Reklama
W Warszawie pięć gimnazjalistek zmusiło koleżankę do zjedzenia szyszki i podpaliło jej włosy. Czterej uczniowie wałbrzyskiego gimnazjum przez kilka miesięcy terroryzowali swoich kolegów. Policja szacuje, że na koncie mają prawie 130 rozbojów. Takich przykładów można niestety przytaczać wiele. O tym, że praca w gimnazjum, to ciężki kawałek chleba doskonale wiedzą nauczyciele. - Jeśli znajdę pracę w podstawówce lub liceum, to z ulgą odejdę - opowiada zastrzegająca swoją anonimowość nauczycielka informatyki z jednej z podwarszawskich szkół. Nierzadko to właśnie słabi psychicznie nauczyciele padają ofiarą swoich uczniów. Pracę w gimnazjum nie najlepiej wspomina też nauczyciel historii z Gozdowa w Wielkopolsce. Przez cały semestr uczniowie obrzucali go wyzwiskami, straszyli podpaleniem oparami z dezodorantu, ciągnęli za brodę i włosy. - W gimnazjum zamiast nauczycieli przydaliby się więzienni klawisze, może oni zaprowadziliby porządek - proponuje Dariusz Murawski, nauczyciel z podwarszawskiego Raszyna. Z nim uczniowie, nawet ci najbardziej agresywni, wolą nie zadzierać. Jego wzrost - ponad dwa metry - budzi respekt. - Policja w naszym gimnazjum była niemal codziennie - wspomina Mariusz, dziś już licealista. - Przyjeżdżali wtedy, gdy były bójki, gdy ktoś rozpylił gaz w szkole, a nawet wtedy, gdy nauczyciele złapali kogoś z papierosem. Ola, uczennica III klasy gimnazjum w Piasecznie pod Warszawą nie raz widziała na szkolnym korytarzu kolegów, którzy w czasie przerw raczyli się piwkiem.
Stołeczny Ośrodek Komunikacji i Dialogu Społecznego opublikował w tym roku raport, z którego wynika, że ponad połowa warszawskich gimnazjalistów tylko w zeszłym roku szkolnym piła alkohol. Co szósty młody warszawiak zadeklarował, że miał już kontakt z narkotykami. Warszawskie gimnazja to kuźnia młodych przestępców - wynika z raportu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Skąd się biorą takie zachowania? Skąd tyle przemocy i agresji właśnie w gimnazjach? - W tych szkołach uczą się uczniowie w bardzo specyficznym i trudnym wieku, tzw. „cielęcym”. Moment buntu jest normalnym etapem rozwoju każdego człowieka - wyjaśnia psycholog i pedagog, dr Katarzyna Krasoń. Bunt dorastającego człowieka przeradza się w skłonności do niszczenia tego, co pozostawiają po sobie poprzednie pokolenia. Przemoc wobec słabszych, moda na niezależność, to także zaprzeczanie ideom wpajanym przez dorosłych.
Między dzieciństwem a dorosłością
Reklama
Gimnazjaliści chcą za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę rówieśników, bo często brakuje im jej ze strony rodziców. - Młodzi ludzie, szczególnie ci w okresie dojrzewania, nie powinni się nudzić. Staramy się angażować naszych uczniów w rozmaite przedsięwzięcia - twierdzi Grzegorz Baran, dyrektor katolickiego gimnazjum im. Ks. Jerzego Popiełuszki w Warszawie. Uczniowie z jego szkoły wystawiają sztuki, które sami napisali. Wspólnie redagują też szkolne czasopismo Prymus. Okazuje się, że to ludzie, którzy mają ambicje i zainteresowania, trzeba im tylko stworzyć odpowiednie warunki, by mogli je rozwijać. Dyrektor Baran podkreśla, że wiele zależy także od nauczycieli. Jeśli poświęca on uczniom swój czas, również ten prywatny, ma szansę być dla nich autorytetem.
Twórcy reformy oświaty, która w 1999 r. przywróciła gimnazja, wyszli z założenia, że potrzebna jest szkoła, która będzie pomostem między dzieciństwem a dorosłością. Bo trzynastolatki niewiele mają wspólnego z siedmiolatkami. Nowy typ szkoły ma kształcić już „na młodzieżowym poziomie”, ale zarazem w „dziecięcy” sposób rozwijać umiejętność poszukiwania i wykorzystywania informacji. - Gimnazja to symbol reformy oświaty. W nich młodzież ma decydować, co chce robić w życiu - mówił w Gnieźnie przed sześcioma laty ówczesny minister edukacji Mirosław Handke. Dlatego uczniowie dostali nowe programy, a w nich mniej suchej wiedzy, więcej umiejętności; rozbudzanie zainteresowania światem, zamiast wkuwania encyklopedii. Do szkół mieli przyjść nauczyciele, przygotowani do pracy z młodzieżą w okresie dojrzewania. Praktyka pokazała, że część z nich zupełnie nie umiała poradzić sobie z wyzwaniami nowej szkoły. - Ich wiedza dotycząca rozwoju ucznia, umiejętności radzenia sobie z agresją i przemocą okazały się niewystarczające - mówi dr Krasoń.
Koniec koedukacji?
Pobożne życzenia mają to do siebie, że raczej się nie spełniają. Tak było i w przypadku gimnazjów. Nie wszystkich, większości. Bo na przemoc i agresję wśród uczniów nie narzekają nauczyciele pracujący w gimnazjach przy renomowanych liceach. Być może receptą na bolączki polskich gimnazjów byłaby rezygnacja z koedukacji na rzecz szkół - albo tylko klas - męskich i żeńskich. Na całym świecie takie szkoły przestały być postrzegane jako przeżytek przeszłości. Z roku na rok przybywa tego typu placówek nie tylko w Europie, ale też w Stanach Zjednoczonych i w Australii. Francuski socjolog Michel Fize w swojej książce Pułapki szkoły mieszanej przypomina, że kobiety i mężczyzn cechuje inne tempo dojrzewania i zdobywania wiedzy. Dziewczynki szybciej dojrzewają i biologicznie i psychicznie. Wyprzedzają swoich kolegów średnio o dwa lata. Zatem koedukacja, zamiast łagodzić obyczaje, nierzadko je brutalizuje. Na szkołach lub klasach żeńskich korzystają dziewczęta, bo mogą bardziej skupić się na nauce niż na kibicowaniu wygłupom kolegów. Badania amerykańskie, przeprowadzone na grupie 1331 dziewczynek ze szkół koedukacyjnych wykazały, że poświęcano im na lekcjach znacznie mniej czasu, a to dlatego, że większość lekcji upływała na dyscyplinowaniu rozrabiających chłopaków. Oczywiste jest, że chłopców w trudnym okresie dojrzewania trzeba traktować nieco inaczej niż dziewczęta. Koedukacja sprzyja eskalacji zachowań patologicznych. Alkoholizm, wandalizm, narkotyki, trudności z dyscypliną i nadmierna aktywność - to zjawiska, na które najbardziej narażeni są dojrzewający młodzieńcy. Kanadyjscy badacze uczennic ze szkół koedukacyjnych zauważyli, że u dziewcząt dominował brak pewności siebie, poczucie niższości, a nawet zdarzały się przypadki anoreksji.
Gimnazjum jako choroba
Zwolennicy jednopłciowych szkół czy klas podkreślają, że taki system wyraźnie pomaga w procesie dojrzewania. Procentuje również w dorosłym życiu. Robert Mazelanik, dyrektor szkoły męskiej prowadzonej przez Stowarzyszenie „Sternik” w Warszawie Międzylesiu, przyglądał się działalności tego typu placówek za granicą. Przekonuje, że absolwenci takich szkół częściej osiągają sukces. - I nie chodzi tu tylko o sukces zawodowy, ale przede wszystkim rodzinny. Są dobrymi mężami i ojcami, zakładają szczęśliwe rodziny - mówi Mazelanik. Respektowanie biologii i fizjologii dojrzewających uczniów, stosowanie odpowiednich metod wychowawczych przynosi oczekiwane efekty. W Anglii i Walii z 20 najlepszych szkół publicznych i prywatnych, ponad połowa to szkoły niekoedukacyjne. - Dzięki zróżnicowanej edukacji możemy zapewnić uczniom program odpowiedni do ich rozwoju. Uczymy ich szacunku do pracy. Dzięki temu, nasi uczniowie czas w szkole wykorzystują w pełni na naukę, a nie na wygłupy - zapewnia dyrektor Mazelanik. W Polsce przeciwnicy obecnych gimnazjów na zmianę obecnego sytemu nie mają co liczyć. Raczej nie jest możliwy powrót do poprzedniego podziału szkolnej nauki na podstawówkę i szkołę średnią. Gimnazjum należy więc potraktować jak „chorobę wieku dziecięcego”. Tak jak od ospy i świnki się nie ucieknie, tak nie ma już ucieczki od gimnazjum.