Republikanami. Jednak atakowanie bardzo poważnego kandydata na prezydenta i prawdopodobnej Głowy Państwa – i to najbardziej znaczącego państwa na świecie! – uważałem za polityczne szaleństwo. Podkreślałem, że trzeba nie znać Trumpa, żeby coś takiego robić. Oto bowiem każdy polityk ma własną ambicję – bo inaczej nie mógłby być politykiem, jednak Trump ma niesłychanie rozbudowane ego, które każe mu – nie oceniam, stwierdzam fakt – zapamiętywać personalne ataki na niego i na tej podstawie określać stosunek do takich osób. Tymczasem większość polityków jest bardzo pragmatyczna, ma grubą skórę i potrafi "nie chcieć pamiętać", przejść do porządku dziennego, a nawet podejmować współpracę dzisiaj z tymi, którzy wczoraj danego polityka atakowali. Wiem, co mówię – bo wiem to po sobie. Trump przy wszystkich swoich wielu zaletach, jest jednak strasznym egotykiem i zamiast grubej skóry, mówiąc metaforycznie, zapisuje wszystkie ataki na niego na skórze wołu.
Gdy w 1994 roku we Wrocławiu Marek Łoś zakładał pierwsze zajęcia językowe, nikt nie przypuszczał, że zrodzona z pasji i prostych wartości inicjatywa stanie się międzynarodową siecią z 150 oddziałami w Polsce, 1500 nauczycielami i ponad 200 000 uczniów na świecie. Dziś Moose uczy w domach, online i w salkach dydaktycznych, współpracuje z Watykanem i działa w kilkunastu krajach. A sam Łoś, choć żyje między Polską, Włochami i Brazylią, zawsze powtarza, że w sercu pozostaje Polakiem.
W czasach, gdy sukces kojarzy się z rozgłosem i autopromocją, są ludzie, którzy wybierają inną drogę – pokory, pracy i prostych wartości. Do nich należy Marek Łoś, założyciel Moose Centrum Języków Obcych, poliglota, nauczyciel i wizjoner. Z małej inicjatywy we Wrocławiu zbudował markę, która dziś ma 150 oddziałów w Polsce, 1500 nauczycieli i ponad 200 000 uczniów na świecie.
Do odczytania wezwania modlitwy wiernych podczas niedzielnej Mszy jubileuszowej katechetów na Placu św. Piotra została zaproszona Anna Tusznio, katechetka z diecezji pelplińskiej. Przybyła do Rzymu specjalnie na uroczystości, które zgromadziły przedstawicieli ponad stu krajów. Jak sama podkreśla, to dla niej „wielki zaszczyt i głębokie przeżycie”.
Anna Tusznio katechizuje od 2000 roku. Ten czas poświeciła na pracę z młodzieżą i dziećmi w Szkole Podstawowej nr 10 w Tczewie, w województwie pomorskim. Przez ostatni rok posługiwała też w rzymskiej parafii św. Stanisława. W czasie urlopu pomagała również przy porządkach archiwalnych i pełniła funkcję przewodnika w kościele św. Stanisława.
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.