Reklama

W rodzinie alkoholika

Alkoholizm to choroba, która zaczyna się i rozwija podstępnie, bez świadomości zainteresowanej osoby. Alkohol jest wspaniałym środkiem rozwiązującym. Rozwiązuje nie tylko język, ale konta bankowe, związki małżeńskie, wszelkie granice i bariery, niszczy jednostki, rodziny i całe narody.
O życiu w rodzinie alkoholika oraz o wygranej walce z nałogiem opowiadają nasi diecezjanie.

Niedziela sosnowiecka 30/2008

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wszystko zaczęło się, kiedy ojciec otrzymał pracę w Dąbrowie Górniczej. Przeprowadziliśmy się z Kazimierzy Wielkiej. Miałem wtedy sześć lat. Ojciec był bardzo dobrym fachowcem. Bardzo dobrze zarabiał, ale też bardzo dużo pił. Nie był jeszcze wtedy uzależniony, jednak na wszystkich uroczystościach i spotkaniach rodzinnych było zawsze dużo wódki. Na Boże Narodzenie ojciec kupował jej całe torby. Często razem z mamą wylewaliśmy tę wódkę lub próbowaliśmy ukryć. Była to taka walka z wiatrakami. Ciągnęło się to latami, a całkowite pogrążenie się ojca w alkohol nastąpiło dopiero po śmierci mamy. Nie wiem dokładnie, jaka była jego wiara, bo nic z tego zakresu nie objawiał na zewnątrz.
Mama była wielką idealistką. Skończyła studia polonistyczne. Wyszła za ojca z wielkiej miłości, tym bardziej, że ojciec był bardzo przystojny, elegancki i bardzo szczery. Mama wychodziła z założenia, że jest w stanie go zmienić. Dużo z nim rozmawiała, tłumaczyła. Chciała z jednej strony przyciągnąć go do Boga, dużo i delikatnie z ojcem o Bogu rozmawiając, ale też wymarzyła sobie, że pomoże mu zdobyć wykształcenie. Mimo alkoholu zawsze mi powtarzała, że to jest jej maż, że nigdy go nie zostawi. Wychodziła z założenia, że musi trwać do końca przy nim - na dobre i na złe. Była kobietą bardzo wierzącą, wszystko wynikało z jej wiary. Miałem wrażenie, że to małżeństwo mama też traktowała jako swoją misję. Chciała ojca nawracać, uczyć. Zapisała go do technikum, prowadziła mu zeszyty, mnóstwo ojcu czytała. Szczególnie w niedzielę godzinami czytała mu klasyków, a ojciec słuchał. Efekt był wieloraki. Skończył technikum. Do dzisiaj mówi bardzo poprawną polszczyzną. Na płaszczyźnie duchowej mama prowadziła z ojcem dyskusje na temat celu i sensu życia człowieka, istoty Boga, historii Kościoła, treści Biblii, jej poszczególnych ksiąg. Była dla ojca takim domowym uniwersytetem.
Mama żyłą z wadą serca. Już kiedy miałem trzy lata była operowana. Miała straszne powikłania. Ostatnie miesiące przed śmiercią nie mogła leżeć w łóżku, tylko klęczała oparta o fotel. Z tego powodu w ostatnim okresie rzadko uczęszczała na Msze św. do kościoła, ale miała potężną wiarę, było wręcz mistyczką. Realizowała specyficzny rodzaj modlitwy. Nie stosowała modlitewnika, ani różańca, ale zatapiała się bardzo głęboko w modlitwę, w medytację. Było to dla mnie wielkie świadectwo, bo wiedziałem, że Bóg jest Osobą, z którą w czasie modlitwy prowadzi się dialog. Widziałem, jak zachowywała się na Mszach św. Siedziała albo stała z tyłu i po przyjęciu Komunii św. była jak w ekstazie, była duchowo nieobecna. Dostrzegałem to, ale też mama zwierzała mi się z tego, opowiadała o doświadczeniu niesamowicie głębokiego zjednoczenia z Jezusem. Zapewne to było też źródłem siły trwania przy ojcu. Często i wyraźnie powtarzała, że to jest święty związek, bo pobłogosławiony przez Boga. Taka wiarę mama mi przekazała. Niesamowitym przeżyciem była dla mnie moja Pierwsza Komunia św. Do dzisiaj pamiętam, że autentycznie wierzyłem, że przyjmuję prawdziwego Jezusa, że się z nim jednoczę i to było dla mnie najważniejsze przeżycie tego dnia. Może trudno w to uwierzyć, ale prezenty były dla mnie nieistotne. Jako młody człowiek często miałem problemy z liturgiką, z bezkrytycznym przyjęciem całej obrzędowości. Nie był to kryzys praktyk, bo na niedzielną Mszę św. chodziłem zawsze, tylko nie do końca to wszystko, co działo się w świątyni akceptowałem, przyjmowałem. Natomiast nigdy nie wątpiłem, że Bóg jest i że jest najważniejszy. W sposób wyraźny widziałem Boga, Jego miłość, sens życia. Wiedziałem, że jest to ważne, ale rozumiałem, co jest najważniejsze. To właśnie przekazała mi mama. Bardzo dużo rozmawiała ze mną na temat Boga, Jego istoty i obecności w naszym życiu, na temat życia po śmierci.
To wszystko chciała też przekazać ojcu, którego mimo słabości do alkoholu, zawsze uważała za najważniejszą osobę. Do takiego stopnia, że kiedy czuła, że już przegrywa ze swoja chorobą, dom, który był jej domem rodzinnym, przepisała na niego, a nie na mnie, mimo że byłem już dorosły. Mówiła, że tak musi być, bo gdyby przepisała na mnie, to zaparłaby się swojego powołania. Chciała być żoną do końca i we wszystkich aspektach. pewnym okresie, kiedy oprócz alkoholu były też ze strony ojca przechwałki, że ma duże powodzenie u innych kobiet, mama nie wytrzymała i kazała mu spakować się i wynosić z domu. On tak zrobił, ale efekt był taki, że mama stała przy oknie i obserwowała, gdzie on idzie, martwiła się, że zmarznie, zmoknie, że coś sobie zrobi. Ojciec wrócił po godzinie, i pamiętam jej radość powrotu. Potem mi powiedziała, że zrobiła tak pierwszy i ostatni raz. Zawsze po wytrzeźwieniu mama tłumaczyła ojcu, że małżeństwo to jest święty związek, a alkohol tę świętość niszczy. Nie robiła mu wymówek tylko na takiej płaszczyźnie teologiczno-filozoficznej tłumaczyła ojcu, co jest istotą małżeństwa, jaka jest jego wartość. Ojciec był prostym człowiek, ale cierpliwie wysłuchiwał tego, nie denerwował się, nie uciekał.
Od początku swojego małżeństwa z Anią nigdy nie zakładałem, że możliwy jest rozwód. Dla mnie takie pojęcie nie istnieje. Moje myślenie o małżeństwie zawsze było takie, że to jest związek święty i nierozerwalny. Rozwód w ogóle nie wchodzi w rachubę, nie ma czegoś takiego jak rozwód. I to mi właśnie przekazała mama: świętość i nierozerwalność małżeństwa. Tak mi zawsze mówiła, ale przede wszystkim tak postępowała. Wpoiła mi bardzo mocna wiarę a Boga, nie obrzędowość, ale autentyczną wiarę realizowaną przez wierność i służbę, ale też te najwyższe przymioty małżeństwa. Ania wychowywała się w dobrej rodzinie o bardzo tradycyjnym podejściu do wiary, z regularnymi praktykami, comiesięcznymi spowiedziami, z czym ja miałem problemy, ale uczciwie przyznała, że wiarę w Boga zobaczyła dopiero u mojej mamy i u mnie, mimo że moje maniery pozostawiały wiele do życzenia.
Ojciec mieszka z nami. Kiedy niedawno uległ wypadkowi i nie mógł chodzić, bez większego namawiania zgodził się na odwiedziny księdza. Odbył spowiedź, przyjął Pana Jezusa. Jako syn nie mogłem wielu jego zachowań zaakceptować, czasami dochodziło między nami nawet do kłótni i rękoczynów. Kilka lat temu wybaczyłem mu wszystkie krzywdy”.
Marek Grabarczyk z Sosnowca

Zwyciężyć nałóg

„Przez 25 lat żyłem z brzemieniem alkoholizmu. Pobraliśmy się bardzo młodo. Zacząłem popijać. Lata leciały, dzieci się rodziły, a ja coraz mocniej popadałem w alkoholizm. Wychowywaniem dzieci zajmowała się żona. Wszystko spadało na jej barki. Często miałem pretensje do niej i powtarzałam: masz pieniądze, to czego jeszcze chcesz? Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo krzywdzę swoją rodzinę. Po pracy o szóstej rano, gdyż pracowałem w piekarni, zamiast do domu szedłem do kiosku na piwo, potem rozmowy z kolegami i około południa docierałem do domu. Moje relacje z Bogiem były raczej powierzchowne. Owszem, prawie co niedzielę byłem na Mszy św. i kilka razy w roku u spowiedzi, ale w kościele tylko czekałem, kiedy będzie koniec. Po prostu tylko fizyczna obecność. Doszło do tego, że upijałem się do nieprzytomności. Czasem leżałem na ulicy. Pewnego razu, kiedy tak zabrudzony leżałem przy parkanie przed blokiem, dzieci z podwórka powiedziały o tym moim dzieciom. Na następny dzień, kiedy wytrzeźwiałem, spostrzegłem, że dzieci nie są na dworze. Kiedy zapytałem, dlaczego siedzą w domu, odpowiedziały: tato, my nie pójdziemy, wstydzimy się, bo wczoraj napiłeś się i leżałeś na ulicy i było nam strasznie wstyd. We mnie jakby coś pękło. Pomyślałem: co ja robię? Na jakiś czas to pomogło, ale po wypiciu pierwszego kieliszka znowu się upijałem. Jednak po tamtym zdarzeniu chodząc do kościoła na niedzielną Mszę św. bardzo szczerze prosiłem Boga: Boże, pomóż mi, dlaczego ja tak robię, dlaczego? Picie wracało, znowu było proszenie. Po kolejnym upiciu się spadłem ze schodów. Obudziłem się w szpitalu, okazało się, że miałem wstrząs mózgu. Po szpitalu byłem załamany. Teraz zaczęła się gehenna. Były myśli samobójcze, oskarżanie żony o różne rzeczy, których nie uczyniła. Trwało to znowu parę lat. Pewnego razu przyjechało pogotowie do pracy, zabrano mnie do szpitala. Był to zawał serca. Przyszedł do mnie lekarz i oznajmił, że mam także cukrzycę i nadciśnienie. Potem była rehabilitacja. Po niej skierowano mnie od Kolanówka. Tam zacząłem rozmyślać o moim życiu. Z okna pokoju widziałem kościół. Zacząłem tam często chodzić. Modliłem się i prosiłem Boga o pomoc. Chodząc po lesie, rozmyślałem nad drogą, którą do tej chwili przeszedłem. Pomyślałem: albo teraz, albo nigdy. Postanowiłem rzucić alkohol i papierosy. Ciągle bardzo mocno prosiłem Boga o wsparcie. Rzuciłem picie i palenie w jednym momencie. Żona po kilku dniach pojechała na rekolekcje i powiedziała mi przed wyjazdem, że jedzie w tej intencji, abym wytrwał w trzeźwości i żebym na kolejne rekolekcje i ja również z nią pojechał. I tak się stało. Pojechaliśmy oboje. Tak zaczęło się moje całkowite nawrócenie do Boga. Po przyjeździe wstąpiliśmy z żoną do wspólnoty modlitewnej. Sytuacja w rodzinie uległa całkowitej zmianie. Jest dużo radości. Z dnia na dzień widzę, jak Bóg działa w naszej rodzinie. Najbardziej cieszę się, że na naszych uroczystościach rodzinnych nie ma już alkoholu. Podobnie w rodzinach dzieci.
Kilka lat temu, już w abstynencji, podjąłem decyzję o pójściu na pieszą pielgrzymkę. Najmłodsza córka, która już była na pielgrzymce, bardzo mi odradzała, mówiąc, że nie mogę tego zrobić, będąc po zawale serca, z nadciśnieniem i cukrzycą. Poszedłem. Wytrzymałem całą drogę. Nawet jednego odcinka nie jechałem samochodem. Przed Cudownym Obrazem płakałem z radości, dziękując, że mogłem odpokutować za swoje grzechy.
Jestem bardzo wdzięczny całej mojej rodzinie, a szczególnie żonie, że wytrwała w tej gehennie. Ona nigdy mnie nie wyrzuciła z domu, nie robiła awantur, prała moje rzeczy, przygotowywała posiłki. Czasami, kiedy byłem trzeźwy, mówiła, że jest jej przykro i ciężko, że dzieci bardzo cierpią, ale mówiła mi przede wszystkim, że mnie kocha i modli się za mnie. Modliła się prawie przez 25 lat, szczególnie na Różańcu, i wymodliła. To jej zawdzięczam moje wytrzeźwienie i nawrócenie. Bardzo ją kocham”.
Mieczysław Gajda z Dąbrowy Górniczej

