Masz chandrę? - kup sobie nowy ciuchy. Jesteś samotny? - nowej generacji komórka rozwiąże twoje problemy. Zmarszczki na twarzy? - żaden kłopot, wystarczy krem z wyższej półki. Nie możesz znaleźć swojego księcia z bajki? - kup samochód, ma bogatsze wnętrze od niejednego mężczyzny. Masz kaca? -... no właśnie. Ekrany naszych telewizorów, kolorowe czasopisma, billboardy świetnie znają lekarstwa na wszystkie nasze bolączki, nie tylko ciała, ale i duszy. Na wyciągnięcie ręki mamy setki poprawiaczy, ulepszaczy i uzdrawiaczy. Wystarczy uiścić określoną sumę i jesteśmy młodzi, zdrowi, bogaci, piękni i szczęśliwi. Czy aby na pewno? Czy rzeczywiście nowy ciuch może załagodzić nasze zagubienie, a połknięcie tabletki antydepresyjnej może uwolnić nas od wewnętrznego głodu, tęsknoty za czymś prawdziwym, głębszym, piękniejszym? Czy rzeczywiście samochód i komórka są w stanie zaspokoić pragnienie bycia potrzebnym i kochanym, pragnienie bliskości? Czy nie są to w rzeczywistości tylko i wyłącznie bezwartościowe gadżety, niesięgające nawet rangi półśrodków? I kim są ci, którzy ulegają sugestiom katujących nas na każdym kroku spotów reklamowych, jak postrzegają swoje człowieczeństwo? Skoro człowiek może sam znaleźć sposoby na uszczęśliwienie siebie, skoro człowiek może sam być jak Bóg... bez głębi, bez ducha, bez tajemnicy... wydrążony z nadprzyrodzoności... Szczerze mówiąc, nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie takiej koncepcji siebie, bo zbyt przerażająca, zbyt dramatyczna jest wizja człowieka wyzutego z tego wszystkiego, co stanowi jego istotę, co nie ogranicza go do bycia gigantycznym śmietniskiem gromadzącym tony odpadów ekskluzywnych marek. Nie pochlebia mi ta rola, dlatego bardziej niż zaaplikowany mi na billboardzie slogan, sugerujący, co mam zrobić, co mam kupić, żebym mogła być szczęśliwa, przemawia do mnie tekst proroka Izajasza:
„O, wszyscy spragnieni, przyjdźcie do wody,
przyjdźcie, choć nie macie pieniędzy!
Kupujcie i spożywajcie, »dalejże, kupujcie« bez pieniędzy
i bez płacenia za wino i mleko!
Czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem?
I waszą pracę - na to, co nie nasyci?
Słuchajcie Mnie, a jeść będziecie przysmaki
i dusza wasza zakosztuje tłustych potraw.
Nakłońcie wasze ucho i przyjdźcie do Mnie,
Posłuchajcie Mnie, a dusza wasza żyć będzie”
(Iz 55, 1-3).
Czyż słowa te nie są najbardziej kreatywną reklamą dzieł Bożych, które mogą się dokonać w nas i dla nas? Czyż Obietnica zawarta w niej nie bije na głowę tych wszystkich pięknych obiecanek cacanek z oglądanych codziennie reklam? Czemu zatem nie potrafimy z niej korzystać? Czy to brak zaufania do Autora Obietnicy? Na Słowo Boga nie ma ceny, bo Jego skuteczność przerasta skuteczność każdego ludzkiego wytworu, a z naszej strony wymaga jedynie pokornej gotowości na przyjęcie Go. To wiele, a zarazem niewiele. Wiele, bo dzisiejszy człowiek źle kojarzy pojęcie pokory, nie specjalnie też lubi słuchać. Niewiele, bo to, co otrzymujemy w zamian, zdumiewa bogactwem oferty i po ludzku patrząc, taki interes niespecjalnie się kalkuluje. Kto, która firma, marka, przedsiębiorstwo zaoferowałyby gratisowo swój towar? Może jednorazowo znalazłyby się jakieś... Ale które z nich ma w ofercie życie i czy potrafiłyby obdarować nim klienta bez przepisowej ilości zer na koncie? Bóg daje nam je gratis. I życie, i szczęście. Wszystko mamy podane na tacy, więc dlaczego nie skorzystać? Dlaczego sięgać po środki i kuracje zastępcze nieprzynoszące trwałej satysfakcji, kiedy można otrzymać wszystko, od zaraz i bez „płacenia za wino i mleko”? Dla mnie rachunek jest prosty. Ulegam tej Ofercie i wybieram Oryginał. Wybieram wszystko! Zdeklarowana niżej podpisana maksymalistka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu