W dniu, w którym spadł pierwszy śnieg tej zimy, moje dzieci w komplecie wskoczyły na parapet i patrzyły na biały puch za oknem. Ileż było radości. Patrzyliśmy na zaśnieżone drzewa, domy, zasypane samochody i na nasz trawnik przed domem. Dzieci zwróciły uwagę na ślady, które były odciśnięte w śniegu. - Czyje to ślady tato? - pytali mnie moi chłopcy. Michał stwierdził, że psa - ale jak pies mógł wejść do naszego ogródka? Najstarszy Piotruś, doświadczony pierwszoklasista, stwierdził - to są ślady kota! Potwierdził to najmłodszy, Maciek, który jeszcze nie mówi, ale kota często widywał w ogródku: - Kika, kika tu- zawyrokował. Roześmialiśmy się wszyscy. Ciekawie jest rozpoznawać ślady na śniegu.
I właśnie wtedy przypomniałem sobie wydarzenie sprzed blisko 20 lat, gdy byłem uczniem liceum. Mieszkaliśmy z bratem daleko od domu w internacie. Był początek grudnia. Zima piękna - taka prawdziwa, z mrozem i śniegiem. W domu w grudniu całą rodziną chodziliśmy na Roraty. Wstawaliśmy wcześnie, a nawet bardzo wcześnie, bo już o piątej nad ranem, ponieważ do kościoła było daleko i trzeba było jeszcze przeprawić się przez Dunajec. Ale w liceum, choć to było miasto i kościoły blisko, choć nie trzeba było tak wcześnie wstawać, na Roraty chodzić nie było wolno. Kierownik internatu miał polecenie: nie puszczać do kościoła.
Z bratem i kolegami nie rozumieliśmy takich zakazów: jak tu nie iść do kościoła? Wczesnym rankiem w kilka osób próbowaliśmy wyjść z internatu. Drzwi wejściowe zamknięte, drzwi od kotłowni zamknięte, przez kuchnię też nie można. Co robić? Postanowiliśmy wyjść przez „junonę”. „Junona” to był pokój na parterze przeznaczony do „nauki własnej” - tu można było przyjść, aby się w spokoju przygotowywać do lekcji.
Szybko wyskoczyliśmy przez okno i w ciągu kilku chwil byliśmy w kościele na naszych ulubionych Roratach. Po powrocie usłyszeliśmy, że kierownik wie, iż kilku chłopców było w kościele, więc będzie szukał winnych. Byliśmy pewni, że nikt się nie przyzna, i że nikt nie wskaże kolegów, którzy byli w kościele. Tak też się stało.
Kierownik jednak nie dawał za wygraną. Wpadł na genialny pomysł: zbierał buty i przymierzał do śladów zostawionych pod oknem. Wyłapał nas wszystkich. Mieliśmy duże nieprzyjemności.
Patrząc z dziećmi na śnieg za oknem wspominam tamte chwile i historię, która dziś brzmi nieprawdopodobnie. Ale cieszę się, że moim dzieciom przyszło żyć w świecie, w którym ślady na śniegu są powodem tylko do radosnych rozważań.
Pomóż w rozwoju naszego portalu