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Sosnowiec: bp Artur Ważny – nowym biskupem sosnowieckim

2024-04-23 12:01

[ TEMATY ]

Sosnowiec

diecezja sosnowiecka

bp Artur Ważny

Karol Porwich "/Niedziela"

Ojciec Święty Franciszek mianował biskupem sosnowieckim dotychczasowego biskupa pomocniczego diecezji tarnowskiej Artura Ważnego.

Decyzję Papieża ogłosiła dziś w południe (23 kwietnia 2024) Nuncjatura Apostolska w Polsce. Mianowany biskupem sosnowieckim bp Artur Ważny urodził się 12 października 1966 r. w Rzeszowie. Święcenia prezbiteratu przyjął 25 maja 1991 r. w Tarnowie. 12 grudnia 2020 r. został mianowany biskupem pomocniczym diecezji tarnowskiej. Święcenia biskupie przyjął 30 stycznia 2021 r. Jego dewizą biskupią są słowa: „Patris corde” („Ojcowskim sercem”). Bp Ważny w swojej dotychczasowej posłudze duszpasterskiej współpracował z różnego rodzaju ruchami i stowarzyszeniami, wiele czasu poświęcał też małżeństwom i rodzinom. Głosił rekolekcje w wielu krajach europejskich, w Ameryce Południowej oraz w USA. Jest autorem takich książek, jak: „Ewangelia bez taryfy ulgowej”, „Jesteś źrenicą Boga” czy „Warsztat św. Józefa”. Ponad dwadzieścia razy pielgrzymował pieszo w pielgrzymce z Tarnowa na Jasną Górę. W Konferencji Episkopatu Polski pełni funkcję przewodniczącego Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji przy Komisji Duszpasterstwa, wchodzi też w skład Rady ds. Duszpasterstwa Młodzieży.

CZYTAJ DALEJ

Droga nawrócenia św. Augustyna

Benedykt XVI w jednym ze swoich rozważań przytoczył wiernym niezwykłą historię nawrócenia św. Augustyna, którego wspomnienie w Kościele obchodzimy 28 sierpnia.

CZYTAJ DALEJ

Konferencja naukowa „Prawo i Kościół” w Akademii Katolickiej w Warszawie

2024-04-24 17:41

[ TEMATY ]

Kościół

prawo

konferencja

ks. Marek Paszkowski i kl. Jakub Stafii

Dnia 15 kwietnia 2024 roku w Akademii Katolickiej w Warszawie odbyła się Ogólnopolska Konferencja Naukowa „Prawo i Kościół”. Wzięło w niej udział ponad 140 osób. Celem tego wydarzenia było stworzenie przestrzeni do debaty nad szeroko rozumianym tematem prawa w relacji do Kościoła.

Konferencja w takim kształcie odbyła się po raz pierwszy. W murach Akademii Katolickiej w Warszawie blisko czterdziestu prelegentów – nie tylko uznanych profesorów, ale także młodych naukowców – prezentowało owoce swoich badań. Wystąpienia dotyczyły zarówno zagadnień z zakresu kanonistyki i teologii, jak i prawa polskiego, międzynarodowego oraz wyznaniowego. To sprawiło, że spotkanie miało niezwykle ciekawy wymiar interdyscyplinarny.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję