Reklama

Nie zostawię cię...

Niedziela warszawska 8/2002

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Książę Adam mawiał: "Sprawiedliwość chrześcijańska polega na dzieleniu się tym, co się ma z tymi, co nie mają. W każdym pokoleniu Czartoryskich żywe były tradycje pracy społecznej. Dla Cecylii Czartoryskiej najważniejsza jest siódemka dzieci, z którymi mieszka w domu na Saskiej Kępie, najważniejsze to stworzyć dla nich dom, pomóc tym niedowidzącym dzieciom...

Historia Domu Dziecka dla Dzieci Niewidomych i Niedowidzących na Saskiej Kępie wiąże się z podwarszawskimi Laskami. Coraz więcej kierowano do Lasek zgłoszeń dzieci w wieku przedszkolnym, które z powodu innych chorób nie nadawały się do przedszkola. Powstał więc pomysł utworzenia dla nich domu. Długo trwały poszukiwania miejsca o odpowiednich warunkach. Wreszcie przed 18 laty tymczasowo przeznaczono na ten cel niewielki dom na Saskiej Kępie. Do zorganizowania placówki skierowano Cecylię Czartoryską, wychowawczynię z internatu w Laskach i instruktorkę białej laski.

Trafiają tu dzieci niewidome bądź niedowidzące, obarczone innymi schorzeniami. Założeniem tej placówki jest stworzenie im domu. - One muszą czuć się nasze, chcemy żeby poczuły się tu bezpiecznie. Małe dziecko rozwija się przez naśladowanie swoich opiekunów. Każdemu dajemy szansę, choć nigdy nie wiemy czy dziecko, które do nas przychodzi taką szansę ma. Z góry zakładamy, że nie decydujemy o rozwoju dziecka przez 4-5 lat - powtarza pani Czartoryska.

Najstarszy z chłopców przyszedł do placówki jako dziecko głęboko upośledzone. Ósmą klasę kończył z dziećmi widzącymi w społecznej szkole o dobrym poziomie nauczania. Wiele dzieci przeszło do zakładów dla dzieci głębiej upośledzonych, pięcioro wychowanków zaadoptowały rodziny.

Dom rządzi się zasadą, że przyjmuje dzieci, które nie mają innego domu i nie utrzymują kontaktów z rodziną. - Nie chcemy stwarzać sytuacji przykrych dla dzieci: do jednego przyszła mama, a do drugiego nie - uzasadnia pani Czartoryska. Placówka ma tylko siedem, maksymalnie 9 miejsc. Dzieci pochodzą z całej Polski. Dotychczas nikomu ze zgłaszających się nie odmówiono.

Jednym z założeń domu było doprowadzenie dziecka do etapu, w którym mogłoby uczęszczać do przedszkola. Odstąpiono od tej zasady, podobnie jak i od założenia o tymczasowej lokalizacji placówki. Okazało się to niemożliwe, ponieważ dzieci z ciężką chorobą sierocą bardzo obawiały się utraty kontaktu z domem.

Maciek dwukrotnie stracił dom. Najpierw porzuciła go mama, a potem kiedy trafił do rodziny zastępczej zmarła przybrana mama. Trafił do placówki. Do 5. roku życia rozwijał się bardzo dobrze. Kiedy zmieniły się 2 osoby z personelu, a jedna dziewczynka poszła do adopcji, przestał mówić. Przez 3 miesiące nie wypowiedział słowa. Maciek ma teraz 10 lat, ale pozostaje na poziomie dziecka 7-letniego. Początkowo planowano posłać chłopca do szkoły specjalnej. Maciek uczęszcza do szkoły dla słabowidzących, a w domu ma indywidualne douczanie.

Tu w domu na Saskiej każde dziecko traktowane jest indywidualnie. Julita jest bardzo zdolną, inteligentną dziewczynką, uzdolnioną muzycznie, ale nadwrażliwą. Uczęszcza do szkoły społecznej. Wyciągnąć z niej dwa słowa, czasami jest bardzo trudno. - Ona już ze mną rozmawia - chwalił któregoś dnia pan dyrektor: Kiedy spytałem czy ma zeszyty, odpowiedziała "Tak". Na koniec semestru Julita miała czwórki i dwie piątki.

- Główną niepełnosprawnością naszych dzieci nie jest utrata wzroku czy inne schorzenia fizyczne, ale choroba sieroca - ocenia pani Cecylia. Brak poczucia bezpieczeństwa i jakby wpisane podświadome poczucie zagrożenia objawiają się w różny sposób. Jedne dzieci przestają mówić, inne stają się agresywne. Czasami wystarczy jedno słowo lub gest, wykonany czasem nieświadomie, aby doprowadzić do takiego zachowania.

Janek, najstarszy z wychowanków chodził do przedszkola w Laskach. Do domu na Saskiej Kępie przyjeżdżał na weekendy. Niechętnie wracał do Lasek. Któregoś wieczoru powiedział poważnie do pani Cecylii, nazywanej przez wszystkie dzieci babcią. - Nie martw się babciu, ja ciebie nigdy nie zostawię. W czasie Mszy św., po Komunii Janek miał zwyczaj wdrapywania się babci na kolana i rozmawiania z Panem Jezusem. Od tegoż pamiętnego wieczora zaczął wtedy szeptać: "Nie martw się Panie Jezu, ja Ciebie nie zostawię". Pani Cecylia dociekała przyczyny takiego zachowania. Okazało się, że jedna z wychowawczyń nie zwracając uwagi, że nieopodal jest dziecko z domu na Saskiej Kępie powiedziała: "I co z tego, że tam na Saskiej wszyscy są ze sobą emocjonalnie związani, kiedy dzieci trzeba potem zostawić".

Janek przywoził z przedszkola swoje dziecięce problemy. W pewną sobotę wyrecytował jednym tchem trzy ważne pytania: czy biedronka naprawdę ma kropki i po co, dlaczego nos słonia nazywa się trąba kiedy nie gra i co to znaczy Kościół powszechny.

- Mam ważne pytanie - powiedział Janek do babci w inny sobotni wieczór. Było już późno, więc pani Cecylia zaproponowała, to może jutro. Janek był nieustępliwy, wszedł babci na kolana i rozpoczął się dialog: babciu, a co to znaczy sierota? - To jest dziecko, którego nikt nie kocha i dlatego często płacze. Janek nie dawał za wygraną: Ale sierota to jest dziecko, które nie ma mamy ani taty. - Czasem nie ma, a czasem ma i tatę i mamę i ciocię i też czuje się niekochane. - Babciu, to ja nie jestem sierotą -

skończył Janek. Wkrótce chłopiec zachorował na anginę, przez 2 tygodnie przebywał w domu. Ciągle sprawdzał, czy jest kochany. Najpierw skarżył się na panie opiekunki z domu. - A ta ciocia to mnie nie chce kochać, bo na mnie nakrzyczała. W końcu Janek przyznał się, że zasłużył na to. A babcia skwitowała, że gdyby cioci było wszystko jedno co z Jankiem będzie, nie dostałby bury.

"Sieroctwo" Janka skończyło się po ostatnim pytaniu zadanym babci: "Kiedy jestem niegrzeczny, czy babcia też mnie kocha? Szkolne wypracowanie Janka trafiło w pokoju nauczycielskim na tablicę. Pani nauczycielka dopisała adnotację: Jak powinien wyglądać rodzinny dom. Janek mieszka dziś pod Krakowem, ale zawsze przyjeżdża do Warszawy na święta. Powtarza, że jest mu tam bardzo dobrze, ale bardzo tęskni za babcią z Saskiej Kępy.

Babcia i ciocie w domu na Saskiej Kępie są jak najlepsze psychoterapeutki, a dzieci często same odsłaniają najbardziej bolące miejsca swojej duszy. - Czy mama nie chce kochać swojego dziecka, kiedy je najpierw nosi a potem odrzuca? - pytał Wojtek. - Nie wiadomo czy nie chce kochać. Może nie ma gdzie mieszkać, nie ma za co kupić jedzenia i woli dziecko oddać tam, gdzie będzie to wszystko miało. A potem za bardzo boli ją utrzymywanie kontaktu z dzieckiem. A może nie umie kochać, bo nikt jej nie kochał. Kilka godzin później, przed snem, Wojtek mówił do babci: "To ja już wiem, co mam zrobić. Będę się więcej za moją mamę modlił".

Pani Cecylia uważa, że dzieciom należy mówić prawdę, ale w taki sposób, aby potrafiło ją przyjąć. W domu jest zakaz mówienia o dzieciach w ich obecności. Chyba, że można utwierdzić w czymś dobrym: " A wiecie, Ania dziś po raz pierwszy zasznurowała sama buty".

W domu nie ma pracowników socjalnych, poza panią przygotowującą posiłki. Pani Cecylia uważana jest za osobę bardzo wymagającą w stosunku do swoich pracowników. Sama nie ukrywa, że w domu jest duża rotacja pracujących tu pań. Zanim któraś zdecyduje się na okres próbny może przez dwa tygodnie przychodzić i przyglądać się jak funkcjonuje dom. - Nie lubię, kiedy kandydatka przychodzi po to aby "się zrealizować" lub "się poświęcić", a może to takie modne dziś słowa - ocenia pani Czartoryska. - Rodziców biologicznych nikt dziecku nie zastąpi, ale zależy mi na tym, aby stworzyć dzieciom rodzinną atmosferę, aby dziecko wiedziało, że jest nasze - ocenia. Bez prawdziwego domu nie można myśleć o dobrym rozwoju dziecka. Pod tym kątem oceniani są pracownicy.

Najlepszym testerem przyszłych cioć są dzieci. Potrafią wyczuć po dwóch tygodniach, czy osoba nadaje się do pracy w tym domu, czy nie. Dzieci wyczuwają też szybko nastroje osób przychodzących do domu. Jeśli ktoś jest zdenerwowany taki nastrój udziela im się szybko, nawet gdyby osoba chciała ukryć swoje emocje.

Dom na Saskiej Kępie mieści 4 pokoje dla dzieci. Jest tu skromnie, ale przytulnie. Julka jako najstarsza otrzymała samodzielny pokój z pianinem. Dom zawdzięcza swoje istnienie także wielu dobroczyńcom. A to ktoś oferuje codziennie świeże pieczywo, ktoś inny sponsoruje dzieciom wycieczkę. Co roku wakacje można spędzić w górach u znajomych gospodarzy, gdzie okoliczni mieszkańcy pamiętają o ciepłym mleku dla dzieci i o jeździe na kucyku.

- My też uczymy nasze dzieci dawać - mówi pani Cecylia. Co roku dzieci uczestniczą w akcji humanitarnej. Dzielą się tym, co mają - zbierają zabawki dla swoich kolegów. W Wigilię Bożego Narodzenia wychodzą przed dom i łamią się opłatkiem z przechodniami, bądź z tymi, którzy z różnych przyczyn nie mogą zasiąść do stołu. - W tym roku pan policjant ze wzruszenia popłakał się - wspomina pani Cecylia.

Pani Cecylia już ponad 50 lat pracuje z dziećmi. Praca społeczna w każdym pokoleniu rodziny Czartoryskich stała się tradycją. Ale o tym pani Cecylia nie chce opowiadać. Ja nie jestem od historii, trzeba by kogoś innego zapytać. I dodaje: Przeczytałam u Matki Teresy, że największą łaską daną od Boga jest móc dawać.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2002-12-31 00:00

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - "Moim powołaniem jest miłość"

Niedziela łódzka 22/2003

[ TEMATY ]

św. Teresa z Lisieux

Adobe Stock

Św. Teresa z Lisieux

Św. Teresa z Lisieux

O św. Teresie od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, karmelitance z Lisieux we Francji, powstały już opasłe tomy rozpraw teologicznych. W tym skromnym artykule pragnę zachęcić czytelników do przyjaźni z tą wielką świętą końca XIX w., która także dziś może stać się dla wielu ludzi przewodniczką na krętych drogach życia. Może także pomóc w zweryfikowaniu własnego stosunku do Pana Boga, relacji z Nim, Jego obrazu, który nosimy w sobie.

Życie św. Teresy daje się streścić w jednym słowie: miłość. Miłość była jej głównym posłannictwem, treścią i celem jej życia. Według św. Teresy, najważniejsze to wiedzieć, że jest się kochanym, i kochać. Prawda to, jak może się wydawać, banalna, ale aby dojść do takiego wniosku, trzeba w pełni zaakceptować siebie. Św. Teresie wcale nie było łatwo tego dokonać. Miała niesforny charakter. Była bardzo uparta, przewrażliwiona na swoim punkcie i spragniona uznania, łatwo ulegała emocjom. Wiedziała jednak, że tylko Bóg może dokonać w niej uzdrowienia, bo tylko On kocha miłością bez warunków. Dlatego zaufała Mu i pozwoliła się prowadzić, a to zaowocowało wyzwoleniem się od wszelkich trosk o samą siebie i uwierzeniem, że jest kochana taką, jaka jest. Miłość to dla św. Teresy "mała droga", jak zwykło się nazywać jej duchowy system przekonań, "droga zaufania małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach Ojca". Św. Teresa ufała bowiem w miłość Boga i zdała się całkowicie na Niego. Chciała się stawać "mała" i wiedziała, że Bogu to się podoba, że On kocha jej słabości. Ona wskazała, na przekór panującemu długo i obecnemu często i dziś przekonaniu, że świętość nie jest dostępna jedynie dla wybranych, dla tych, którzy dokonują heroicznych czynów, ale jest w zasięgu wszystkich, nawet najmniejszych dusz kochających Boga i pragnących spełniać Jego wolę. Św. Teresa była przekonana, że to miłosierdzie Boga, a nie religijne zasługi, zaprowadzi ją do nieba. Św. Teresa chciała być aktywna nie w ćwiczeniu się w doskonałości, ale w sprawianiu Bogu przyjemności. Pragnęła robić wszystko nie dla zasług, ale po to, by Jemu było miło i dlatego mówiła: "Dzieci nie pracują, by zdobyć stanowisko, a jeżeli są grzeczne, to dla rozradowania rodziców; również nie trzeba pracować po to, by zostać świętym, ale aby sprawiać radość Panu Bogu". Św. Teresa przekonuje w ten sposób, że najważniejsze to wykonywać wszystko z miłości do Pana Boga. Taki stosunek trzeba mieć przede wszystkim do swoich codziennych obowiązków, które często są trudne, niepozorne i przesiąknięte rutyną. Nie jest jednak ważne, co robimy, ale czy wykonujemy to z miłością. Teresa mówiła, że "Jezus nie interesuje się wielkością naszych czynów ani nawet stopniem ich trudności, co miłością, która nas do nich przynagla". Przykład św. Teresy wskazuje na to, że usilne dążenie do doskonałości i przekonywanie innych, a zwłaszcza samego siebie, o swoich zasługach jest bezcelowe. Nigdy bowiem nie uda się nam dokonać takich czynów, które sprawią, że będziemy w pełni z siebie zadowoleni, jeśli nie przekonamy się, że Bóg nas kocha i akceptuje nasze słabości. Trzeba zgodzić się na swoją małość, bo to pozwoli Bogu działać w nas i przemieniać nasze życie. Św. Teresa chciała być słaba, bo wiedziała, że "moc w słabości się doskonali". Ta wielka święta, Doktor Kościoła, udowodniła, że można patrzeć na Boga jak na czułego, kochającego Ojca. Jednak trwanie w takim przekonaniu nie przyszło jej łatwo. Przeżywała wiele trudności w wierze, nieobce były jej niepokoje i wątpliwości, znała poczucie oddalenia od Boga. Dzięki temu może być nam, ludziom słabym, bardzo bliska. Jest także dowodem na to, że niepowodzenia i trudności są wpisane w życie każdego człowieka, nikt bowiem nie rodzi się święty, ale świętość wypracowuje się przez walkę z samym sobą, współpracę z łaską Bożą, wypełnianie woli Stwórcy. Teresa zrozumiała najgłębszą prawdę o Bogu zawartą w Biblii - że jest On miłością - i dlatego spośród licznych powołań, które odczuwała, wybrała jedno, mówiąc: "Moim powołaniem jest miłość", a w innym miejscu: "W sercu Kościoła, mojej Matki, będę miłością".
CZYTAJ DALEJ

„Pójdź za mną”!

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Adobe Stock

Rozważania do Ewangelii Łk 9, 57-62.

Środa, 1 października. Wspomnienie św. Teresy od Dzieciątka Jezus, dziewicy, doktora Kościoła.
CZYTAJ DALEJ

Maturzyści na Jasnej Górze „zarywają noce” … na modlitwie

2025-10-02 15:54

[ TEMATY ]

Jasna Góra

maturzyści

BPJG

Zdaniem maturzystów noc jest dobra nie tylko na naukę czy zabawę, ale i na modlitwę. Szczególnie mniejsze grupy klasowe, zwłaszcza z Polski wschodniej, wybierają nocne czuwania. Aż 700 km przejechali maturzyści z Włodawy, pielgrzymkę rozpoczęli od Apelu Jasnogórskiego, a zakończyli modlitwę dziś o 4 rano. Mówią o sobie, że „są do tańca i do różańca” i z optymizmem patrzą na stojące przed nimi wyzwania.

Z Zespołu Szkół Zawodowych nr 1 i II Liceum Ogólnokształcącego we Włodawie w pielgrzymce uczestniczyło około setki uczniów z pięciu klas maturalnych (liceum i technikum) przygotowujących się do egzaminu dojrzałości. - Jeżeli ktoś zaśnie, to możemy liczyć, że koleżanka lub kolega obudzi. Zarwana noc do dla nas nie pierwszyzna - uśmiechali się przed czuwaniem.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję