Książka przypomniała mi także wydarzenia, które nie są w niej opisane. Swego czasu z Poczekajki został przeniesiony do Białej Podlaskiej o. Adam, ulubiony przez ministrantów opiekun. Dwa miesiące później, podczas oazy w Zakroczymiu, odwiedził nas prowincjał zakonu. Mieliśmy wtedy po 12-13 lat, ale poszliśmy do niego z prośbą, żeby wrócił do nas o. Adam. Prowincjał o. Pacyfik Dydycz (obecny biskup ordynariusz diecezji drohiczyńskiej), uśmiechnął się i powiedział: „Minie kilka lat i inni tak samo będą prosić o was”. Nie pomylił się. Przynajmniej dwóch uczestników tamtej delegacji wstąpiło później do kapucynów.
Wszystko, o czym napisał br. Cherubin, wydarzyło się naprawdę. Ale chociaż wydawało mi się, że o mojej dawnej parafii wiedziałem wszystko, to dopiero z jego książki dowiedziałem się, skąd wzięła się nazwa „Poczekajka”. Otóż przy trakcie wiodącym z Lublina do okolicznych wsi stała karczma. Aby przyciągnąć klientów, jej właściciel, Żyd, powiesił kiedyś napis „Poczekaj”. Miał on zachęcać do zatrzymania chłopów powracających z targu w Lublinie.
Ciekawa jest historia rozwoju parafii i żmudnego dzieła budowy nowego kościoła. Pomagałem przy niej i wiem, jak to było. Niesamowite są opisy spotkań autora z parafianami, choćby podczas roznoszenia opłatków. A spotykał wówczas naprawdę różnych ludzi. Mogłoby się wydawać, że nowe dzielnice Lublina to blokowiska bez historii, bez „duszy”, którą mają starsze dzielnice. Każdy, kto przeczyta wspomnienia zakrystiana z Poczekajki, na pewno zmieni zdanie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu