13 maja w archikatedrze przemyskiej uroczystą Eucharystią rozpoczęło się sympozjum katechetyczne pod takim właśnie hasłem. Wykłady odbyły się w seminaryjnej auli. I tak właściwie można by zakończyć tę
wiadomość, bo opasłe teksty wykładów różnorakich sympozjów wymagają długiej lektury, przemyśleń itp. Ale tego tak nie można zakończyć, bo było to sympozjum szczególne. Powiedzmy, że było ono deserem do
głównego „dania”, jakim była uroczystość wręczenia księgi pamiątkowej ks. prof. Bronisławowi Twardzickiemu.
Chcąc pomóc pamięci zaglądam w seminaryjny indeks i znajduję wpis z czwartego roku studiów. Katechetyka i ćwiczenia katechetyczne. To był przedmiot, który zetknął nas z bohaterem wczorajszej uroczystości.
Nie pełna to prawda. Życie seminaryjne sprawia, że spotykamy się z profesorami, którzy w danym momencie jeszcze nas nie uczą. Spotykamy się na korytarzach seminarium, ale także w opowieściach starszych
kolegów. Księdza Profesora spotkaliśmy tak właśnie. Pierwsze hospitacje, potem pierwsze samodzielnie, pod okiem Profesora prowadzone katechezy rezonowały różnymi opowieściami. Różnymi to brzmi wieloznacznie
- dobrymi. Bo Ksiądz Profesor jest nade wszystko dobrym człowiekiem.
Wreszcie stanął pośród nas, właściwie zasiadł na chwilę za profesorską katedrą, omiótł wzrokiem zgromadzenie i wiedząc, że jako czwartacy będziemy domagać się wolnego pierwszego wykładu uprzedził
nas, że wykładu nie będzie, ale opowie nam o sobie. Ta opowieść o sobie była zwykłym pretekstem, na który daliśmy się nabrać. Bo opowiadał o katechezie - o tej w Radymnie, a nade wszystko w Trześni,
gdzie katechizował po trzydzieści parę godzin, a był nawet taki czas, że ponad czterdzieści.
O sobie mówił, wbrew obietnicy, niewiele - no, może z wyjątkiem czasów szkolnych - i znowu o ówczesnej katechezie. Już po tym sprytnie zakamuflowanym niby wykładzie wiedzieliśmy, że to
nie profesor, to w dobrym słowa znaczeniu fanatyk ewangelizacji poprzez katechetyczne spotkania.
Wykłady ujawniły ogromną wiedzę. Wówczas o tym jeszcze nie wiedzieliśmy, ale kiedy jako młodzi kapłani zaczęliśmy studiować kolejne tomy podręczników dla katechetów, raz po raz pojawiało się jego
nazwisko zarówno w opracowaniach związanych z psychologią rozwojową, jak i w samych konspektach katechez. Różne one były, ale w przypadku ks. Twardzickiego, przebijało z nich jego osobiste doświadczenie.
Nie były to konspekty zza biurka.
Wróćmy jednak do seminaryjnych czasów. Przyszedł czas i naszych samodzielnie prowadzonych katechez. Najpierw dawaliśmy je do poprawy. I jak to studenci, odpisywaliśmy to stąd, to skądinąd, ale niestety
nie trwało to długo. Już powroty pierwszych kolegów ujawniły, że to się nie uda. Przynosili, owszem, prawie nietknięte profesorską ręką konspekty, ale bez rozradowania. Na pytanie o co chodzi, odpowiadali:
O nic, trzeba to jeszcze raz przepisać. Takie złe? Nie, nawet dobre, ale ksiądz profesor swoim charakterystycznym no...no... podawał delikwentowi podręczniki, czasem nawet strony, z których rzekomy samodzielny
twór kleryka został skompilowany. Trzeba zatem było samemu czytać, a potem samodzielnie taki konspekt „stworzyć”. Ten trud się jednak opłacał. Nigdy w zasadzie po takiej pracy nie chodziło
się dwa razy do poprawy. Więcej, Ksiądz Profesor szybko, konkretnie pomagał uzupełnić pewne braki i można było spokojnie czekać na swoją kolejkę.
Te pierwsze katechezy różnie wychodziły. Nieznana klasa, prowadzący i grono szyderców, niebezpieczne zwłaszcza w tej substancji, która już swoje pierwociny katechetyczne miała za sobą. Potem było
omawianie. Szybko odkryliśmy dobroć serca Księdza profesora. Tutaj znaleźliśmy sposób na te najsłabsze nawet katechezy. Po kolei, odpowiednio do zleconych zadań omawialiśmy cele, realizację, kontakt z
uczniami. Czasem nie zostawialiśmy, a wiedzieliśmy kiedy i po co, suchej nitki na delikwencie. Profesor słuchał, poprawiał okulary i wreszcie przechodził do „akcji”.
No, no nie było tak źle. I tutaj wyakcentowywał słabe strony katechezy, aby za chwilę wydobyć to, co było dobre, a nawet bardzo dobre.
Po święceniach jako młodzi księża spotykaliśmy Profesora na tzw. wizytacjach. Bardzo miłe to były spotkania, choć nie pozbawione oczywiście tremy. Sam pamiętam takie jedno, tuż przed końcem roku,
a więc w czasie obopólnego rozleniwienia zarówno katechety jak i katechizowanych. Pamiętam była to ósma klasa, materiał skończony, rozmawiamy o planach wyboru szkół średnich, a tu nagle zza okna wyłania
się „Trabant” i wszystko jasne. Szybko dyscyplinuję siebie i dzieci, zapisujemy jakiś temat o Soborze Watykańskim II i wszystko niby gra. Ksiądz Profesor zapukał, zapytał czy może wejść, skromnie
siadł w ostatniej ławce i słucha. Krótko. Widząc, jak męczę doktrynę świętego Soboru zaczął pogawędkę z moimi ośmioklasistami, a oni wsłuchani, za chwilę zaczęli z nim dyskutować. Katecheza, która dla
mnie miała perspektywę niekończącego się kwadransa, trwała bez mała ze dwie godziny zegarowe.
Podczas majowej uroczystości, jakoś to wszystko wróciło. Ks. prof. Kocór, ks. prof. Waldemar Janiga podkreślali te wysoce ludzkie cechy. Obok katechezy, co zauważył ks. Janiga, pasją Księdza Profesora
były rekolekcje. Były - to źle powiedziane - są. Jest cenionym i często zapraszanym rekolekcjonistą. Jego kazanie, jakie wygłosił do uczestników pielgrzymki do Rzymu, wygłoszone na Monte Cassino
wspominają jej uczestnicy do dziś. Przypomniano je także podczas sesji.
Dla kronikarskiego obowiązku przytoczmy tytuły wygłoszonych referatów: prof. dr hab. Marek Marczewski z KUL, Katecheza w służbie wiary; ks. prof. Stanisław Kulpaczyński KUL, Katecheza w rodzinie;
ks. prof. Andrzej Offmański - Uniwersytet Szczeciński, Katecheza Ewangelizacyjna.
Potem ks. Waldemar zaprezentował Księgę pamiątkową, a Ksiądz Arcybiskup przy aplauzie zgromadzonych wręczył ją Jubilatowi. Warto przytoczyć słowa wypowiedziane przez Księdza Arcybiskupa. „Zarówno
dekoracja, którą przygotowali klerycy, jak i Księga ma dominujący kolor wiosennej zieleni. Zatem to nie koniec pracy. To się dopiero zaczyna i czekamy na kolejne owocowanie, jakim będą tak poszukiwane
w całej Polsce podręczniki katechetyczne autorstwa Księdza Profesora”.
Kosz kwiatów i nie do zastąpienia w takich sytuacjach ks. Biały - rozległo się gromkie sto lat.
Potem Ksiądz Jubilat skromnie opowiedział o swojej drodze życiowej ku kapłaństwu. Jak to u niego, wiele było anegdot, autoironii, a nade wszystko wdzięczności dla wszystkich - tych, którzy tę
uroczystość przygotowali, którzy na niej byli. Wreszcie zakończył: „Dużo tu dziś było kadzidła w stronę mojej skromnej osoby, ale mam nadzieję, że mnie ono nie popsuje”.
Redakcja w imieniu własnym i wielu, wielu Czytelników dołącza do tych słów życzeń i zachęca, zwłaszcza kapłanów, do nabycia Księgi Pamiątkowej. Niech przypomina jak powinna wyglądać dobra katecheza,
a dobra winna być bo dobrego mieliśmy Mistrza.
Pomóż w rozwoju naszego portalu