Reklama

Pasterz Chrystusowy i Maryjny

Niedziela częstochowska 23/2008

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wysłuchaj artykuł

Ks. inf. Ireneusz Skubiś: - Wasza Ekscelencjo, 50 lat posługi kapłańskiej to długi czas życia i pracy. Ksiądz Arcybiskup spędził dużą część swojego życia w Krakowie, w bliskiej współpracy ze sługą Bożym Janem Pawłem II, a wtedy arcybiskupem i kardynałem Karolem Wojtyłą. Dlatego nie da się oddzielić posługi Ekscelencji od osoby Ojca Świętego, kandydata na ołtarze. Arcybiskup krakowski Wojtyła bardzo zaufał Księdzu Arcybiskupowi, czyniąc go ojcem duchownym Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej. Trzeba także sięgnąć do okresu młodego kapłaństwa, kiedy Ksiądz Arcybiskup był wikarym w kilku krakowskich parafiach.
Jak dzisiaj, po półwieczu kapłaństwa, scharakteryzowałby Ksiądz Arcybiskup okres swojej początkowej pracy, zwanej prymicjami duszpasterskimi, i czy często wraca Ksiądz Arcybiskup do tych wspomnień?

Ks. abp Stanisław Nowak: - Pan Bóg powołał mnie do kapłaństwa w tym samym roku, w którym ks. Karol Wojtyła został biskupem w Krakowie - biskupem pomocniczym. Święcenia kapłańskie miałem 22 czerwca 1958 r.; byłem jego wychowankiem, uczniem, słuchałem jego wykładów. 28 września odbyła się konsekracja biskupa Karola Wojtyły, przez ok. półtora miesiąca należeliśmy więc do wspólnego prezbiterium w tym samym charakterze. Ordynariuszem był wówczas abp Eugeniusz Baziak, jednak całe moje wczesne kapłaństwo było pod opieką bp. Wojtyły. W roku jego nominacji kardynalskiej zostałem wysłany na studia do Paryża. Po powrocie zlecił mi wykłady z teologii życia duchowego, a później powierzył funkcję ojca duchownego dla starszych kleryków w naszym seminarium.
Pierwsze lata mojej posługi kapłańskiej są mi tak drogie, że wracając do nich pamięcią, widzę je wyraźnie. Młody ksiądz oddaje wszystko Bożej sprawie, ale nie powinien działać na własną rękę, lecz pod kierunkiem swojego proboszcza. Pierwszą moją parafią była Chocznia k. Wadowic. Jak tylko umiałem najlepiej, służyłem parafianom pod kierunkiem księdza proboszcza, który był wcześniej moim katechetą w Jeziorzanach (parafia Liszki) - mojej rodzinnej miejscowości. Te pierwsze lata kapłaństwa wspominam bardzo dobrze, ponieważ mój proboszcz był mi bardzo bliski: był moim ojcem duchownym, starszym bratem, doradcą i przyjacielem. Parafia była piękna, dobrze prowadzona. Główną moją pracą duszpasterską była katechizacja. Wówczas na krótko do szkół wróciła religia. Nie było katechetów i obowiązkiem wikariusza było przepracować wszystkie godziny. Nie było wolnego dnia - 6 dni pracy w tygodniu, ponad 30 godzin zajęć, a niektórzy koledzy mieli jeszcze więcej. Uczyłem w szkołach w Choczni i Kaczynie; są to miejscowości położone niedaleko Wadowic, w Beskidzie Małym, więc kiedy jeździłem już później do Ojca Świętego, mieliśmy wspólne tematy do wspominania - jego rodzinne góry i miejscowości.

- Czy w tamtych latach księża chętnie katechizowali?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Księża bardzo gorliwie pracowali, ale władze prawie od razu zaczęły stwarzać różne trudności. Uczyłem tylko przez trzy lata, ale każdego roku ograniczano nam możliwości działania. Przykładowo lekcje religii mogły odbywać się tylko na początku zajęć szkolnych lub na końcu. Nieraz zaczynałem lekcje, kiedy na dworze było już ciemno. Bardzo było trudno zaplanować tę pracę.
Oczywiście, pracowałem z oddaniem także z dorosłymi parafianami: spowiadałem, głosiłem kazania. Nie dało się wówczas organizować jakichś dodatkowych akcji. Przy pierwszej parafii był zespół artystyczny, którym opiekował się ksiądz proboszcz. Starałem się czasem urządzić jakąś imprezę dla dzieci.

- Zaczął Ksiądz Arcybiskup także tworzyć zręby nowej parafii.

- Po trzech latach pracy zostałem przeniesiony do Ludźmierza, na Podhale. Nowi ludzie - górale bardzo mili, otwarci na księży, na duszpasterstwo, bardzo dobre dzieci. Ale tam dowiedzieliśmy się, że uczyć religii w szkole już nie można. Musieliśmy więc z księdzem proboszczem urządzić punkty katechetyczne przy parafii; trzeba było dojeżdżać także do kilku bardziej odległych punktów.
W Ludźmierzu jest słynne sanktuarium maryjne, które górale bardzo kochają, więc było też dużo pracy z okazji odpustów, pielgrzymek. Zaczęliśmy w tym czasie przygotowania do koronacji Matki Bożej Ludźmierskiej, na co wszyscy czekali już od wielu lat. I tu też przybyły mi pewne obowiązki.
Gdy chodzi o nową parafię, to było to tak: Górale sami wcześniej zaczęli budowę kościoła, a ja zostałem duszpasterzem przy tym kościele. Nowa parafia, w Rogoźniku, utworzona była z część parafii ludźmierskiej i z części parafii czarnodunajeckiej. Miałem więc dwie tradycje - z Ludźmierza i z Czarnego Dunajca, i jadłem rzepę lub grule (śmiech). Ale udało się wspólnie wznieść kościół, wspólnie modlić i śpiewać. Komuniści nie chcieli się zgodzić na nową parafię i, oczywiście, na nowego proboszcza, niemniej ludzie nazywali mnie wówczas proboszczem. Mieszkałem w małej chatce góralskiej, którą udostępnili dobrzy ludzie. W domu były trzy pomieszczenia, z których dwa przekazali mi do dyspozycji: na kancelarię i na mieszkanie. Oni zostali w jednej izbie. Kiedyś odwiedził mnie wikariusz kapitulny bp Karol Wojtyła. Poprosiłem o zgodę na przechowywanie Najświętszego Sakramentu w jeszcze niewykończonym kościele. Ksiądz Biskup dał pozwolenie, ale po cichu powiedział, że nie będę tu już długo.
W 1963 r., kiedy Paweł VI zaczął kierować Kościołem, zostałem ojcem duchownym, a ściślej - asystentem ojca duchownego - dla najmłodszych kleryków.

- Wspomniał Ksiądz Arcybiskup o studiach, także w Paryżu. Jakie to były studia i jaką rolę odegrały?

- Przez 4 lata byłem asystentem ojca duchownego i studiowałem, bo arcybiskup krakowski Wojtyła, późniejszy Jan Paweł II, bardzo dbał o studia. Jeszcze wcześniej wystarał się, by Stolica Apostolska uznała, że w budynkach Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Krakowie istnieje Wydział Teologiczny, który nigdy przez Watykan nie został zniesiony. I taką rekognicję Stolica Apostolska uczyniła. Kiedy byłem ojcem duchownym w seminarium, wtedy rozpoczęły się, obok seminaryjnych, studia specjalistyczne przy Fakultecie Teologicznym nieuznawanym przez totalitarne państwo polskie. Były to studia licencjackie, na których uzyskałem licencjat z teologii moralnej pod kierunkiem bp. Stanisława Smoleńskiego, wtedy jeszcze profesora. Po 4 latach, po uroczystościach milenijnych, kiedy abp Wojtyła został kardynałem, w 1967 r., wysłał mnie do Paryża na studia w zakresie teologii moralnej i teologii duchowości, z racji mojej funkcji w seminarium.

- Ksiądz Arcybiskup ma więc doświadczenie studiów za granicą. Wielu kapłanów z naszej archidiecezji studiuje dziś poza Polską. Co zechciałby Ekscelencja przekazać młodym księżom, którzy podejmują takie studia?

- Przede wszystkim muszą wiedzieć, po co jadą za granicę. W tamtych czasach mieliśmy świadomość, że być za granicą to wielki przywilej, że wszyscy patrzą na nas, liczą nam czas, bo koszty były duże. Diecezja musiała wyprosić stypendium, a mieliśmy je z Ligi Polaków w Ameryce - niewielkie, ale wystarczyło. Zdawaliśmy sobie sprawę, że diecezjanie czegoś od nas oczekują. Dlatego była to praca i jeszcze raz praca, poświęcenie się nauce do końca, po uszy. Jak się tego nie zrobi, zaczynają się komplikacje, okres pobytu wydłuża się. Stopień trudności nauki w obcych językach jest znacznie większy, wymagania uczelni wysokie - pozostaje więc tylko rzetelna praca od świtu do nocy, bez większego angażowania się w duszpasterstwo. Ponieważ w Krakowie byłem ojcem duchownym, poproszono mnie tylko, abym wspomógł Seminarium Polskie w Paryżu - kierownictwo duchowe, spowiedź... Nie chcąc zawieść swojego biskupa i diecezji, nie wypływałem więc na wielkie wody duszpasterstwa zagranicznego. Pan Bóg pobłogosławił i w ciągu 4 lat napisałem pracę na temat koncepcji kapłaństwa w XVII wieku we Francji, chociaż wymagało to siedzenia w bibliotece od rana do wieczora, z niewielką przerwą na posiłek i modlitwę.

- Czyli najpierw Ksiądz Arcybiskup wszedł w problematykę duchowości, potem podjął teologię duchowości we Francji i zaistniał jako ojciec duchowny, a potem został rektorem Seminarium Krakowskiego...

- Najpierw zostałem wykładowcą teologii życia wewnętrznego przy Fakultecie Papieskim, który to pod koniec mojego pobytu w Krakowie stał się Papieską Akademią Teologiczną. I będąc ojcem duchownym dla starszych kleryków, wykładałem teologię życia wewnętrznego. Dopiero po wielu latach służby jako ojciec duchowny i wykładowca zostałem rektorem. Jest to związane z wielkim cudem w historii zbawienia - bo cudem trzeba nazywać wybór kard. Karola Wojtyły na Papieża.

- Jak to wszystko razem zabrzmiało! Kard. Wojtyła zostaje Papieżem Kościoła powszechnego, na jego miejsce w Krakowie przychodzi rektor Krakowskiego Seminarium, przychodzi też następca rektora seminarium...

- To było jak wiązanka. Najpierw niesamowita radość w seminarium, którą przeżywaliśmy - ks. rektor Franciszek Macharski był wtedy w Rzymie i to ja ogłosiłem klerykom wybór kard. Wojtyły na Ojca Świętego Jana Pawła II. Przeżywaliśmy to entuzjastycznie, prawie na kolanach, ogarnięci wielkim szczęściem. Do Krakowa musiał więc przyjść nowy ordynariusz. I Ojciec Święty powołał abp. Macharskiego, a abp Macharski, prawdopodobnie po konsultacji z Janem Pawłem II (biskup zwykle pyta swojego poprzednika, kogo widziałby na tym stanowisku), powołał mnie na rektora seminarium. Stało się to na początku 1979 r., bo abp Macharski został wyświęcony na biskupa 6 stycznia w Rzymie.

- Potem nastąpił bardzo ważny moment w życiu Księdza Arcybiskupa i w życiu Częstochowy: został Ksiądz Arcybiskup ordynariuszem częstochowskim. Proszę o kilka refleksji z tego okresu.

Reklama

- Ojciec Święty zaufał mi. Bo to kwestia zaufania powołanie na tak piękną stolicę biskupią, maryjną, świętą. Zaufał, a ja nie czułem się ani przygotowany, ani godny, nie spodziewałem się tego. Powiedziano mi, że Ojciec Święty chce, bym tam był, więc wyraziłem zgodę. W takich chwilach zawsze pomaga duchowość kandydatów na biskupów i przekonanie, że Ojcu Świętemu zasadniczo się nie odmawia. Podszedłem do tego z całą prostotą: chociaż się nie nadaję, chociaż jestem za mały, to skoro Ojciec Święty tak chce, trzeba powiedzieć: Amen, trzeba zaufać i iść dalej. Tak też rozpoczęło się moje posługiwanie na terenie obecnej archidiecezji częstochowskiej, wtedy jeszcze diecezji. Zostałem biskupem diecezjalnym.

- Pamiętam z tamtego okresu, że o nowego biskupa próbowano pytać nawet abp. Dąbrowskiego. Chodziło o to, czy będzie to biskup maryjny. Jak to było z tą maryjnością nowego biskupa częstochowskiego?

- Trudno byłoby nie być maryjnym. Moja rodzinna parafia Liszki to malutkie sanktuarium, a w nim Matka Boska Lisiecka, słynąca łaskami. Wzrastałem więc w kulcie Matki Bożej, do tego bliskość Kalwarii Zebrzydowskiej. Myślę, że Ojciec Święty wszystko to wiedział, był wielkim „kalwariarzem” - jak mówił o sobie - i wielkim czcicielem Matki Bożej. Wiedział, że bywałem w sanktuarium kalwaryjskim, głosiłem kazania na dróżkach. Byłem znany Ojcu Świętemu - choćby przez nasze spotkania - jako ten, który jest bliski i męce Pana Jezusa, i Matce Bożej. Przyznaję, że jestem nie tylko maryjny, ale i bardzo pasyjny, kocham Kalwarię, drogi krzyżowe. Ojciec Święty był mi bliski przez swoją pobożność i dlatego pewnie wziął to pod uwagę i posłał do Częstochowy. Tak mógłbym wytłumaczyć moją nominację. Bez moich zasług i jakichkolwiek działań, tylko przez zaufanie i przez miłość do Ojca Świętego. Jak on coś powie, to nie ma jakichkolwiek zastrzeżeń, może trzeba nawet zaufać „na ślepo” i zawierzyć.

- Zawołaniem Księdza Arcybiskupa są słowa: „Iuxta crucem Tecum stare”...

- W tym zawołaniu znalazłem syntezę mojej chrystologii - i nie boję się powiedzieć: staurocentrycznej, że krzyż jest w centrum, Jezus Ukrzyżowany. Tak byłem wychowany, pod Kalwarią, pod krzyżem. I Maryja stoi pod krzyżem. Tak to widziałem. Polska duchowość też jest taka, chrystocentryczna i miłująca krzyż. Żaden kraj nie jest tak krzyżami obficie obłożony, jak Polska - powtórzę: ż a d e n! To jest ziemia krzyża. Za dużo cierpieliśmy, żebyśmy ich nie mieli, zauważamy je na każdym kroku. Oczywiście, wiemy, że zmartwychwstanie jest celem drogi krzyżowej. Niemniej jednak Matka Boża, która nam pomagała w trudnościach, boleściach, stojąca pod krzyżem, jest jakimś znakiem. Stąd to moje zawołanie, żeby - idąc do Częstochowy - stać przy Matce Bożej, która jest cięta na twarzy i w Jej Ikonę cięcia te są mocno wpisane. Są święte wały częstochowskie i wierni nigdy nie ograniczają się do kaplicy, ale idą na drogę krzyżową - łączą miłość Chrystusa z miłością Matki Bożej. Dlatego to zawołanie: „Chcę pod krzyżem stać przy Tobie”.

- Piękne i głębokie hasło...

- Mogę mu być tylko wierny.

- Ksiądz Arcybiskup podejmuje tę wierność.

- Dodam, że na obrazku prymicyjnym miałem podobne: „Miłość Chrystusowa przynagla nas...” (2 Kor 5, 14). I po cichu obrałem sobie za patrona św. Pawła. 50 lat temu w obiegu była Biblia według ks. Jakuba Wujka, gdzie były słowa: „Miłość Chrystusowa przyciska nas”. I jako młody ksiądz czułem, że miłość Boska jest tak wielka i jakby ciśnie na człowieka, żeby dał z siebie wszystko. Tym hasłem żyłem. Potem chciałem bardziej to skonkretyzować.

- Jest dobra okazja, żeby wrócić do młodzieńczych idei, ponieważ w 50-lecie kapłaństwa Księdza Arcybiskupa Ojciec Święty ogłasza Rok św. Pawła.

- Ważną sprawą jest także maryjność: w Roku Maryjnym (na 100-lecie objawień w Lourdes) zostaliśmy księżmi. Dlatego byłem w Lourdes w tym roku, na 150-lecie objawień, i prowadziłem pielgrzymkę diecezjalną. Jestem więc związany z Matką Bożą w Częstochowie i w Lourdes. Będąc na studiach we Francji po odwiedzeniu cioci zakonnicy, która za mnie ofiarowała życie, pojechałem zaraz do Lourdes. Związałem się z tym miejscem.

- Przyszedł czas na Częstochowę: spotkanie z duchowieństwem, z Seminarium, z Kurią. Jakie wspomnienia Księdza Arcybiskupa temu towarzyszą?

- Każdy dzień jest jakimś wydarzeniem. Prowadzę diariusz i każdy dzień biskupstwa - w miarę możliwości - jest jakoś zatrzymany, zaznaczony i zanotowany. Tych cudownych wydarzeń jest bardzo dużo: pielgrzymki, spotkania i różne działania, które trudno nawet uznać za ważne czy mniej ważne. To ciąg przepięknych Bożych działań, z którymi człowiek się spotyka, mówiąc o ludziach, którzy przewijają się przez życie.
Na początku był problem, ponieważ byłem kanonikiem Kapituły Krakowskiej - czy przyjmować święcenia na Wawelu (był taki zwyczaj, że tam, gdzie zastało kapłaństwo, tam przyjmowało się święcenia biskupie), czy w Częstochowie. Kanonicy częstochowscy prosili jednak, by miało to miejsce w katedrze częstochowskiej, by tutaj narodzić się jako biskup. Tutaj odbyły się więc moje święcenia biskupie w obecności kard. Franciszka Macharskiego, konsekratorem był kard. Józef Glemp, Prymas Polski, i bp Julian Groblicki. Obecnie wszyscy biskupi, biorący udział w święceniach, nakładają ręce.

- Ja poznałem Księdza Arcybiskupa na Jasnej Górze, w zakrystii...

- Był jeszcze przeor o. Rufin Abramek... Spotkałem w zakrystii miłego, uśmiechniętego, pełnego werwy, młodego księdza w osobie ks. Ireneusza Skubisia. Przedstawiono mi go. Widziałem w nim tyle energii, że pomyślałem, iż powinno się dać wiele zrobić w Częstochowie, jeśli będą księża z takim duchem do pracy kapłańskiej.

- Duchowieństwo częstochowskie bardzo ucieszyło się z nowego biskupa. Został Ksiądz Arcybiskup przyjęty z ogromną dozą zaufania i otwartością.

- Było to jakby małe misterium, mianowicie, bp Stefan Bareła poprosił mnie (był już wtedy chory), żebym przeprowadził rekolekcje kapłańskie dla księży częstochowskich w seminarium, które mieściło się jeszcze wtedy w Krakowie. W takiej sytuacji nigdy się nie odmawia, to wielka łaska głosić nauki księżom, więc zgodziłem się. Było to wydarzenie opatrznościowe, bo kapłani już mnie trochę testowali (był taki dowcipny ksiądz z Częstochowy, który zapewniał: Tak czy owak, biskupem w Częstochowie będzie Nowak. To się narodziło w czasie rekolekcji kapłańskich). Był to dla mnie bardzo dobry start.
I drugie wydarzenie - dla Jasnej Góry: o. przeor Konstancjusz, nie wiedząc o niczym, poprosił mnie o poprowadzenie rekolekcji dla ojców paulinów. Jako kandydat na biskupa kilkanaście dni przed sakrą głosiłem nauki. Może przyczynili się do tego nasi księża, którzy po odbyciu swoich rekolekcji ze słowami wiary zaproponowali moją osobę zakonnikom. Dzięki temu, przychodząc jako biskup do Częstochowy, miałem Zakon Ojców Paulinów po trzydniowych rekolekcjach i prawie cały kler. Przychodziłem więc prawie na swój teren, do serc, które zostały odpowiednio przygotowane. Opatrzność Boża wiele spraw ułatwia. Na pewno nie jest łatwy start biskupa choćby z sąsiedniej diecezji, tak bliskiej jak częstochowska krakowskiej. Seminarium Częstochowskie było w Krakowie, razem uczyliśmy się, miałem kolegów, z którymi studiowałem, byliśmy blisko, niemniej jednak jest to inna diecezja i start w obcym miejscu nie zawsze jest łatwy.

- Ważną rolę odgrywają świeccy w Kościele, także w Kościele częstochowskim. Czy Ksiądz Arcybiskup czuł, że jest dobrze przyjęty przez laikat?

- Ludzie świeccy byli mi bardzo życzliwi. Ówczesny system totalitarny był z dużą rezerwą do nominacji biskupów, ale później trzeba było dialogować. Gdy chodzi o wiernych świeckich, zawsze czułem życzliwość. Pamiętam dzień święceń - ile rozradowanych twarzy, załzawionych oczu, wielu dobrych, prostych ludzi. Czułem, że z wiarą podchodzą do biskupa. I nieważne, skąd byłby i jaki jest, widzą w nim człowieka Bożego, posłanego przez Ojca Świętego - Następcę Apostołów. Spotkałem się z taką wiarą ludzi świeckich i tak wciąż jest. Bp Wojtyła kochał ludzi świeckich, był bardzo zaangażowany; widziałem jego styl pracy. Dlatego też wiedziałem, że należy ludziom świeckim bardzo zaufać, iść do nich, służyć im i czynić wszystko, żeby byli aktywni, żeby nie tylko byli odbiorcami, ale by angażowali się w Boże dzieło.

- Czy może dziś Ekscelencja powiedzieć, że nie zawiódł się na świeckich i że ma nadzieję, iż ta współpraca będzie się pogłębiała?

- Absolutnie się nie zawiodłem, ciągle mam kontakt ze świeckimi. Próbujemy odpowiadać na ich pragnienia, gdy chodzi o parafie. Gdy zaś chodzi o służbę wobec różnych ruchów, instytucji, to zawsze znajdują z naszej strony - również biskupów pomocniczych - żywy oddźwięk. Idziemy z wielką radością, by posługiwać. Próbuję animować, jestem za różnymi ruchami. Ileż o tym mówię, żeby ludzie świeccy byli aktywni w Kościele, żeby wiedzieli, iż są królewskim kapłaństwem, narodem świętym, wybranym, przeznaczonym do tego, żeby innych zbawiać. Wielki akcent kładę na rodzinę.

- A młodzież?

- Cóż mogę...? Sprzyjam młodym, często jesteśmy razem. I to dzięki księżom - cóż bym zrobił sam! Jak mogę, animuję księży, mówię im: idźcie do młodych, to jest przyszłość narodu!

- Ksiądz Arcybiskup wiele zrobił na rzecz młodych, także dzięki dobrej pracy młodych księży.

- Mogę tylko poruszać te struny, a duszpasterze młodych działają. Stworzyliśmy Wydział Duszpasterstwa Młodych. Dzięki Księdzu Infułatowi powstała pierwsza w Polsce parafia akademicka i piękny kościół św. Ireneusza. Ale największe dzieło dla młodych, które zrobiliśmy i które mnie wiele nerwów kosztowało, głównie ze względów ekonomicznych, to był VI Światowy Dzień Młodzieży. Za mało się mówi, jak wielki był ten Dzień.

- Ojciec Święty Jan Paweł II spotkanie w Częstochowie uważał za przełomowe.

- Tak. Wielokrotnie mówił o tym. Dni Młodzieży nie były jeszcze ukonstytuowane. Radziłem się Ojca Świętego, czy nie starać się o lotnisko pod Częstochową, czy jakiś inny wielki teren, gdzie by można zebrać młodzież. Na to usłyszałem: Nie, spotkanie musi być związane z Obrazem Matki Bożej na Jasnej Górze. - Ale będą wtedy pewne ograniczenia, bo plac jasnogórski nie jest tak wielki, by mogli Cię wszyscy widzieć - argumentowałem.
Mieliśmy problem, kogo na placu przyjąć. Jan Paweł II wyraźnie bowiem zażyczył sobie, żeby spotkanie odbyło się na błoniach jasnogórskich, więc ostatecznie było tak, że młodzież sięgała aż po kościół św. Zygmunta. Dzięki telebimom mogła uczestniczyć w spotkaniu, ale nie mogła widzieć Ojca Świętego z bliska. (Na Błoniach Krakowskich jest to łatwiej osiągalne). To było wydarzenie, które nabrało nowego charakteru, maryjnego, religijnego, pogłębiającego. Tak właśnie młodzież w Częstochowie to przeżywała. „Abba, Ojcze” - w duchu Maryi, Córki Boga Ojca.
Stało się jeszcze coś wyjątkowego, co było dla nas pewnym problemem. Pękły kordony na Wschodzie, ok.100 tys. młodych ludzi, nie mających nic przy duszy, znalazło się w Częstochowie...

-... na utrzymaniu Biskupa Częstochowskiego...

- Ludzie pomogli, choć nie mogli za wiele. Bardzo pomogli Włosi.

- Słyszałem o kard. Ruinim...

- Kard. Ruini, dzięki kard. Stanisławowi Dziwiszowi, chodził wokół tego z kard. Macharskim. Bardzo nam pomogli, bo były potrzebne wielkie pieniądze, o które było bardzo trudno. Nie chcieliśmy żebrać u naszych wiernych, bo Polska była wtedy biedna, na początku przełomowych lat zmian ekonomicznych. Dlatego zwróciliśmy się o pomoc do obcych. Udało nam się żywić wielkie, 80-tysięczne miasto przez blisko tydzień. To był sukces, Ojciec Święty o tym wiedział. Ile razy bywałem u niego, zawsze wspominał, dziękował i mówił: A jednak Światowy Dzień Młodzieży w Częstochowie miał wyjątkową rangę. To samo po cichu mówił kard. Dziwisz - że to, co się stało w Częstochowie, było naprawdę piękne. I nie powinniśmy mieć wobec Manili czy innych miast jakichś kompleksów.

- Księże Arcybiskupie, w 1926 r. pierwszy biskup częstochowski Teodor Kubina powiedział o „Niedzieli”, która wtedy zaczęła się ukazywać, że ma być dodatkowym wikarym dla proboszcza i sufraganem dla biskupa. Dzisiaj, po tylu latach, proszę o komentarz do słów swojego poprzednika.

- Mój komentarz będzie tylko potwierdzeniem tych słów. Sufragan dla biskupa to wielka pomoc, a jakaż byłaby to pomoc dla księży proboszczów, gdyby jeszcze bardziej z tego sufragana biskupiego korzystali, jak i ze swojego wikarego. W kazaniach powizytacyjnych - co można sprawdzić - bardzo często pisałem, powołując się nawet na słowa bp. Kubiny, że ksiądz wprawdzie jest niekiedy sam na parafii, ale może mieć wikariusza - „Niedzielę”, i dodawałem, że także radia katolickie: Fiat i Jasna Góra. To wspaniałe uzupełnienie ewangelizacji. Trzeba z niego korzystać. Trzeba robić wszystko, żeby „Niedziela” była prenumerowana, czytana, kochana. Jeśli nie wszyscy będą mogli ją kupować, to niech będzie podawana, przekazywana w sąsiedztwie, żeby słowo Boże jak najobficiej docierało do umysłów i serc ludzkich.

- Dziękuję serdecznie za rozmowę.

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Borowa Wieś: znaleziono dziewczynkę w oknie życia

2024-05-05 10:01

[ TEMATY ]

okno życia

Karol Porwich

W oknie życia znajdującym się na terenie Ośrodka dla Osób Niepełnosprawnych "Miłosierdzie Boże" w Mikołowie-Borowej Wsi znaleziono dziewczynkę. Do wydarzenia doszło we wtorek 30 kwietnia.

Dziewczynka została przebadana przez personel medyczny. Lekarze orzekli, że jest zdrowa. Następnie niemowlę zostało zabrane przez pracowników służby zdrowia na dalszą obserwację i opiekę. To już drugie dziecko, które znaleziono w oknie życia w Borowej Wsi.

CZYTAJ DALEJ

Majowy Męski Różaniec na ulicach Piotrkowa

2024-05-04 15:00

[ TEMATY ]

archidiecezja łódzka

Maciej Hubka

W sobotę, 4 maja, ulicami Piotrkowa Trybunalskiego przeszedł Męski Publiczny Różaniec. W wydarzeniu, które odbyło się po raz 62., udział wzięło ponad 60 mężczyzn.

CZYTAJ DALEJ

19 maja odbędzie się 5. Ogólnopolska Pielgrzymka Kobiet na Jasną Górę

2024-05-05 11:08

[ TEMATY ]

Jasna Góra

Episkopat Flickr

Pod hasłem „Pójdę ufna za Tobą” 19 maja odbędzie się 5. Ogólnopolska Pielgrzymka Kobiet na Jasną Górę. W ubiegłych latach pielgrzymka gromadziła w Częstochowie około 2,5 tys. kobiet z całej Polski.

Spotkanie na Jasnej Górze rozpocznie się o godz. 12 modlitwą Anioł Pański - poinformowało w niedzielę biuro prasowe Konferencji Episkopatu Polski.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję