Tajemnica długowieczności
- Trzeba żyć normalnie. Wszystkiego należy kosztować z umiarem, niczego za dużo. Ważna jest też poranna gimnastyka. Jak długo żyję, codziennie ćwiczę do 10 minut. Po całonocnym leżeniu człowiek musi się przecież jakoś rozruszać. Ponadto lubię długo spać - mówi M. Brzozowski. Choć zimą pan Mieczysław raczej nie opuszcza swego mieszkania w centrum Bielska-Białej, to jednak w pogodne dni nie rezygnuje ze spacerów. W krótkich wędrówkach towarzyszy mu córka Anna Rynio, która dba o to, by senior rodu zbytnio się nie przemęczał.
Osoby z kart historii
Reklama
- Alkoholu nigdy nie lubiłem. Jeżeli już sięgałem po kieliszek, to po coś zaprawianego, jakiś likier. Upić bym się nie potrafił - mówi M. Brzozowski. To jednak przez alkohol poznał w swym życiu kilka postaci, mających wpływ na historię Europy: Koniew, Żukow i Malinowski, z tymi radzieckimi dowódcami osobiście siedział przy jednym stole i pił wódkę. Było to w „oswobodzonym” przez Sowietów Lwowie. Marszałkowie stacjonowali w pałacu Skarbka, w sąsiedztwie którego mieszkał szkolny kolega pana Mieczysława. On to, widząc Rosjan w przydomowym ogrodzie, zaprosił ich na poczęstunek. Bez żenady wypili wtedy samogon wydestylowany z nafty. Nie był to jednak pierwszy kontakt M. Brzozowskiego z przedstawicielami generalicji. Jeszcze przed II wojną światową, będąc nauczycielem w Lidzie (obecnie Białoruś) witał z młodzieżą szkolną marszałka Rydza-Śmigłego. Naczelny wódz nie zapisał się jednak pozytywnie w pamięci pana Mieczysława. Co innego Józef Piłsudski. - To mój bohater - wyznaje nestor rodu Brzozowskich. - Gdy pracowałem w Warszawie, często widziałem Marszałka jak szedł z Belwederu do Ministerstwa Spraw Wojskowych. Byłem, jestem i do końca życia będę związany z Piłsudskim - dodaje.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wojna
Podczas I wojny światowej młody Brzozowski zgłosił się do Ochotniczej Legii Obywatelskiej. Służył w niej przez 2 lata i tylko raz, podczas pełnienia warty, przyszło mu uczestniczyć w potyczce z Ukraińcami. W II wojnie światowej zupełnie nie walczył. Po prostu nie dostał powołania. Okupację sowiecką przeżył dość dobrze. Matka jego kolegi była przewodniczącą Rady Miejskiej. To pozwoliło mu przetrwać, ale i pomóc innym. Dzięki tej znajomości uratował od wywózki na Syberię nauczyciela, z którym kiedyś razem pracował. Ocalony po wojnie został ministrem oświaty.
Po wyparciu przez hitlerowców Sowietów ze Lwowa, doświadczył ludzkiej życzliwości od niemieckiego kolegi, z którym za czasów niepodległej Polski wspólnie pływali na kajakach. To od niego otrzymywał kartki żywnościowe, a także dobre papierosy. Niemieckiej okupacji o mało nie przypłacił jednak życiem. Pobił człowieka, który jak się okazało, był folksdojczem. Na szczęście wszystko „rozeszło się po kościach”.
Człowiek rubieży
Reklama
Pan Mieczysław urodził się w Jarosławiu. Później mieszkał w Przemyślu, Warszawie, Lidzie, Lwowie, a po zakończeniu II wojny światowej w Bielsku-Białej. W sumie 40 lat ze swego życia spędził we wschodniej części Rzeczypospolitej. Tam pozostawił wielu swoich przyjaciół. Byli to ludzie różnej narodowości. - Choć w Przemyślu czy Lwowie żyło wielu Ukraińców, nie pamiętam, by dochodziło między nimi do jakiś zatargów. Gorzej było z Żydami. Baliśmy się ich, bo mieli władzę i wpływy. W niektórych miastach większa część magistratu była obsadzona przez Żydów. Trudno było darzyć ich sympatią, gdy słyszało się jak powtarzali: wasze ulice, nasze kamienice. Wiele od nich wycierpiałem. Kilku z nich napisało na mnie donos do Sowietów, przez który mógłbym zginąć. Na szczęście pozostawili go u zaprzyjaźnionego ze mną woźnego, który go zniszczył - opowiada pan Mieczysław.
Słabostki
Przez całe życie M. Brzozowski pracował jako nauczyciel. Po studiach od razu dostał pracę i trafił do szkoły w Lidzie. Pensja nauczyciela wynosiła wtedy 150 zł i należała do okazalszych. Dla porównania - średnia płaca wahała się miedzy 100 a 120 zł, a za kilogram cukru, który był produktem luksusowym, płaciło się złotówkę. Nie mając gdzie wydawać zarobionych pieniędzy, pan Mieczysław wraz z kolegą organizowali sobie wyjazdy do Warszawy, by trochę „poszaleć”. - Nie będę panu tłumaczył, jakie to były rozrywki. Żeby jednak pan zbyt wiele nie myślał, powiem tylko, że bardzo lubiłem operę, operetkę, koncerty - i z tych atrakcji korzystałem - mówi M. Brzozowski. Muzyka, której zresztą wielkim miłośnikiem pozostaje do dziś, nie była jedyną pasją pana Mieczysława. Drugą były kajaki. To na jednym z nich przepłynął 2 tys. km dzielące Jezioro Narocz od Stambułu. Trasę, która wiodła wzdłuż rzeki Prut i brzegiem Morza Czarnego, pokonał w przeszło miesiąc. Po dotarciu do celu kajak nadał pocztą, a sam wsiadł do pociągu i wrócił do Lwowa. W trakcie podróży miał dwa momenty kryzysu. Pierwszy, gdy przez trzy dni padał deszcz, a on śpiąc w kajaku nie mógł się wysuszyć, a drugi, gdy morskie fale wciąż wyrzucały go na brzeg. Wszystko to jednak przezwyciężył.
Codzienność
Pomimo swych 103 lat, pan Mieczysław Brzozowski wciąż jest ciekaw świata. Czyta gazety, ogląda telewizję, stara się być na bieżąco z tym, co przynosi nowy dzień. Nie stroni od informacji politycznych, które uważnie śledzi. Nie obce są mu też wynalazki XXI wieku. Swoją ulubioną muzykę klasyczną słucha korzystając z walkmana, a z rodziną i znajomymi kontaktuje się za pomocą telefonu komórkowego. Ten człowiek XX wieku bez kompleksów wszedł w nowe stulecie. W końcu niejedno już widział i pewnie niejedno jeszcze przeżyje.