Wszyscy jesteśmy od czasu do czasu na jakimś pogrzebie. Choć krążą opowieści o ludziach, którzy lubią chodzić na pogrzeby - ja jeszcze takich nie spotkałam. Uczestniczenie w ostatniej drodze zmarłego jest bardzo przykre. Ta przykrość jest tak namacalna, że pozostaje długo po opuszczeniu cmentarza, nawet wtedy, gdy ze zmarłą osobą nie byliśmy związani więzami pokrewieństwa. Zdarzyło mi się jednak, że uczestniczyłam w dwóch pogrzebach, po których opuściłam cmentarz pocieszona. Czy może być coś pocieszającego w pogrzebach?
Pierwszy pogrzeb odbył się zimą w małym miasteczku w naszym województwie. Zmarłą była moja Ciocia, która tam się przeprowadziła po wojnie z Wielkopolski. Miała 92 lata. Niewiele zapamiętałam z przemówienia, jakie wygłosił ksiądz proboszcz. Może dlatego, że w kaplicy było straszliwie zimno. Natychmiast jednak wróciła mi uwaga i zapomniałam o zimnie, gdy ksiądz po przemówieniu położył rękę na trumnie i wykonał takie ruchy, jakby ją głaskał. Były to gesty tak ciepłe, jakby odnosiły się do żywej osoby. Głaszcząc trumnę, powiedział do nas: „Przez 92 lata nie znudził się jej Pan Jezus”. To zdanie proboszcza o swej parafiance zapamiętałam z pogrzebu i traktuję jako hołd dla mojej Cioci. Wiem, że całe życie była osobą bardzo pobożną, człowiekiem modlitwy.
Drugi pogrzeb również odbył się poza Zieloną Górą. Zmarły był moim dobrym znajomym. Wszystko odbywało się tak jak na każdym pogrzebie, aż do momentu, gdy zabrała głos żona zmarłego. Na wstępie przyznała, że to nietypowe, aby ona zabierała głos, ale chce opowiedzieć o ostatnich chwilach zmarłego i zaczęła tak: „Bardzo się modliłam, aby zrozumieć tajemnicę odejścia”. Została wysłuchana. On otrzymał łaskę dobrego opuszczenia świata, a cała rodzina łaskę przygotowania siebie na śmierć męża i ojca. Uśmiechając się, opowiedziała, jak byli przy jego śmierci, jak łagodnie zasnął, potem elegancko go ubrali i dodała bardzo pewnym głosem: „Nie płaczcie, Państwo, on tu jest i na nas patrzy”. Po tych słowach wydawało mi się, że to nie pogrzeb. Rzeczywiście, zmarły tu jest, a my jesteśmy jego gośćmi. Popłakiwałam od początku pogrzebu, ale usłyszawszy to wszystko, jeszcze bardziej zaczęłam płakać. Był to jednak płacz wyzwalający, przynoszący ulgę, nie beznadziejny, jak to mi się zdarza na innych pogrzebach. Pomyślałam sobie, że oto zetknęłam się ze świętością i wielkim zaufaniem do Boga - Dobrego Ojca, zaufaniem, które potrafi przekroczyć śmierć.
Mnie te dwa pogrzeby pocieszyły i może troszeczkę przybliżyły do tajemnicy odejścia. Dlatego je opisałam. Może i Wam, Czytelnicy, powiedzą wiele. Bóg przecież mówi do nas przez naszych bliźnich i przez zdarzenia. Prawda?...
Pomóż w rozwoju naszego portalu