Ilekroć widzę stokrotki, przypomina mi się dzień, w którym ukończyłam szkołę średnią. Rozdanie świadectw dojrzałości, okolicznościowe przemówienie pana dyrektora z życzeniami udanego życia i... bukiecik
stokrotek, a za nim ładna buzia dziewczynki o ciemnych oczach i czarnych włosach. To Basia, uczennica klasy pierwszej. Był taki ładny zwyczaj w naszej szkole, że dziewczęta kończące naukę otrzymywały
kwiaty od pierwszoklasistek, po prostu na pożegnanie. Zwyczaj był tym milszy, że kwiatów nie kupowano, tylko dziewczynki zrywały je w ogrodzie albo zbierały na łące. Nasza „buda” było to liceum
żeńskie.
Z Basią znałyśmy się ze szkoły. Wiedziałam, że była dobrą uczennicą, że ładnie śpiewała, bo często występowała z kilkoma swoimi koleżankami na szkolnych akademiach. Ten bukiecik od Basi, te śliczne
stokrotki z „Bożej łączki”, okazały się być pierwszymi kwiatami, jakie w życiu dostałam.
Z bukiecikiem stokrotek w pamięci wyruszyłam w dorosły świat. Basia została w szkole jeszcze na trzy lata. W dorosłym życiu dostawałam dużo kwiatów, choćby z racji mojego nauczycielskiego zawodu.
Zastanawiam się, czy otrzymałam kiedyś stokrotki. Tak, raz - takie ogrodowe, równie piękne. Od mojej przyjaciółki Krysi, ale to zupełnie inna historia.
Po paru latach pobytu w „szerokim świecie” wróciłam do rodzinnego miasta. Podjęłam pracę w swojej szkole. Zaczęłam z wielką tremą, bo wśród swoich profesorów. Wkrótce stwierdziłam, że
to chluba dla mnie być także po drugiej stronie katedry w liceum, w którym sama się uczyłam.
Kiedy zaczęłam mieć problemy z chodzeniem i musiałam udać się do lekarza, los zetknął mnie znowu z Basią. Ona też wróciła w rodzinne strony po studiach. Skończyła medycynę, była specjalistką od rehabilitacji.
Jak mi kiedyś powiedziała, wybrała to, aby pomagać przede wszystkim dzieciom z wadami kręgosłupa i chorobami reumatycznymi.
Przywitałyśmy się serdecznie, jak dobre znajome. Pewnie to za sprawą stokrotek, o których obie pamiętałyśmy. Tamte drobne kwiatki w jakiś magiczny sposób zbliżyły nas do siebie. Zanim rozmowa przeszła
na „tematy chorobowe” [...] zaczęłyśmy wspominać szkołę i naszych profesorów. Chociaż nie byłyśmy koleżankami z jednej klasy, to miałyśmy tych samych nauczycieli od niektórych przedmiotów.
Mówiłyśmy o nauczycielu fizyki, który siał postrach na lekcjach powtórzeniowych, o pani od rosyjskiego, która niewiele miała z nas pożytku, jeśli chodzi o naukę (w czasach Związku Radzieckiego nikt nie
przepadał za tym przedmiotem), ale za to wiele pożytku - jeśli chodzi o śpiewanie. Bowiem pani profesor posiadała szczególny dar do wyławiania talentów śpiewaczych, z których tworzyła tzw. „chórki”,
a te angażowane były do różnych imprez artystycznych - niejednokrotnie poza szkołą - i nawet czasem zdobywały nagrody.
Ze wzruszeniem wspominałyśmy naszego profesora od polskiego. Był to człowiek wprost wspaniały. Podziwiałyśmy jego wiedzę i mądrość, jak też ogromną cierpliwość, ponieważ ze stoickim spokojem wysłuchiwał
naszych, nie zawsze mądrych, odpowiedzi. Przed takim nauczycielem należy chylić czoła, a my obie miałyśmy szczęście być uczennicami najlepszego na świecie polonisty! Basia mogła się pochwalić, że był
również jej wychowawcą. Zaś ja szczyciłam się tym, iż obecnie mój pan profesor nazywał mnie swoją „koleżanką”.
Basia pracowała w szpitalu. Tam zastawałam ją zwykle przy chorych dzieciach. Przyjazna, uśmiechnięta pani doktor, dzięki temu i dzieci były uśmiechnięte. Nasze towarzysko-lekarskie spotkania najczęściej
odbywały się w jej domu. Mogłyśmy wtedy swobodnie porozmawiać, a potem zajmować się moją gimnastyką. Rehabilitacja była bardzo wskazana przy moich dolegliwościach, żeby jak najdłużej zachować sprawność
chodzenia. Basia poświęcała dużo czasu moim ćwiczeniom, kierowała mnie na różne zabiegi i doradzała wyjazdy do sanatorium. Gdyby nie jej pomoc, moja niesprawność prawdopodobnie nastąpiłaby szybciej.
Dzisiaj Basi już nie ma... Zmarła kilka miesięcy temu. Odeszła o wiele za wcześnie i tak nagle. Każda śmierć jest nagła... Nie poszłam na jej pogrzeb, już nie byłam w stanie. Nie położyłam kwiatów
na jej grobie. Ale...
Basieńko, jeżeli mnie słyszysz, obiecuję, że kiedy obie znajdziemy się w tym następnym życiu i gdy będziemy sobie beztrosko biegać po ukwieconych łąkach niebiańskich, nazbieram dla ciebie całe mnóstwo
stokrotek! A teraz chcę jeszcze powiedzieć, że stokrotnie ci dziękuję, moja kochana pani doktor...
Pomóż w rozwoju naszego portalu