Ez 2, 2-5
2 Kor 12, 7-10;
Mk 6, 1-6
Chrystus w swojej apostolskiej wędrówce przychodzi do rodzinnego miasta. Uważano Go za wielkiego Proroka, otaczano czcią i patrzono nań z podziwem. Wszędzie,
ale nie w Nazarecie. Kiedy zaczął przemawiać w synagodze, wielu Jego rodaków mówiło z powątpiewaniem: "Skąd się to u Niego bierze? I skąd wzięła
się ta mądrość, a także moce nadziemskie działające przez Jego ręce?". Jakim prawem, On, podobny do nas, ingeruje w nasze życie? Co Go upoważnia, by stawiać nam takie pytania, żądania,
nakłaniać do zasadniczej wagi, roztaczać takie perspektywy? Człowiek zabezpiecza się, nie lubi ingerencji. "Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu nie ma
prorok uznania". Brzmi to jak skarga na brak wiary w człowieka. Bo człowiek woli obce autorytety. Trudniej mu słuchać pouczeń od swoich. "Synu człowieczy - mówi Bóg przez proroka Ezechiela
do przyszłego Mesjasza - posyłam cię do... ludu buntowników, którzy Mi się sprzeciwiali".
W przesłaniu dzisiejszych tekstów, atmosfery nieufności, z jaką Jezus spotkał się w rodzinnym Nazarecie, uświadamiamy sobie nasz związek z Jezusem. Bóg - Człowiek
wśród ludzi, wśród swoich. I warto zapytać, czy owa nieufność, jaka dzieli ludzi w życiu, nie ma czegoś z atmosfery spotkania się Jezusa z mieszkańcami Nazaretu?
Wszak to ten sam dramat Boga wcielonego usiłującego dotrzeć do człowieka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu