I
Czyż są większe paradoksy od paradoksów zbawienia? „O, słodkie drzewo, spuśćże nam już ciało, żeby na tobie dłużej nie wisiało”. To, co było dotychczas znakiem hańby, wstydu i śmierci
- krzyż - staje się odtąd znakiem zwycięstwa i życia. Przeklęte drzewo staje się drzewem słodkim. To na nim zawisło ciało Zbawiciela. Teraz „my je uczciwie w grobie położymy, płacz uczynimy”.
Trzeba nad Nim zapłakać jak nad każdym umarłym. Ale nie tylko nad
Nim. Bardziej niż nad Nim, nad sobą. Bo przecież nie byłoby Jego śmierci bez moich grzechów. „Oby się serce w łzy rozpływało, że Cię, mój Jezu, sprośnie obrażało”. Niech mieszają się nasze
łzy - łzy smutku za Tym, który umarł, i łzy żalu nad tymi, za których umarł.
II
„Jezu! W ręce Ojca Swojego Ducha oddawszy, zamordowany”. Jakim słowem opisać to, co się tam stało? A może po prostu nie szukać pięknych słów, tylko nazwać rzecz po imieniu: morderstwo,
mord tym gorszy, że zbiorowy. Do tego mordu ludzkość przygotowywała się przez wieki i przez tysiąclecia bez przerwy przykłada doń rękę. Ale czy można zamordować Trójjedynego Boga? Mylili się ci, co tak
myśleli. Można Mu jedynie zabrać ludzkie życie. A i to tylko na krótko, bo na trzy dni.
III
„Jużci, już, moje kochanie gotuje się na skonanie. Toć i ja z Nim umieram”. Tak, umieramy wraz z tymi, którzy odchodzą. Każdy z nich zabiera jakąś cząstkę nas. Po śmierci bliskiego żyjemy
jakby mniej. I na tym z jednej strony polega umieranie. Z drugiej strony w śmierci Pana jest cząstka każdego z nas. Ta najgorsza cząstka, ta, która nie chce umrzeć: nasza złość, nasza nieprawość, nasza
nienawiść. Obyśmy zawsze nosili w sobie konanie Jezusa, bo tylko wtedy konać w nas będą nasze grzechy..
Pomóż w rozwoju naszego portalu