Reklama

Czas na Zelnika

Jeszcze przez kilka miesięcy będzie kierować Teatrem Nowym w Łodzi, ale myślami coraz częściej jest już z powrotem w Warszawie. Co będzie robić za kilka miesięcy, sam dokładnie nie wie. Może grać, reżyserować, pisać, uczyć aktorstwa albo kierować teatrem. Wszystko to już przecież robił

Niedziela warszawska 14/2008

Bożena Sztajner/Niedziela

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Nieobecność w Warszawie, wpadanie tu na weekendy i tylko udawanie życia rodzinnego powoli stały się nie do wytrzymania. - Jestem ojcem i mężem, i dla najwspanialszego teatru świata nie rzucę rodziny

Jedno Jerzy Zelnik wie na pewno, chce być niezależny. - Interesuje mnie status wolnego strzelca, broń Boże żaden etat. Nadmierne obowiązki zawodowe, przypisanie do jednego miejsca, choćby teatru, powodują, że zapominamy o marzeniach - mówi. Marzenia to z pewnością ciekawe, urozmaicone wyzwania zawodowe, podróże, chociażby objazd Polski z ciekawym spektaklem.
- Gdy jest się dyrektorem teatru, nie ma na to większych szans - mówi. Dziś, jak podkreśla, jest młodym 62-latkiem. I ma wrażenie, że dopiero teraz przychodzi najlepszy czas dla niego, jego pięć minut, czas na prawdziwą samorealizację.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reżyseria Pana Boga

Sporo w życiu Jerzego Zelnika działo się w Warszawie, Krakowie i Łodzi. Urodził się w Krakowie, tam korzenie miał jego (nieżyjący już dziś) ojciec, a on sam grał w teatrze. Z Łodzi, gdzie dziś jest dyrektorem artystycznym teatru, pochodzi jego matka. Jednak niemal całe świadome i dorosłe życie związał z Warszawą. - Kraków i Łódź to taki refren w moim życiu - mówił w niedawnym wywiadzie. - Ale dom jest w Warszawie.
Do warszawskiej szkoły teatralnej zdał w 1963 r. Studiował m.in. z Danielem Olbrychskim. Rywalizowali o rolę Ramzesa XIII w „Faraonie” Jerzego Kawalerowicza. Szansa na zagranie tej dużej roli pojawiła już po zakończeniu pierwszego roku studiów. Ubiegało się o nią 50 kandydatów. Był nawet pomysł, żeby blondyna Olbrychskiego przefarbować. Ostatecznie rolę dostał Jerzy Zelnik - przystojny, 20-letni brunet.
Za egipską pustynię robił Uzbekistan, a świtę faraona odgrywali żołnierze Armii Radzieckiej. Temperatura dochodziła do 60 stopni. To była dobra, choć mordercza zaprawa przed pracą w hali zdjęciowej w Łodzi, gdzie bez klimatyzacji musieli znosić „tylko” 40 stopni.
Rola przylgnęła do niego na lata, tym bardziej że film okazał się przebojem kinowym i otrzymał nominację do Oskara. Uważaną przez innych za życiową rolę, on sam ocenia dziś jedynie za wstęp do kariery. - Umiałem wtedy niewiele i działałem intuicyjnie - mówił po latach.
Zresztą o tym, że pozostał aktorem, zadecydował los, bo jak wspominał, już na studiach myślał raczej o reżyserowaniu. - Chciałem poznać warsztat aktora, żeby być lepszym reżyserem. Reżyserowanie - tak czuję również dziś - bardziej mnie kręciło niż granie - mówi. A jednak stało się inaczej. - Taka widocznie była reżyseria Pana Boga.
Nawet gdy po skończeniu uczelni trafił do słynnego krakowskiego Teatru Starego - gdzie przyjmował go Zygmunt Huebner (wzór dyrektora i opiekuna aktorów, jak Zelnik go potem oceniał) - sprawa jego dalszej drogi zawodowej nie była przesądzona.

Reklama

Obowiązek a miłość

Początki w Teatrze Starym były trudne, już po pierwszym sezonie myślał nawet o rzuceniu zawodu. - Wydawało mi się, że ten zawód nie spełnia moich oczekiwań - wspominał. Chciał rozpocząć kolejne studia - psychologię. Ale wtedy przyszła propozycja ciekawej roli od Jerzego Jarockiego. To przesądziło.
Po Starym grał w teatrach warszawskich: Dramatycznym, Studio i - z przerwą - w Powszechnym. Role grane w Powszechnym, m.in. Rozumowa w „Spiskowcach” Conrada i Dave Mossa w „Glengarry Glen Ross” zalicza do najważniejszych.
Życie aktora, który zaczynał od głównej roli w głośnym i cenionym filmie, nie mogło ograniczać się do teatru. W filmach grał często i bardzo różne pierwszo- i drugoplanowe role. W ważne postaci wcielił się m.in. w „Ziemi Obiecanej” i „Piłacie i innych” Wajdy oraz w „Dziejach grzechu” Borowczyka. W serialu „Doktor Murek” grał rolę tytułową. - Ale chyba najbardziej jestem związany z rolą Zygmunta Augusta w „Królowej Bonie” - powtarzał w wywiadach. Polski król okazał się interesujący i bliski Zelnikowi, już dojrzałemu, 34-letniemu aktorowi. - Przez dramaturgię swojego losu, konieczność wyboru między obowiązkiem a miłością - mówił. - To rozdarcie między powinnością patriotyczną - obowiązkiem wobec rodu, narodu, państwa a miłością do kobiety - powtarzało się w moich rolach, choćby w postaci Cyda, którego zagrałem według Corneille’a w Teatrze TV.
Jak twierdzi, sporo w zawodzie zawdzięcza ojcu. Jan Zelnik, znany reżyser radiowy, autor słuchowisk i sztuk scenicznych, zwracał mu uwagę na subtelności aktorskie. Tępił nadmierność ekspresji, mimiki, gestu. I - co może najważniejsze - zachęcał do ciągłego samokształcenia się, czytania.
Oczytanie i uwrażliwienie na słowo zaowocowało pasją, którą sam nazywa konstruowaniem scenariuszy teatralnych. Powieść, którą czyta, aż domaga się od niego przeniesienia na scenę. Monodramy, które napisał na podstawie tekstów różnych autorów, pokazywał w niemal całej Polsce. A jemu publiczność pokazywała, że jest jej potrzebny.

Reklama

Otworzyły się oczy

Ról drugoplanowych, a nawet epizodów w znanych serialach nie unikał i nie unika. Występował w „Klanie”, pojawił się w „Na dobre i na złe”. - W odróżnieniu od wielu kolegów ma bardzo zdrowe podejście do zawodu aktora - mówi warszawski aktor, dobry znajomy Zelnika. - Mówi wprost, że niektóre role gra dla pieniędzy, bo z czegoś trzeba żyć. Ale ceni się, nie bierze wszystkiego, co podleci. W jego rolach zawsze jest jakiś pomysł.
- Trzeba trenować zawód, utrzymywać rodzinę, płacić rachunki i długi. Czasem jestem zmuszony iść na artystyczne kompromisy, lecz nie posuwam się w tym za daleko - tłumaczył niedawno.
Często występuje w kościołach i salach przykościelnych. Przedstawia najczęściej parateatralne spektakle przez siebie ułożone z poezji, która go zafascynowała. Miejsce, okoliczności, atmosfera uskrzydlają go.
- Gra się dla znacznie bardziej skupionych osób niż w teatrach czy salach teatralnych. W takim miejscu wiara i rozum współdziałają ze sobą w przekazywaniu ważnych treści. Czasami przybiera to formę zbliżoną do wspólnej modlitwy. Jestem wtedy rekolekcjonistą, traktuję to jak przekaz ideowy, przy pomocy mojej skromnej osoby - mówi.
W kościołach występował szczególnie często w stanie wojennym. - Wtedy można było występować albo w kościołach, albo w domach. Kościół tworzył azyl. Tam można było zaznać prawdy - mówi.
Do dziś pokazuje w kościołach m.in. spektakl poświęcony ks. Jerzemu Popiełuszce, przygotowany na 20. rocznicę jego śmierci. Zabójstwo kapłana przeżył traumatycznie. Twierdzi, że czuł, iż ma dług do spłacenia. Z tą myślą przygotował spektakl. Na 25-lecie pontyfikatu Jana Pawła II przygotował także spektakl zatytułowany „Dar i tajemnica”. Towarzyszą mu dwaj muzycy. - Niebiańska muzyka pozwala podziwiać i lepiej zrozumieć teksty Jana Pawła II - podkreśla.
Do Kościoła nie należał od małego. Nawrócił się jako dorosły człowiek dzięki żonie, trzydzieści lat temu. Nie chce opowiadać o szczegółach, bo to - jak twierdzi - przeżycie bardzo osobiste. W każdym razie wcześniej był religijnie ambiwalentny i... nagle przestał być. - Doznałem łaski, uwierzyłem, otworzyły mi się oczy - mówi krótko.

Reklama

Coś, czego nie znał

Kiedy przed trzema laty dowiedział się o konkursie na dyrektora artystycznego Teatru Nowego w Łodzi, tego samego, którym przez lata władał Kazimierz Dejmek, nie zastanawiał się długo. Zaczął podróżować między Łodzią i Warszawą. - Będąc zwerbowanym w ostatniej chwili, nie zdążyłem zobaczyć ani jednego spektaklu tego teatru. To jest skandaliczne: biorę coś, czego nie znam - mówił samokrytycznie lokalnej prasie. Wiedział tylko o trwającym ostrym konflikcie w teatrze wokół poprzednika i dobrego znajomego Grzegorza Królikiewicza.
- Jestem ojcem i mężem, i dla najwspanialszego teatru świata nie rzucę rodziny. Jeżeli nie uda mi się pogodzić pracy z obowiązkami wobec rodziny, będę musiał zawieść prezydenta Łodzi - mówił wymijająco, pytany, czy sprowadzi się do tego miasta.
Teatr nie stał się autorski, jak to w Łodzi drzewiej się działo, gdy dyrektor zbyt często bywa i reżyserem, i aktorem. Zelnikowi tylko zdarzało się to. Wyreżyserował, dopiero po roku pobytu w Łodzi, sztukę „Rozbity dzban” Kleista - gorzką komedię o groteskowej rozprawie sądowej, gdzie winnym okazuje się sam sędzia. A potem zabrał się za „Wszystko z miłości” Ayckbourna. Tym razem dla pieniędzy. Chodziło o to - jak tłumaczy - żeby zarobić na bardziej ambitne rzeczy.
Tym razem recenzje były nieco lepsze niż w czasie poważnego reżyserskiego debiutu w Teatrze Powszechnym w Białymstoku przed kilkoma laty. Oceny tamtego debiutu w „Makbecie” on, aktor i reżyser w jednej osobie, odczuł boleśnie. - Miałem na usprawiedliwienie to, że w czasie premiery bardziej zachowywałem się jak reżyser niż jak Makbet. Ciągle wszystko było jeszcze zbyt świeże, żeby zrezygnować z kontroli całości - oceniał potem.

Czuły na Warszawę

W Łodzi był jednak przede wszystkim dyrektorem. Za jego kadencji odbyło się ok. 20 premier, a to niezły wynik. Studentom łódzkiej „Filmówki” dał szansę, tworząc Scenę Młodych, za co dostał nagrodę krytyków teatralnych ZASP. Także z tego punktu widzenia pobyt w Łodzi nie był dla niego czasem straconym.
Nabył nowych doświadczeń jako dyrektor. Czy będzie mógł je wykorzystać? Nie pali się do tego. Gdyby jednak jeszcze przyszło mu kierować teatrem, wie, że musi mieć większą swobodę w doborze współpracowników. I że jeśli chce mieć sukcesy, musi mieć silny zespół. I że musi to być Warszawa. Już nigdy na dłużej z Warszawy nie wyjedzie - twierdzi.
Te trzy i pół roku to dla jego rodziny aż za dużo. Ma schorowaną starszą matkę, a niedawno został dziadkiem (syn Mateusz jest fotoedytorem i szefem agencji artystycznej). Żona Urszula nie jest w stanie dać sobie z tym wszystkim rady. I chciałby posmakować artystycznej niezależności. Nieobecność w Warszawie, wpadanie tu na weekendy, na odpoczynek i tylko udawanie życia rodzinnego powoli stały się nie do wytrzymania.
Z powrotem ciągnie go także sama Warszawa. Bardzo za nią tęskni. Interesuje go wszystko, co dzieje się w jej życiu, nie tylko kulturalnym. Nowe drogi, budynki, mosty, nawet plany - tak, tak - budowy nowej linii metra. - Jestem czuły na Warszawę - lubi mówić.

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Maryjo ratuj! Ogólnopolskie spotkanie Wojowników Maryi w Rzeszowie

2024-04-21 20:23

[ TEMATY ]

Wojownicy Maryi

Ks. Jakub Nagi/. J. Oczkowicz

W sobotę, 20 kwietnia 2024 r. do Rzeszowa przyjechali członkowie męskiej wspólnoty Wojowników Maryi z Polski oraz z innych krajów Europy, by razem dawać świadectwo swojej wiary. Łącznie w spotkaniu zatytułowanym „Ojciec i syn” wzięło udział ponad 8 tysięcy mężczyzn. Modlitwie przewodniczył bp Jan Wątroba i ks. Dominik Chmielewski, założyciel Wojowników Maryi.

Spotkanie formacyjne mężczyzn, tworzących wspólnotę Wojowników Maryi, rozpoczęło się na płycie rzeszowskiego rynku, gdzie ks. Dominik Chmielewski, salezjanin, założyciel wspólnoty mówił o licznych intencjach jakie towarzyszą dzisiejszemu spotkaniu. Wśród nich wymienił m.in. intencję za Rzeszów i świeckie władze miasta i regionu, za diecezję rzeszowską i jej duchowieństwo, za rodziny, szczególnie za małżeństwa w kryzysie, za dzieci i młode pokolenie. W ten sposób zachęcił do modlitwy różańcowej, by wzywając wstawiennictwa Maryi, prosić Boga o potrzebne łaski.

CZYTAJ DALEJ

R. Czarnecki: Najbardziej ideologiczna kadencja europarlamentu od czasu wstąpienia Polski do UE

2024-04-24 09:01

[ TEMATY ]

polityka

Unia Europejska

parlament europejski

Łukasz Brodzik

Ryszard Czarnecki

Artur Stelmasiak

Ryszard Henryk Czarnecki

Ryszard Henryk Czarnecki

Zbliżają się wybory do europarlamentu. Nie ulega wątpliwości, że ostatnia kadencja była nadzwyczajna ze względu nie tylko na pandemię i wojnę na Ukrainie, ale także wielość spraw ideologicznych forsowanych przez Komisję Europejską.

Czym zajmowali się europosłowie przez ostatnie 5 lat? Czy nastąpią zmiany po wyborach? Czy prawicowe ugrupowania powiększą swój stan posiadania? I czy przyszły parlament wycofa się z tak krytykowanego Zielonego Ładu, czy paktu migracyjnego? O tym z Ryszardem Czarneckim, europosłem Prawa i Sprawiedliwości rozmawia Łukasz Brodzik.

CZYTAJ DALEJ

Ghana: nie ma kościoła, w którym nie byłoby obrazu Bożego Miłosierdzia

2024-04-24 13:21

[ TEMATY ]

Ghana

Boże Miłosierdzie

Karol Porwich/Niedziela

Jan Paweł II odbył pielgrzymkę do Ghany, jako pierwszą na Czarny Ląd, do tej pory ludzie wspominają tę wizytę - mówi w rozmowie z Radiem Watykańskim - Vatican News abp Henryk Jagodziński. Hierarcha został 16 kwietnia mianowany przez Papieża Franciszka nuncjuszem apostolskim w Republice Południowej Afryki i Lesotho. Dotychczas był papieskim przedstawicielem w Ghanie.

Arcybiskup Jagodziński opowiedział Radiu Watykańskiemu - Vatican News o niezwykłej wierze Ghańczyków. „Sesja parlamentu zaczyna się modlitwą, w parlamencie organizowany jest też wieczór kolęd, na który przychodzą też muzułmanie. Tutaj to się nazywa wieczorem siedmiu czytań i siedmiu pieśni bożonarodzeniowych" - relacjonuje. Hierarcha zaznacza, że mieszkańców tego kraju cechuje wielka radość wiary. „Ghańczycy we wszystkim, co robią, są religijni, to jest coś naturalnego, Bóg jest obecny w ich życiu we wszystkich jego aspektach. Ghana jest oczywiście państwem świeckim, ale to jest coś naturalnego i myślę, że moglibyśmy się od nich uczyć takiego entuzjazmu w przyjęciu Ewangelii, ale także tolerancji, ponieważ obecność Boga jest dopuszczalna i pożądana przez wszystkich" - wskazał.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję