HENRYK TOMCZYK: - Czy organy były Pani wymarzonym instrumentem?
BEATA KĘPIŃSKA: - Nie. Organy nie były moją pierwszą i jedyną fascynacją. Zaczynałam od fortepianu, któremu poświęciłam sześć lat nauki. Natomiast na organy przyjęto mnie do szkoły średniej. Taką decyzję podjęła komisja dopuszczająca kandydatów do nauczania II stopnia. Mogę powiedzieć, iż to szacowne grono "przypisało" mnie organom. Potem były studia w łódzkiej Akademii Muzycznej pod kierunkiem ad. Ireny Wisełki-Cieślar. Uczestnictwo w kursach mistrzowskich. Współpraca z dyrygentem Markiem Głowackim w prowadzonych przez niego koncertach oratoryjnych (Msza C-dur W. A. Mozarta oraz J. S. Bacha Pasja wg św. Jana). Występuję także jako solistka i kameralistka.
- W recitalu, który Pani dała w ramach "Niedzieli z muzyką u św. Mateusza" przeważały utwory kompozytorów francuskich. Można przyjąć, że układ programu odzwierciedlał Pani upodobania artystyczne?
- Chciałam zwrócić uwagę słuchaczy na muzykę romantyczną ze szczególnym uwzględnieniem Cezara Francka i jego niezwykłego Chorału h-moll, który jest moim ulubionym dziełem. Natchnionej improwizacji wielkiego Francuza przeciwstawiłam Preludium i fugę Mendelssohna, kompozycje będące owocem odmiennego temperamentu, odmiennej szkoły. Myślę, że była to interesująca konfrontacja. Następnie poprzez G. Gigouta, J. Alaina, M. Durufle´a świadomie zbliżałam się ku współczesności, wzbogaconej również przez ciekawe, sympatyczne dla ucha Orgelverse J. Jancy, twórcy polskiego. Chodziło mi o zakreślenie swoistego łuku łączącego romantyzm ze współczesnością.
- Czy kobieta zasiadająca przy organach winna mieć dobrą kondycję?
- Niewątpliwie tak. Gra na organach jest męcząca, absorbuje ręce, nogi i głowę. Używanie rozlicznych połączeń, żaluzji, zmiany manuałów, opanowanie pedałów. Wszystkie te czynności wymagają wysiłku. Jednakże trud włożony w zawładnięcie instrumentem z chwilą, w której wszystko wychodzi tak, jak zamierzyliśmy, przeradza się w wielką przyjemność. W prawdziwie radosną satysfakcję artystyczną.
- Jaki strój jest najodpowiedniejszy do gry na organach?
- Przede wszystkim bardzo wygodny. Najlepsze są spodnie. Spódnica czy sukienka byłyby szalenie stresujące. Wręcz uniemożliwiałyby swobodne poruszanie się przy instrumencie. Ważny jest także sam materiał, nie może być zbyt śliski. Dobrze jeżeli stawia pewien opór osobie siedzącej na ławeczce przy organach. Niezmiernie ważne są także buty, lekkie, wygodne, jak najlepiej nadające się do gry nożnej. Ja mam moje ulubione, koncertowe buty, w których świetnie mi się gra. Ubiór odgrywa bardzo ważną rolę w czasie recitalu.
- Sala koncertowa czy też świątynia, które z tych miejsc stwarza, według Pani, lepsze warunki występujacej solistce?
- Moim zdaniem lepiej się gra w świątyni. Akustyka miejsca, jego jedyny w swym rodzaju nastrój sprawiają, że dzieło ożywa w zupełnie wyjątkowy sposób. Ukazuje swą pełnię. Poza tym można skryć się na kościelnym chórze i być niewidocznym dla publiczności. To jest też ważne, przynajmniej dla mnie. Gorzej bym się czuła grając ze świadomością, iż za moimi plecami tłum ludzi śledzi każdy mój ruch. Tłum patrzący na moje plecy, ręce, nogi. Zesztywniałabym z wrażenia. Przecież czasami wykonujemy dziwne ruchy podczas gry, np. rzucając się do któregoś z mechanizmów. Biorąc to wszystko pod uwagę wolę koncertować w kościele. Czuję się w nim pewniej, bezpieczniej.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu