Reklama

Kościół

Nie bądźmy prorokami zagłady

„Kościół nie ma dziś łatwo, ale to nas, katolików, ma mobilizować nie do kapitulacji, ale do śmiałości, a jeszcze bardziej do świętości”. Arcybiskup Adrian Galbas, metropolita warszawski, w rozmowie z Niedzielą mówi o szansach na pojednanie Polaków, katolikach w polityce i konieczności dialogu z niewierzącymi.

2025-01-28 13:49

Niedziela Ogólnopolska 5/2025, str. 24-29

[ TEMATY ]

wywiad

Abp Adrian Galbas

Foto Gość

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ks. Jarosław Grabowski: Społeczeństwo jest podzielone, rodziny są skłócone... Jesteśmy skazani na powtórkę z historii czy jednak pojednanie jest możliwe? Jaką rolę powinien odegrać w tym Kościół?

Abp Adrian Galbas: Oczywiście, że pojednanie jest możliwe. Nigdy nie powinniśmy przestać w to wątpić. Ono nie oznacza, że nagle wszyscy na wszystko będą mieli jeden pogląd, ale gdy będziemy rozumieli różnicę poglądów, będziemy się szanowali i przyznawali sobie wzajemnie prawo do ich wyznawania, byle tylko nie wyrządzały drugiemu szkody. Jeśli Ksiądz pyta o rolę Kościoła, to chyba nikt bardziej niż Kościół nie jest dziś zdolny do tego, by być pomocą w takim procesie pojednania. Umiał to zrobić w przeszłości, musi próbować i teraz, nawet gdyby się wydawało, że te wysiłki są mało skuteczne.

Ks. J.G.: A czy, w ocenie Księdza Arcybiskupa, jest ze strony społecznej zapotrzebowanie, żeby Kościół stał się w tym sporze mediatorem?

Parę dni temu u mnie na Miodowej było spotkanie z dziennikarzami od prawa do lewa. Jeden z głosów brzmiał mniej więcej tak: nie wiadomo, czy Kościołowi taka misja by się udała, ale nikomu nie uda się bardziej. Zgadzam się z tym. Mimo że autorytet Kościoła bardzo osłabł, nie widzę nikogo, kto byłby dziś bardziej zdolny do podjęcia tego wysiłku niż właśnie wspólnota Kościoła.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Ks. J.G.: Wspólnota Kościoła, czyli kto? Czy Ksiądz Arcybiskup widzi w tej roli jakiś zespół, jakąś komisję, może biskupa? Samego siebie?

W Kościele jest wielu ludzi, którzy cieszą się autorytetem w społeczeństwie, zarówno świeckich, jak i duchownych. Są mądrzy, słuchani i szanowani. Do wszystkich zaś trzeba apelować o ściszenie głosu, większą skłonność do słuchania niż mówienia. No i nie wolno zapomnieć o pokornej modlitwie w tej intencji, i to modlitwie całej wspólnoty Kościoła. „Jeśli Pan domu nie zbuduje, na próżno trudzą się ci, którzy go wznoszą”...

Andrzej Tarwid: Kościół już kiedyś takim mediatorem był, tylko wtedy nie był używany jako narzędzie w czyichś rękach. Dzisiaj wszyscy deklarują, że przeszkadzają im podziały, napięcia społeczne. Mówią, że chcieliby inaczej... A jednocześnie brną w coraz ostrzejszy podział i wykorzystują do tego Kościół. Księże Arcybiskupie, czy nie przyszedł już czas, żeby Kościół powiedział non possumus wobec tego, że oczekuje się od niego gotowości do dialogu, a tak naprawdę traktuje się go instrumentalnie? Przecież regularnie się go atakuje.

Kościół zawsze był atakowany. Bardziej bym się martwił, gdyby wszyscy mu schlebiali. A dialog nie oznacza porzucenia prawdy i rezygnacji z własnych poglądów, tylko cierpliwe komunikowanie ich w taki sposób, by drugiej stronie dawało to do myślenia...

Reklama

Ks. J.G.: Czy w tej sytuacji zamętu jesteśmy skazani także na podział w Kościele? Na Kościół liberalny i konserwatywny?

Ten podział na liberałów i konserwatystów, jastrzębi i gołębi, i kogo tam jeszcze jest dużym uproszczeniem, a nawet jest krzywdzący. Owszem, w Kościele są różne nurty, ale to dobrze. Różnice nie dotyczą ani kwestii dogmatycznych, ani istotnych spraw moralnych, raczej dotyczą aspektów pastoralnych i nie są niebezpieczne. Jeden kładzie akcent bardziej tu, drugi – bardziej tam. Ten lepiej rozumie się z tymi, a tamten z tamtymi. Ci trafiają do tych, a tamci do tamtych. Pięćdziesiątnica. Najważniejsze jest to, żeby przedstawiciele tych różnych wspólnot, nurtów, frakcji czy tendencji nie stawali naprzeciwko siebie i w drugim nie widzieli wroga.

A.T.: Jednym z takich punktów dzielących jest twierdzenie, że Kościół zbyt mocno zbliżył się do polityki...

Kościół jest zbyt odległy od polityki. Powinien być bliżej. Ta obecność jest naturalna. Oczywiście, aktywne zaangażowanie w politykę ma się dokonywać przede wszystkim przez usta i ręce świeckich polityków katolików, a nie przez księży i biskupów. To misja świeckich. I to chyba nikogo nie razi. Rażą natomiast sytuacje, w których ktoś z ambony, mniej lub bardziej wyraźnie, agitowałby za konkretną partią i jej programem czy kandydatem. Nie ma dziś na polskiej scenie politycznej partii, która w pełni wyrażałaby naukę Kościoła. W kwestii migracji, ekologii czy np. kary śmierci Kościołowi bliżej byłoby do partii po lewej stronie sceny politycznej, a np. w kwestii obrony życia – do partii prawicowych. Dlatego agitowanie za konkretną partią jest krótkowzroczne i Kościołowi niepotrzebne. Szkodzi mu.

Ks. J.G.: A czy hierarchowie, jako obywatele, nie mają prawa utożsamiania się z jakąś partią?

Mają prawo mieć swoje poglądy, utożsamiać się, z kim chcą, i głosować, na kogo chcą. Też tak mam. Kiedy jednak idę na ambonę, jestem przede wszystkim duszpasterzem dla powierzonego mi Kościoła, który jest różny, a nie zwolennikiem tej czy tamtej partii, za którą miałbym agitować.

Reklama

Ks. J.G.: Wielu polityków deklaruje swoją przynależność do Kościoła katolickiego, co nie przeszkadza im opowiadać się np. za aborcją. Jeden z księży wikariuszy odmówił udzielenia Komunii św. znanemu politykowi, bo ten głosował za liberalizacją aborcji. Czy Ksiądz Arcybiskup pochwaliłby tego księdza?

Odmówienie Komunii św. to bardzo wyrazisty gest, zwłaszcza jeśli porównamy go np. z odmówieniem rozgrzeszenia. W tym drugim przypadku mamy dość jasno sprecyzowane powody i okoliczności. Wszystko dzieje się też w kontekście spowiedzi, czyli sam na sam. Odmówienie udzielenia Komunii św. jest gestem publicznym. Kodeks prawa kanonicznego daje proboszczowi lub biskupowi prawo odmowy udzielenia Komunii św. Na podstawie wprost interpretowanych zapisów kodeksu można powiedzieć, że taka odmowa musi być poprzedzona rozmową z daną osobą, sam na sam, do której upoważniony jest „własny” pasterz. Dopiero po takiej rozmowie, gdy dana osoba po raz kolejny chce przystąpić do Komunii św., można jej odmówić.

A.T.: Może takie postawy wynikają z tego, że wielu deklaruje wiarę, ale nie staje w jej obronie. Jesteśmy apatyczni, obojętni... Do Sejmu trafia petycja o zakazie spowiedzi dzieci, od dawna trwają dyskusje o lekcjach religii w szkole, o aborcji... i większości jest to obojętne. Nie ma wielkich społecznych protestów, posłowie deklarujący się jako katolicy w większości milczą...

Chyba nie całkiem i nie zawsze milczą, choć zgadzam się z tym, że nie są też jakoś bardzo aktywni. Katoliccy politycy powinni wyraźnie wypowiadać swoje poglądy i głosować za przyjęciem takich ustaw, które najbardziej odpowiadają nauczaniu Kościoła. To jest uczciwe. Jeżeli kandydat na posła czy senatora w czasie kampanii wyborczej przyznaje się do tego, że jest praktykującym katolikiem, to należy przypuszczać, że także z tego powodu został wybrany i dla wielu jego wyborców właśnie to jest istotne. Wybieram ciebie, bo mam nadzieję, że będę mieć w parlamencie swojego człowieka, to znaczy, że będziesz reprezentować moje poglądy i moje postawy. I jeśli potem ci wybrani zakładają czapki niewidki, to jest nie w porządku.

A.T.: Są wierniejsi dyscyplinie partyjnej niż Ewangelii...

Nie wiem! Proszę pytać polityków.

Reklama

A.T.: Czy Kościół jest rzeczywiście w kryzysie? Jest mniej ślubów, mniej chrztów; zjawisko apostazji, tych głośnych i tych cichych, nie ustaje. Czy jest jakiś sposób na zatrzymanie albo odwrócenie tego trendu?

Gdybyśmy pomyśleli, że nie ma szans na poprawę, że ten kryzys jest jak rozpędzony tir, który jedzie z górki, wymknął się kierowcy spod kontroli i tylko czekać, kiedy się to wszystko roztrzaska, to w takim myśleniu byłaby tragedia. Kościół nie ma dziś łatwo, ale to nas, katolików, ma mobilizować nie do kapitulacji, ale do śmiałości, a jeszcze bardziej do świętości. Kiedy pytaliśmy o rady papieża Franciszka, powiedział: jedynym waszym narzędziem na trudne czasy jest świadectwo. Zapamiętałem to. Oczywiście, ważne są debaty, potrzebne są spotkania, strategiczny namysł, nowe koncepcje – ale to wszystko nie zastąpi osobistej wierności Ewangelii. Pierwsze jest świadectwo, które jest najbardziej skuteczne wtedy, gdy nie wiemy, że je składamy. Ktoś nas obserwuje i widzi, że nasze zachowanie, decyzje, wybory płyną z Ewangelii, często na przekór większości. To jest pierwszy sposób na pokonanie kryzysów.

Reklama

Ks. J.G.: Z tym kryzysem jednak różnie bywa, bo z jednej strony – w skali makro – mamy te niepokojące statystyki, a z drugiej – w skali mikro – w wielu parafiach jest duszpasterski dynamizm, jest też wciąż żywa wiara. Czy są to dwa światy, dwa obrazy tego samego Kościoła?

I jedno, i drugie jest prawdziwe. W Słowniku języka polskiego PWN znajdziemy wiele znaczeń słowa „kryzys”. Dwa są dla nas najbardziej użyteczne: „stan zniechęcenia i utraty motywacji do życia i pracy” oraz „zachwianie jakiegoś systemu wartości lub pozycji czegoś”. Pierwsze opisuje stan osób, drugie – także stan wspólnot, społeczności lub instytucji. Sytuacje trudności, załamania, zniechęcenia, osłabienia, które zwykliśmy nazywać „kryzysem”, dotyczą także Kościoła i to na skutek wielu przyczyn mieszanych, czyli wydarzeń zewnętrznych, na które wspólnota wierzących nie reaguje lub reaguje nieadekwatnie, i z powodu jej trudności wewnętrznych. Mamy więc i kryzys przekazu wiary, i kryzys wizerunkowy, i kryzys przywództwa, i kryzys intelektualny czy też mówiąc inaczej – kryzys teologiczny, a w końcu kryzys wiarygodności. To nie są rzeczy wymyślone i teoretyczne. Z drugiej strony – mamy wiele, bardzo wiele osób, które z tego powodu nie tylko nie opuszczają Kościoła, ale wchodzą weń jeszcze głębiej. Jesteśmy tuż po okresie Bożego Narodzenia, czyli po wielkim „festiwalu opłatkowym”. Miałem dużo okazji do różnych spotkań z ludźmi. Na jednym z takich spotkań młody człowiek powiedział mi: mam już dosyć ciągłego mówienia, że jesteśmy w jakimś strasznym kryzysie, że stoimy nad przepaścią i co tylko jeszcze. To mnie demotywuje. Klerycy mówią: przestańcie już w kółko gadać nam, że za waszych czasów to były tłumy, a teraz to jest garstka. Ta narracja wcale nam nie pomaga. Oczywiście, z jednej strony są statystyki, które pokazują, że praktykujących jest mniej, że sytuacja jest inna niż 20 lat temu, ale z drugiej – mówienie, iż Kościół zbliża się do końca albo że jest bez znaczenia, to bzdura i kłamstwo. Święty Paweł mówi, że „zmienia się postać świata”. Zmienia się także postać Kościoła i na pewno ta, z którą mamy teraz do czynienia, jest inna niż kiedyś, pod wieloma względami jest trudniejsza, ale jeśli będziemy tylko prorokami zagłady, to raczej Kościołowi nie pomożemy. Bądźmy pielgrzymami nadziei, nie tylko w Roku Jubileuszowym.

Ks. J.G.: Pomóc mógł synod o synodalności, ale w Polsce, jak wskazują zarówno duchowni, jak i świeccy, chyba nie do końca się on zakorzenił. Mówią: to, co proponuje synod, nie pasuje do polskiej rzeczywistości kościelnej.

Przy synodzie popełniono chyba parę błędów. Pierwszym było to, że synod wtargnął do naszej rzeczywistości zbyt gwałtownie. Dla jednych był szokiem, dla innych stał się zagrożeniem, manipulacją. Po drugie, gdyby ten synod nazywał się np. synodem o rozeznawaniu, czym w istocie był, albo synodem o rozmawianiu w Kościele, to byłby dużo lepiej przyjęty niż synod o synodalności.

Reklama

Ks. J.G.: No właśnie – o synodalności, czyli o czym?

O sztuce rozeznawania i wsłuchiwania się w to, co mówi do nas Duch Święty. Synodalność to najpierw spotkanie. Po pierwsze na poziomie: ja i Pan Bóg. Najważniejszą postacią synodu jest każda Eucharystia, na której wszyscy jesteśmy skupieni wokół ołtarza. W centrum jest Chrystus, a nie my. My Go adorujemy i słuchamy. A potem – spotkanie we wspólnocie braci i sióstr, odważne rozmawianie o tym, jak widzę daną sprawę. W postawie szczerości, uczciwości i pokory. Szukanie rozwiązań, wypracowywanie decyzji. I jeżeli w tym procesie rozeznawania dojdziemy do decyzji, którą uznamy za najwłaściwszą, a potem osoba, do której należy ostatnie słowo, podejmie inną decyzję, to powinna się z tego jakoś wytłumaczyć, uzasadnić ten swój inny wybór. To jest synodalność.

Ks. J.G.: A czy może Ksiądz Arcybiskup wskazać dobre owoce tego synodu?

Mogę. Na przykład to, że w ogóle spróbowaliśmy! To, że w wielu diecezjach i parafiach odbyły się dobre spotkania synodalne i pozostały po nich nie tylko wspomnienia, ale często grupy, które spotykają się nadal albo zostały przekształcone w rady parafialne. Również ogólnokrajowa synteza była bardzo dobrym owocem synodu. Wiele osób być może po raz pierwszy uczestniczyło w takim dialogu. W ogóle cieszę się, gdy ludzie świeccy zadają pytania księżom, biskupom, także gdy mówią: nie zgadzam się z księdzem biskupem, widzę tę sprawę inaczej. Byleby tylko było to wolne od złośliwości czy, nie daj Boże, hejtu. Nie uważam więc, że wszystko zostało zmarnowane. I nie lubię, gdy ktoś mówi, że synod się skończył. Niech on trwa, niech przenika do Kościoła, niech będzie obecny.

Reklama

Ks. J.G.: Księża znajdują się dziś praktycznie pod nieustannym ostrzałem. Są nie tylko krytykowani, wyszydzani, odsądzani od czci i wiary, ale też przez niektórych znienawidzeni. Czy my, kapłani, jesteśmy temu winni? A może to ze światem stało się coś złego?

Z tym atakiem na księży nie jest chyba tak, jak było jeszcze parę lat temu. Mam wrażenie, że jest dużo łagodniej, choć ostatnio jeden z księży powiedział mi: czuję się tak, jakbym przechodził koło kałuży, a przejeżdżający samochód mnie ochlapał, i teraz wszyscy patrzą na mnie, pokazują palcem i śmieją się, mówiąc, że się posikałem. Zarzucają mi coś, czego nie zrobiłem. I pewnie tak się czuje dzisiaj niejeden ksiądz, ale powtarzam: 5 lat czy nawet 2 lata temu było chyba gorzej. Największym problemem księży jest dziś nie hejt, ale samotność, o której coraz częściej mówią. Księża potrzebują dużego wsparcia, zwykłego, ludzkiego, braterskiego. Wsparcia wspólnoty. To zadanie dla solidnej formacji stałej. Sformułowanej i sformatowanej na nowo. Formacja seminaryjna jako tako idzie, z formacją stałą jest kłopot. Ksiądz wychodzi po święceniach z seminarium i... jeśli sam o siebie nie zadba, to kiepsko, bo troska ze strony wspólnoty Kościoła jest chyba za mała. Jeszcze bardziej niż formacji ksiądz potrzebuje relacji. Normalnych, uczciwych, dobrych relacji...

Ks. J.G.: Z kim? Z biskupem, z kolegami z roku czy może ze świeckimi przyjaciółmi?

Także z biskupem, to jasne. Codziennie ksiądz mówi na Mszy św.: „z naszym biskupem” i wypowiada jego imię. Świetnie, jeżeli ksiądz może powiedzieć, że ten biskup to jest nie tylko „nasz biskup”, ale: „to mój biskup”. Owszem, to mój przełożony, lecz nie taki, którego się boję, ale któremu ufam. Nie muszę przed nim uciekać, nie muszę udawać. To bardzo dużo.

Dotyczy to także wspólnoty kapłańskiej, tego, czy mamy wokół siebie ludzi, którzy, gdy będzie trzeba, zareagują inaczej niż Kain wobec Abla. Takich, którzy nie wzruszą ramionami i nie powiedzą: a co mnie on obchodzi, czy to moja sprawa, co się z nim dzieje? W małżeństwie łatwiej jest zdiagnozować problem u drugiego, zauważyć, że coś złego się dzieje: znowu wracasz późno, znowu jesteś pijany, jesteś jakiś nieswój, jakiś zamknięty... U księdza takie duchowe procesy „rakotwórcze” mogą się ciągnąć długi czas i... no właśnie, jeśli obok jest tylko taki Kain, to często dochodzi do wielkich tragedii. A biskupi często dowiadują się o nich jako ostatni.

Reklama

A.T.: Bo księża mają coraz częściej kłopot z posłuszeństwem wobec swojego biskupa? Mniejsze zaufanie?

Pierwszy krok zawsze musi zrobić biskup, tak jak w relacji ksiądz – świecki, gdzie pierwszy krok musi zrobić ksiądz. Komu więcej dano, od tego więcej się oczekuje. Istotne jest tutaj, jaką atmosferę stworzy ten wyżej w hierarchii, czy będzie się pokazywał przede wszystkim jako korposzef, menadżer, czy raczej jako brat. To ma naprawdę duże znaczenie.

Ks. J.G.: Czy chce Ksiądz Arcybiskup powiedzieć, że problemy księży z posłuszeństwem to wina biskupów?

Posłuszeństwo to jest relacja, zależy więc od dwóch stron. Posłuszeństwo może być zbudowane na strachu albo na zaufaniu. Ksiądz też musi rozumieć, że skoro zgodził się być posłuszny wobec Kościoła, to wyraża się to konkretnie także w posłuszeństwie wobec decyzji biskupa. Przy święceniach złożeniu przyrzeczenia posłuszeństwa towarzyszy symboliczny gest włożenia dłoni święconego księdza w dłonie biskupa. To objęcie dłoni może być interpretowane tak, jakby te dłonie były włożone w jakieś imadło, na zasadzie: teraz nie masz już żadnego pola manewru, ale może być też interpretowane inaczej: jesteś mi powierzony i ja się tobą zaopiekuję. Nie chcę ci zaszkodzić.

Reklama

A.T.: Pewnie Ksiądz Arcybiskup miał takie trudne sytuacje w swojej posłudze. Jak sobie z nimi Ekscelencja poradził?

Na pewno popełniłem wiele błędów, których nie chciałbym powtarzać. Staram się spokojnie wysłuchać księdza. On musi mieć szansę wypowiedzenia tego, co chce powiedzieć, musi być też przekonany, że biskup chce jego dobra, również wtedy, gdy stosuje wobec niego ograniczenia czy kary. Istotne jest także stałe towarzyszenie temu księdzu. Nie można myśleć: załatwiliśmy sprawę, ksiądz jest odhaczony, następny proszę... Nie! Rozpoczęliśmy trudną wspólną drogę i razem pójdziemy nią dalej. To jest bardzo ważne. Oczywiście, nie muszę przypominać, że potrzebna jest tu solidna i wzajemna modlitwa.

Ks. J.G.: W drodze na rozmowę z Księdzem Arcybiskupem dowiedzieliśmy się o decyzji pani minister edukacji, że od przyszłego roku będzie jedna godzina religii w szkole. Przegraliśmy tę batalię. Spodziewał się Ksiądz Arcybiskup, że to się tak skończy?

To smutna sprawa! Smutny jest sam sposób jej przeprowadzenia. Zwracaliśmy uwagę stronie rządowej, że pacta sunt servanda (umowy są święte). Była umowa, że bez porozumienia niczego nie zmieniamy. A tutaj otrzymaliśmy nową interpretację słowa „porozumienie”, że znaczy ono tyle, co: przyjmij to, co ja ci powiem. To nie jest dobre, bo dajemy w ten sposób jasny sygnał społeczeństwu, także uczniom, że można nie szanować tego, co się ustaliło, można lekceważyć drugą stronę...

Reklama

Nie jest też dobre to, że szkoła wycofuje się z wychowywania do wartości. Nasza propozycja – nasza, czyli strony kościelnej – była jasna: albo religia, albo etyka. Nie: albo religia, albo nic! Rozumiem, że religia kogoś specjalnie nie interesuje. No dobrze, w takim razie niech poznaje inne systemy aksjologiczne, niech się uczy etyki. To też nie zostało przyjęte. Dla mnie jednak najtrudniejsze w całej tej historii jest wrażenie, jakie odniosłem, że dla wielu religia to jest jakiś głupi przedmiot, który właściwie nic nie daje i dlatego możemy go zlekceważyć. A poziom lekceważenia w tym wszystkim jest naprawdę duży. I nie chodzi o lekceważenie biskupów, ale rodziców, uczniów i katechetów... Przecież oni mają takie samo wykształcenie jak nauczyciele matematyki czy historii. I im się teraz mówi, że za chwilę wielu z nich straci pracę, bo będzie o jedną godzinę religii mniej. To nie fair. Tego nie ma nigdzie w Europie i chyba w żadnej cywilizowanej części świata. Takiego poziomu niezrozumienia znaczenia religii, niezrozumienia znaczenia świata wiary dla ludzi wierzących i znaczenia Kościoła w historii i w tradycji narodu.

A.T.: Profesor Paweł Borecki z Zakładu Prawa Wyznaniowego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego – osoba raczej, eufemistycznie mówiąc, zdystansowana od Kościoła – mówi: powiedzcie non possumus i idźcie do europejskich trybunałów.

Zobaczymy...

A.T.: Może z całej tej trudnej sytuacji wyniknie jakieś dobro? Na przykład zmieni się sposób prowadzenia lekcji religii?

Oby! To jest konieczne. I dużo się tu ruszyło. Trwają prace nad nową podstawą programową. Z tego będą nowe programy i podręczniki do nauczania religii. Religii, a nie katechezy. Na katechezę jest miejsce w rodzinie i w parafii, ale nie w szkole. Między matematyką a chemią można uczyć religii, ale nie można katechizować. Kiedyś Benedykt XVI powiedział: musicie wiedzieć, w co wierzycie. I po to jest lekcja religii: żeby ten, kto wierzy, a nawet niewierzący, dowiedział się, w co wierzą wierzący, skąd to się wzięło, skąd jest ta nauka. Przecież to nie są jakieś fantazje, wróżki, tylko kwestie, które mają solidne podstawy naukowe.

Reklama

A.T.: Co Ksiądz Arcybiskup powiedziałby ludziom, którzy mówią: „Ja nie muszę w nic wierzyć. Mogę żyć bez Boga”?

Mam taką sytuację od lat, bo w mojej rodzinie jest wiele osób niewierzących. Jeżeli tylko takie osoby nie mają w sobie – a w mojej rodzinie na szczęście tego nie ma – jakiegoś antyklerykalnego jadu, to można rozmawiać. I to są arcyciekawe rozmowy. Oni pytają mnie: co ci daje wiara? Ja z kolei dociekam: jak można żyć bez wiary? Pytam, w czym upatrują sens życia...

Zostałem teraz wybrany przez księży biskupów na przewodniczącego Komisji ds. Dialogu z Niewierzącymi, komponuję ten zespół. I chciałbym bardzo, żeby byli w nim niewierzący. Ale to jest trudne zadanie. Wiele niewierzących osób mówi: jestem niewierzący, to nie będę członkiem struktur episkopatu. A nie chciałbym, żebyśmy usiedli tylko w gronie paru biskupów i mądrych księży i zastanawiali się, jak tu dialogować z niewierzącymi, skoro ich z nami nie ma.

Ks. J.G.: Na koniec pytanie osobiste: jaki ma Ksiądz Arcybiskup sposób na spędzanie wolnego czasu, na odstresowanie? Sport? Muzyka? Lektura?

I jedno, i drugie, i trzecie. Słucham muzyki, najlepiej na żywo, czyli na koncertach, staram się mieć pod ręką zawsze coś z poezji i troszkę beletrystyki. Ostatnio zatrzymał mnie np. wywiad z Martinem Scorsese. Bardzo lubię biografie ciekawych ludzi, nie tylko świętych, lubię też reportaże, czasem obejrzę lekki film. No i spotkania z fajnymi ludźmi oraz sport... Od lat biegam. Bardzo mi to pomaga. Trzeba oddzielać odpoczynek od lenistwa. Drugie jest niebezpieczne, pierwsze – konieczne.

Abp Adrian Galbas pallotyn, od 14 grudnia 2024 r. metropolita warszawski, przewodniczący Komisji ds. Dialogu z Niewierzącymi, członek Rady Stałej KEP

Ocena: +14 -9

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Abp A. Galbas: Siostry, protestujcie, gdy czujecie się potraktowane niewłaściwie

Siostry, protestujcie za każdym razem, gdy czujecie się potraktowane niewłaściwie. Zwracajcie na to uwagę także nam, duchownym – powiedział metropolita katowicki abp Adrian Galbas podczas niedzielnej pielgrzymki kobiet i dziewcząt do Piekar Śląskich.

Metropolita przypomniał, że miejsce i rola kobiet w Kościele katolickim to jeden z najważniejszych tematów trwającego obecnie synodu.
CZYTAJ DALEJ

Częstochowa: Podejrzany o zabicie księdza z Kłobucka przyznał się do winy

Sąd Rejonowy w Częstochowie uwzględnił wniosek prokuratury i w piątek wieczorem aresztował na trzy miesiące 52-latka, podejrzanego o zabicie proboszcza parafii NMP Fatimskiej w Kłobucku (Śląskie). Poinformował o tym PAP rzecznik Sądu Okręgowego w Częstochowie Dominik Bogacz.

Jak przekazał sędzia, zgodnie z decyzją sądu podejrzany ma być aresztowany do 14 maja. Podstawą stosowania najsurowszego środka zapobiegawczego jest obawa ucieczki i grożąca mężczyźnie surowa kara. Podobnie jak wcześniej w prokuraturze, również na posiedzeniu aresztowym mężczyzna przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień. Kilka godzin wcześniej usłyszał zarzut usiłowania rozboju i dokonania zabójstwa.
CZYTAJ DALEJ

Świadectwa: Nawróceni przez Ojca Pio

2025-02-16 21:06

[ TEMATY ]

świadectwo

św. o. Pio

świadectwa

Krzysztof Tadej

Niezmienione ciało św. Ojca Pio spoczywa w szklanym sarkofagu w San Giovanni Rotondo

Niezmienione ciało św. Ojca Pio spoczywa w szklanym sarkofagu w San Giovanni Rotondo

Któż mógł przypuścić w maju 1887 roku, że urodzony w Pietrelcinie w Kampanii chłopczyk przejdzie do historii jako jedna z najbardziej niezwykłych postaci w historii Kościoła?

Mały Francesco Forgione, syn miejscowych chłopów, już w wieku dziesięciu lat rozeznał swoje powołanie, a w wieku 15 lat rozpoczął nowicjat w zakonie kapucynów. Otrzymał habit franciszkański i imię zakonne Pio na cześć świętego Piusa V, patrona Pietrelciny. W 1907 roku złożył uroczyste śluby zakonne, a trzy lata później otrzymał święcenia kapłańskie.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję